Masłowska ma koronawirusa. To co ją spotkało, to absurd
Pisarka zaraziła się koronawirusem od córki. Opisany przez Dorotę Masłowską kontakt z sanepidem i służbą zdrowia wygląda jak sceny wyjęte z filmów Barei. "Czy według państwa polskiego mam zostawić chore dziecko i z gorączką i zakażeniem ruszyć do punktu pobrań na test?" - pyta.
Każdego dnia padają kolejne rekordy zakażeń koronawirusem. COVID-19 wykrywa się u coraz większej liczby Polaków, wśród których znajdują się osoby znane z życia publicznego. Ci swoimi doświadczeniami często dzielą się w mediach społecznościowych. Na facebookowym profilu Doroty Masłowskiej pojawił się obszerny wpis. Córka pisarki zachorowała na COVID-19, a później zaraziła swoją mamę. Autorka szczegółowo opisała, jak wygląda system, który ma panować nad pandemią.
Na wstępie pisarka tłumaczy że post nie ma na celu ośmieszenia "obsługującego to zakażenie systemu" i przyznaje, że nie wie, czy całe zdarzenie jest zabawne, czy raczej straszne. Autorka na swój oryginalny sposób opisuje, co właściwie się stało.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
"Pierwsza zaraża się moja córka. Otrzymawszy informację o jej pozytywnym teście zamykamy się w domu i czekamy na objęcie izolacją w jej przypadku i kwarantanną w moim. Po paru dniach dzwoni pan Sanepid Żuromin. Okej. Choć gdybym nie wymusiła na nim przedstawienia się, zamykałby mnie w domu na niemal 3 tygodnie niezbyt rozgarnięty GŁOS MĘSKI nazywający mnie raz Dorotą, raz Danutą, raz Doradą, raz Małgorzatą" - relacjonuje Dorota Masłowska.
Pisarka wykonała do sanepidu łącznie 6 połączeń. Podczas z każdej z rozmów miała wrażenie, że zalecenia są wydawane po omacku, przez osobę, która nie ma pojęcia, co robić. Jednak najbardziej absurdalne wydaje się to, co wydarzyło się po tym, jak i Masłowska poczuła się gorzej.
"Siedzimy w domu. Córka trochę lepiej. Jednak opiekowanie się osobą chorą na COVID nie sprzyja zdrowiu. W nocy budzą mnie silne dreszcze i ból wszystkiego. [...] Dzwonię do przychodni, by poprosić o test. Zostaję zapisana na teleporadę. Następnego dnia odbywa się teleporada. Otrzymuję zlecenie pobrania wymazu. Pytam, kiedy mam spodziewać się przyjazdu pracowników. Słyszę, że muszę sama udać się do punktu pobrań, a ich listę znajdę w internecie" - czytamy dalej w relacji publicystki.
Masłowska nie mogła uwierzyć w to, że z chorym na COVID-19 dzieckiem ma iść do punktu pobrań. Zapytała nawet, co z kwarantanną, na której właśnie jest. Usłyszała, że w takim wypadku ta nie obowiązuje. Pisarka była bardzo zdziwiona.
"Odkładam słuchawkę. [...] potrzebuję chwili, by to objąć myślą. Poniewczasie na usta cisną mi się pytania. Czy dobrze rozumiem? Czy według państwa polskiego mam zostawić chore dziecko i z gorączką i zakażeniem, kulejąc, kaszląc i kichając - ruszyć do punktu pobrań na test? Wsiąść do autobusu? Taksówki? Ubera? Czy iść pieszo? Spokojnie rozpylając wokół siebie magic potion ze świadomością, że mam wcale nie tak małą możliwość kogoś zabić?" - pyta.
Będąca pod wpływem leków przeciwgorączkowych, pisarka postanowiła jeszcze raz skontaktować się z przychodnią. Przez telefon usłyszała, że powinna skontaktować się z infolinią NFZ lub sanepidem. Gdy wyraziła swoją wątpliwość, że nigdy nie uda jej się tam dodzwonić, usłyszała kolejną złotą myśl. "Niech pani dzwoni, może się pani dodzwoni. Niektórzy się dodzwaniają".
Pod postem posypały się komentarze. Fani radzili pisarce, aby zrobiła test prywatnie. Masłowska podziękowała grzecznie za rady, sygnalizując, że najwyraźniej część internautów nie zrozumiała, w jakim celu opisała, to co ją spotkało.