Mieczysław Fogg - duma narodowa i pokrzepiciel ludzkich serc. Piosenki były tylko wycinkiem jego pięknego życiorysu
Najsłynniejszy polski pieśniarz miał drugą, mniej znaną, twarz. Bohater, patriota, który śpiewał w bombardowanych szpitalach i na barykadach podczas Powstania Warszawskiego, pomagał Żydom w czasie okupacji. Mimo wielu zasług do końca swoich dni pozostał nad wyraz skromną osobą. Jak wspomina pradziadka Michał Fogg w rozmowie z WP - prywatnie był najzwyklejszym dziadkiem Mieciem.
Nagrał ponad 3 tys. piosenek, współtworzył w międzywojniu polską muzykę rozrywkową. Choć z dzisiejszej perspektywy miał status super gwiazdy i niczym literacki Fileas Fogg zwiedził cały świat, nigdy nie czuł się lepszym człowiekiem od innych. Zawsze pogodny, z ogromną kulturą i niespotykanymi dziś manierami. Mieczysław Fogg zmarł 3 września 1990 r. Od lat spuścizną po nim zajmuje się Michał Fogg, jego prawnuk. Dba o to, by pamięć o muzyku nigdy nie zginęła. Wychodzi mu to niezwykle skutecznie. Przy okazji 74. obchodów wybuchu Powstania Warszawskiego odbył się niezwykły koncert "Fogg. Pieśniarz Warszawy", a to tylko jedno z wielu wydarzeń, za którymi stoi. W rozmowie z WP Michał wspomina pradziadka i rysuje obraz niezwykłego człowieka, który poświęcił swoje życie największej pasji - muzyce.
Arek Durka, Wirtualna Polska: Pewnie każdy z nas słyszał nie raz od swoich rodziców, by rozmawiać z dziadkami, póki żyją. Są oni dla nas chodzącą encyklopedią, noszą w sobie sporo dykteryjek z ubiegłych dekad. Kiedy Mieczysław Fogg zmarł, miał pan 15 lat. Jak go pan zapamiętał? Jaki był w codziennym życiu?
Michał Fogg: Ja nie miałem w domu Mieczysława Fogga, miałem w domu dziadka Miecia. Był ciepłym, kochającym człowiekiem i ta pełna świadomość tego, kim był, przyszła znacznie później. Moje wspomnienia są czysto rodzinne. Pradziadek wyznawał złotą zasadę, że nigdy nie zabierał pracy do domu. Śpiewanie i występowanie było pracą. W domu nawet nikt nie śpiewał przy żadnych okazjach rodzinnych. Usilnie pracował na to, by także jego potomni jasno rozgraniczali te dwie sfery życia.
A jednocześnie pana pradziadek zapisał się na kartach historii nie tylko jako artysta. Podczas Powstania Warszawskiego "Ptaszek" dodawał powstańcom otuchy, koncertując dla nich na pierwszej linii ognia. Był to nieocenione wsparcie
Dziadek nie siedział w studio radiowym, nie dawał koncertów na obrzeżach miasta. Przez 63 dni dał 104 odnotowane koncerty, czyli prawie dwa koncerty dziennie. Grał na pierwszej linii ognia, m.in. były to szpitale, tak chętnie bombardowane przez Niemców. Tam, gdzie nie było szans na pomoc medyczną, pomoc muzyczna mogła być dla wielu rannych ostatnim ukojeniem. Były to również piwnice, schrony, no i przede wszystkim barykady. Wielokrotnie był ranny podczas Powstania. Zostawiając bagaż emocjonalny i konotacje rodzinne, postawiłbym dziadka na równi z kimś, kto szedł z karabinem na ramieniu. Warto pamiętać, ze był tam z własnej nieprzymuszonej woli. Taką bronią władał znacznie lepiej niż bronią palną.
Słuchając tych słów pojawiła mi się przed oczami postać Władysława Szpilmana, który koncertował w ruinach i pozostałościach starych kamienic i kawiarni
Tak wyglądała rzeczywistość powojenna, czyli otwarcie "Cafe Fogg" już w marcu 1945 r. Rzeczywiście, Śródmieście, ul. Marszałkowska, to były ruiny i pustynia. Zachowała się taka historyczna rozmowa z pierwszą żoną pana Jerzego Petersburskiego, kiedy szli z Mokotowa do kawiarni dziadka kilka godzin. Dziś ta sama droga zajęłaby spacerem pewnie z pół godziny. To pokazuje ogrom zniszczeń Warszawy.
