Polacy mu to zrobili. Gwiazdor The Cure popłakał się na oczach widzów
W tym tygodniu legendarny zespół The Cure wystąpił w Polsce na dwóch koncertach. W Krakowie niemal wszystkie miejsca zostały wyprzedane, w Łodzi biletów zabrakło. Zdesperowani widzowie wykupili nawet wejściówki, które pozwalały oglądać koncert niemal z tyłu sceny.
Uważa się powszechnie, że The Cure to Robert Smith i nikt więcej. Jest w tym wiele prawdy, skoro mówimy tu o wokaliście, gitarzyście, kompozytorze i wyłącznym autorze tekstów zespołu. Jednak nawet tak autorytarny artysta potrzebuje wsparcia, o czym dowiemy się za chwilę. Trudno też wyobrazić sobie dobry koncert, w którym oprócz lidera występowaliby przypadkowi muzycy. Perfekcyjnie dopracowane i wykonane koncertowe wersje utworów The Cure świadczą o tym, że na scenie w Krakowie i w Łodzi wystąpiła zgrana ekipa profesjonalistów.
Przez ostatnie kilka lat na temat przyszłości legendarnego zespołu The Cure pojawiały się w mediach same sprzeczne informacje. W 2018 roku Robert Smith rozgłaszał, że pracuje nad trzema nowymi albumami. Fani byli wówczas zachwyceni, gdyż ostatni studyjny krążek brytyjskiego zespołu ukazał się niemal 15 lat temu ("4:13 Dream"). Smith szczegółowo opisywał muzyczną zawartość płyt, jednak do dzisiaj żaden nowy album The Cure nie ujrzał światła dziennego.
The Cure - Lullaby
Tymczasem w 2021 roku pojawiła się wiadomość, która bardzo zasmuciła fanów legendarnego zespołu. Z The Cure pożegnał się basista Simon Gallup, jedyny członek zespołu, który towarzyszył liderowi grupy niemal od początków jej istnienia. - Mam dość zdrad - miał powiedzieć muzyk w rozmowie z brytyjskim dziennikarzem. Wiele osób było wówczas przekonanych, że to koniec The Cure. Robert Smith zawsze był niekwestionowanym liderem zespołu sprawującym w nim władzę absolutną, ale, jak sam twierdził, "bez Gallupa zespół nie mógłby nazywać się już The Cure".
Jak się okazało, słowa Roberta Smitha nie były jedynie grzecznościową wypowiedzią na temat wieloletniego, skrytego w jego cieniu, kolegi z zespołu. Simon Gallup powrócił do składu po zaledwie kilku miesiącach nieobecności. Jak informowały brytyjskie media, Smith "wyprostował wszystkie sprawy", aby The Cure mógł się nazywać The Cure.
I taki The Cure widzowie zobaczyli w Krakowie oraz w Łodzi. Koncerty rozpoczęły się od długiego intro, podczas którego Robert Smith, jeszcze nie w pełni oświetlany, ukryty w cieniach, przechadzał się po scenie i przyglądał się z uśmiechem wiwatującej publiczności. Dwie i pół godziny później, na koniec koncertu, Smith zrobi to samo, tyle, że jego stan emocjonalny będzie już zupełnie inny.
Koncerty The Cure pod pewnym względem są wyjątkowe. Z jednej strony mamy bowiem statycznego na scenie wokalistę, śpiewającego mroczne, na ogół depresyjne utwory, melancholijnym, żeby nie powiedzieć rzewnym, głosem. Z drugiej strony zawsze widzimy pulsującą, tętniącą życiem i entuzjazmem widownię, która w Łodzi obdarzyła lidera The Cure taką dawką pozytywnej energii, że brytyjski wokalista po koncercie nadzwyczajnej w świecie się rozkleił. Ostatnie dźwięki utworu "Boy's Don't Cry" już dawno wybrzmiały, a Smith chodził po scenie i obcierał łzy z twarzy. W końcu podszedł do mikrofonu i powiedział: - You really fuckin love me!
Coś w tym jest. Dla wielu osób, zwłaszcza tych dorastających w latach 80. i 90. ubiegłego wieku, The Cure jest zespołem wyjątkowym, który często kształtował wrażliwość i świadomość młodych ludzi. Dlatego setlista koncertów musiała składać się przede wszystkim z utworów, które znalazły się na najważniejszych płytach w dorobku brytyjskiego zespołu, takich jak "Pornography" z 1982 roku oraz "Disintegration" z 1989 roku. Widzowie, którzy bardziej cenią inne płyty, nie mieli jednak powodów do narzekań. W Krakowie oraz w Łodzi The Cure zaprezentował aż 26 utworów. Koncerty trwały ponad dwie i pół godziny.
Robert Smith nie ukrywa, że premierowy muzyczny materiał, który pewnie się w końcu ukaże na rynku (znany jest tytuł nowej płyty – "Songs Of A Lost World"), będzie ostatnim w historii legendarnej grupy. W wywiadzie dla "The Sunday Times" powiedział: - Nowa muzyka The Cure jest bardzo emocjonalna. To ponad 10 lat życia skondensowane w kilku godzinach intensywnej muzyki. Nie wyobrażam sobie, żebyśmy jeszcze cokolwiek zrobili. Zdecydowanie nie dam rady dłużej tego robić.
Trasa koncertowa "The Cure: Cure Tour Euro 22" może więc być ostatnią okazją do zobaczenia i posłuchania legendarnej grupy na żywo. Pierwotnie miała ona promować płytę, której fani wciąż nie mogą się doczekać. Ale może dobrze się stało. Po wydaniu nowych utworów Robert Smith będzie czuł się zobligowany do wyruszania w koncertową trasę, podczas której znów będzie miał okazję do wzruszeń.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" zachwycamy się "Wielką wodą" (jak oni to zrobili?!), znęcamy się nad rozczarowującymi "Pierścieniami Władzy" oraz wspominamy najlepsze i najstraszniejsze horrory w historii. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.