Okres II wojny światowej to nie tylko koncerty i kojenie złamanych dusz. Fogg pomagał też m.in. Żydom, za co został po wojnie uhonorowany medalem i tytułem Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata
W tamtych czasach nie mówiło się o tym głośno. Dopiero gdy miałem 17 lat, wytłumaczono mi, o co w tym wszystkim chodzi. Dopiero niedawno dotarłem do dokumentów, z których dowiedziałem się, że pradziadek został zgłoszony przez trójkę uratowanych osób, w tym pan Zingera, który był kapelmistrzem w słynnym teatrzyku Qui Pro Quo. Mieczysław dopiero w latach 70. odpowiedział na list wysłany do niego przez Instytut Jad Waszem. Potwierdził w nim opisywane fakty i napisał, kogo i w jakich okolicznościach uratował. Jednak należy pamiętać, że nikt, kto w tamtym okresie ratował Żydów, nie robił tego dla odznaczeń.
To, co urzekało mnie zawsze w życiorysie Mieczysława Fogga, to fakt, że był absolutnym patriotą oddanym Warszawie - swojej małej ojczyźnie oraz Polsce, której nigdy nie opuścił. Bez względu na zmieniające się okoliczności - wojnę, zmianę ustroju, emigrację wielu wybitnych artystów pozostał i swoją muzyką łagodził obyczaje
Pomijając niewątpliwy talent, który dziadek posiadał, oraz ciężką pracę, której zawdzięczał wszystko, niewątpliwie był odosobnionym i pozostawionym samotnie na placu boju łącznikiem z tym utraconym światem przedwojennej Warszawy oraz Polski 20-lecia międzywojennego. Nie wyjechał ani przed wojną, ani po jej zakończeniu - mimo że miał sporo propozycji, by zostać za granicą. Cały czas trwał nieprzerwanie na tym posterunku i sam zawsze powtarzał, że będzie śpiewał do tego momentu, do którego ludzie będą chcieli go słuchać. Gdyby był nieśmiertelny, to śpiewałby pewnie cały czas.
*W karierze trwającej ponad 60 lat ogromne wrażenie robią statystyki. Pana pradziadek wystąpił na blisko szesnastu tysiącach koncertów. Śpiewał w większości europejskich krajów oraz w Brazylii, Izraelu, na Cejlonie, w ośrodkach polonijnych Nowej Zelandii, Australii oraz wielokrotnie w USA i Kanadzie. *
Mawiał, że śpiewał wszędzie od Grenady po Grenlandię. Jestem w posiadaniu całej masy pamiątek. Podjąłem działania, by stworzyć w Warszawie izbę pamięci pradziadka. Na razie wszystko jest mobilne i przetrzymywane u mnie w domu, u mojej siostry i mamy. Jest taka mapa, na której dziadek zaznaczał wszystkie swoje podróże. Jest ona rzeczywiście poszatkowana takimi czerwonymi kreskami od jednego krańca do drugiego.
Czy koncert z okazji 74. rocznicy Powstania Warszawskiego, którego motywem przewodnim będą piosenki Mieczysława Fogga, pozwoli przypomnieć postać tego wybitego pieśniarza? Mam wrażenie, że mimo wielu aktywności i wydarzeń związanych z jego twórczością, wciąż jego muzyką interesuje się garstka osób.
Trudno jest mi odpowiedzieć na to pytanie, bo moje życie od co najmniej 12 lat dzieli się na życie rodzinne, codzienną pracę i kultywowanie pamięci o dziadku. To jest trochę tak, że przychodzą takie momenty, że się po Fogga po prostu sięga. Dla mnie on wciąż jest obecny w sferze życia kulturowego. Dwa lata temu udało mi się namówić Muzeum Powstania Warszawskiego do przypomnienia powstańczego epizodu dziadka. Tym bardziej się cieszę, że udało się to doprowadzić do takiego finału, bo zupełnie się tego nie spodziewałem. Projekt zakładał coś zupełnie innego. Ostatecznie przerosło to moje najśmielsze oczekiwania. O pradziadku można przypominać przy każdej możliwej okazji, sięgając po obojętnie jaki epizod historii całego XX wieku. Mieczysław przeżył wszystkie najważniejsze momenty tamtego okresu.
Pana pradziadek nagrał ponad 3 tys. piosenek. Choć na rynku ukazywały się składanki z niepublikowanymi dotąd utworami, to wciąż mam wrażenie, że poznaliśmy zaledwie wycinek jego twórczości.
Oczywiście, są plany, by wydać cały katalog Fogg Records. Na razie mamy zgromadzone 60 proc. materiałów. Już niedługo, bo przed Bożym Narodzeniem, ukaże się m.in. płyta z niezwykłymi kolędami nagranymi w 1946 r. Zresztą z ich powstaniem wiąże się niezwykła historia. Pradziadek przechodząc obok kościoła, bodajże Św. Anny, usłyszał chór reprezentatywny Związku Harcerstwa Polskiego i od razu zaprosił go do swojej wytwórni, gdzie nagrano 12 kolęd. Plany są cały czas, jest to taka kopalnia, że nie da się wszystkiego zamknąć w jednej antologii.
Pamiętam jak 10 lat temu ukazała się pierwsza część składanki "Cafe Fogg", na której pojawiły się największe przeboje Fogga w klubowych aranżacjach. Płyta była świetna i cieszyła się ogromną popularnością. Sporo osób po raz pierwszy spotkało się wówczas z twórczością pana pradziadka. Album "Fogg - Pieśniarz Warszawy" wraca do korzeni.
Nowy album jest szyty na miarę naszych czasów. Kiedy wydawałem "Cafe Fogg", były troszeczkę inne czasy. Modne było wówczas branie na warsztat jakiegokolwiek klasycznego repertuaru polskiej muzyki rozrywkowej. Artyści starali się jak najbardziej współcześnie pokazać twórczość dziadka. Od kilku lat panuje trend na to, żeby do starych nagrań podchodzić bardziej subtelnie, choć nie jest to granie coverów i powielanie tego, co już było. Nowy album to nie jest wyłącznie repertuar dziadka w nowym brzmieniu. Ma on spowodować u słuchaczy poczucie przeniesienia się w okres przedwojenny.
Od kilku lat panuje moda na retro. Nie chodzi tu o zbieranie starych płyt winylowych i kupowanie przedmiotów na giełdach staroci. W samej stolicy regularnie odbywają się dancingi, imprezy muzyczne, lekcje tańca popularnego w 20-leciu międzywojennym
Gdybym nie był osobą skromną, mógłbym powiedzieć, że sporo w tym mojej zasługi. Jestem współorganizatorem Ogólnopolskiego Festiwalu Piosenki Retro im. Mieczysława Fogga. Od lat organizuję retro dancingi i potańcówki, i gram na nich jako DJ. Miałem też przyjemność prowadzić audycje o historii polskiej muzyki rozrywkowej. To, co jest stare i dobre, zawsze wraca. Raz na jakiś czas jest moda na kolorowe lata 70., wracają szalone electro lata 80. Naturalne jest też to, że wracają lata 20. i 30., które są początkami polskiej muzyki rozrywkowej. Czerpanie z dobrych, sprawdzonych wzorców jest moim zdaniem w muzyce jak najbardziej na miejscu. Co ciekawe, słowo retro z biegiem czasu zmienia swoje znaczenie. Zdarzyło mi się już rozmawiać z osobami, które też zajmują się kulturą i dla nich retro są np. Skaldowie. To określenie nie już zarezerwowane wyłącznie dla lat międzywojennych.
Za co powinniśmy dziś cenić Mieczysława Fogga? O czym nie powinniśmy nigdy zapominać?
Przede wszystkim niesamowita konsekwencja i determinacja w tym, co robił. W każdym, nawet najtrudniejszym momencie historii, robił wszystko, by móc śpiewać. Początki stawiał w Chórze Dana w złotym okresie polskiej kultury. W czasie wojny śpiewał przez całą okupację. W czasie Powstania wywiózł najbliższych z Warszawy i wrócił do ukochanego miasta, by walczyć za nie. Kiedy po zakończeniu działań wojennych nie było w stolicy prądu, wody, było jedynie gruzowisko - dziadek otworzył pierwszą kawiarnię w mieście po to, by śpiewać. Stworzył pierwszą w powojennej Polsce prywatną wytwórnię płytową też po to, by móc śpiewać i propagować muzykę. Niestety, skończyło się to wraz z dekretem Bieruta. Zresztą jak wszystkie prywatne inicjatywy. Nie przeszkodziło mu to w śpiewaniu.
Dziś nazwalibyśmy go pewnie pracoholikiem
Rzeczywiście był tytanem pracy. Do samego końca został wierny przedwojennemu repertuarowi, który ukształtował go jako artystę i przyniósł mu ogromną popularność i sławę. Zdawał sobie sprawę z tego, że jest jedyną osobą, która może troszczyć się o spuściznę i pamięć o najbardziej magicznej epoce w historii polskiej muzyki rozrywkowej.