Polskie festiwale plenerowe są w tyle za Zachodem. Tylko muzyka jest na światowym poziomie
Strażak z sikawką polewa trawę i te bardziej podobające mu się dziewczęta. Żeby zjeść, muszę znaleźć budkę, w której wymienię gotówkę na kupon. Polskie festiwale muzyczne są niby coraz lepsze, ale ja odwiedzam co roku 20 festiwali na trzech kontynentach. I powiem wam, co wciąż robimy źle.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Wachlarz letnich festiwali muzycznych w Polsce poszerza się. I zasługuje na coraz więcej ciepłych słów. Imprez jest co roku więcej, są lepiej zorganizowane, mają ciekawszy program. Ale jeszcze nie jest tak - i pewnie długo, a może wręcz nigdy nie będzie - że polskie festiwale da się porównywać z tymi najlepszymi zagranicznymi: barcelońską Primaverą czy kalifornijską Coachellą.
Pierwszy był Opener
Polski rynek muzyczny zauważył letnie festiwale stosunkowo późno. Kiedy raczkował pierwszy z nowoczesnych rodzimych festiwali - Open’er, w Wielkiej Brytanii karuzela kręciła się w szybkim tempie, a w Europie Zachodniej na mapie imprez trudno było znaleźć wolne miejsce. Open'er po próbnej "zerowej" edycji w Warszawie w 2002 r. przeniósł się do Gdyni, gdzie pozostał do dziś.
Każda kolejna edycja była mocniejsza, rosła liczba zespołów i scen, powiększał się festiwalowy teren. Organizatorzy starali się wprowadzać nowe rozwiązania, podpatrywane na Zachodzie.
Najlepszym przykładem była kwestia zamiany biletów na opaski. Po potężnym kryzysie kilka lat temu - ogromnych kolejkach i wielkim niezadowoleniu uczestników spóźniających się na koncerty - wprowadzono szereg usprawnień, żeby takie problemy nigdy się już nie powtórzyły. Punktów wymiany karnetów na opaski jest więcej, nie tylko na terenie festiwalu, ale także w mieście. Są otwarte o wczesnej porze, a widzów zachęca się, żeby nie przyjeżdżali na ostatnią chwilę.
Asy w talii
Open’er przetarł szlak. Niemal każdego roku na rynku pojawiają się kolejni gracze: imprezy o różnym charakterze, rozmachu, rozmiarach i ambicjach. Niektóre znikały po jednej czy kilku edycjach, tak jak choćby łódzka Vena Music czy gdyńskie Transvizualia, inne znajdowały sobie miejsce na rynku, czasem w jakiejś niszy i z powodzeniem się rozwijały. Miłośnicy alternatywnego grania dostali Off Festival, poszukiwacze świeżych dźwięków - Nową Muzykę, oba odbywające się w Katowicach.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Pod bokiem Open’era wyrosły dwa festiwale o podobnym charakterze i wielkim kalibrze wykonawców. Orange Warsaw Festival i Kraków Live Festival byłyby konkurencją wobec gdyńskiej imprezy, gdyby nie to, że mają tego samego organizatora i się po prostu uzupełniają.
Miłośnicy muzycznych nisz cieszą się z eksperymentalnego Unsound czy poświęconego wyłącznie jednemu gatunkowi, muzyce zwanej space rockiem, gdańskiego SpaceFest! Ostatnim ważnym dopiskiem do tej stale rosnącej listy jest poznański festiwal promocyjny i konferencja branży muzycznej Spring Break.
Strażak z sikawką
Polscy fani nie mogą z pozoru narzekać. Są weekendy, kiedy jednocześnie odbywa się kilka wartościowych imprez. Wydawałoby się więc, że mamy same powody do radości. A jednak w tej beczce festiwalowego miodu czuć łyżkę dziegciu.
Symbolem tego, czym polskie festiwale różnią się od zagranicznych, była sytuacja, która corocznie miała miejsce na jednym z tych najważniejszych, katowickim Off Festivalu. Ponieważ letnie festiwale zwykle odbywają się w upale, organizatorzy udostępniają widzom kurtyny wodne i najróżniejsze zraszacze.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
A na Off Festivalu na środku terenu stawał strażak z sikawką i polewał trawę wodą, a często także co bardziej podobające mu się dziewczęta. Przaśnie, prymitywnie, niezbyt ładnie i na dodatek trochę seksistowsko - te wszystkie kwestie często czają się w tle rodzimych imprez, jeśli przyjrzeć się im się dokładniej.
Z drugiej strony chodzi o uprzykrzające życie drobiazgi: niezbyt trafny rozkład występów na poszczególnych scenach, powodujący, że te ważne często pokrywają się co do minuty, a w innych momentach nie dzieje się zupełnie nic. Do tego absurdalne zasady dotyczące płatności na stoiskach w festiwalowych strefach gastronomicznych. Pół biedy, gdy polega to na skomplikowanych systemach specjalnych kart płatniczych. Gorzej, gdy wciąż gotówkę trzeba wymieniać na niedzisiejsze papierowe kupony.
Naszą słabością jest również obsesja organizatorów, żeby strefy gastronomiczne "załatwić" za pomocą foodtrucków. Owszem, to wygodne z transportowego i logistycznego punktu widzenia. I w jakiś sposób modne, ale kompletnie nie nadaje się na festiwal, zwłaszcza masowy. We wnętrzu samochodu jest za mało miejsca, żeby powiększona obsługa serwowała jedzenie rzeszy klientów znacznie większej niż wtedy, gdy foodtruck stoi pod biurowcem.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Na festiwalu Flow w Helsinkach gastronomią zajmują się najlepsze restauracje w mieście, które dostają sporą przestrzeń, przenoszą dużą cześć swojej kuchni i sporo pracowników. Jedzenie jest przez to przygotowane w profesjonalny sposób, a czas oczekiwania na zamówienie o wiele krótszy.
Nic co ludzkie nie jest nam obce, więc muszę się pochylić także nad ciągle nielicującą z zachodnimi standardami liczbą toalet z bieżącą wodą.
Na festiwalu Primavera w Barcelonie powstała niedawno nowa strefa przeznaczona na muzykę taneczną. Jedną z jej charakterystycznych cech są nowoczesne toalety, eleganckie, oświetlone, pachnące świeżością, takie, w których można spuścić wodę i umyć ręce. To bardzo znacząca przeciwwaga dla prymitywnych toitoiów, które królują na polskich imprezach i do których wieczorem nie da się wejść z powodu zaduchu, zapachu i brudu.
Standard jak na Primaverze oferuje Coachella. Na terenie, gdzie odbywa się helsiński Flow, są zwykle budynki, a więc część toalet to klasyczne łazienki z pełnym wyposażeniem.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Baneroza
Na niekorzyść polskich festiwali przemawia estetyka. Gdy mówię Coachella, widzę podświetlone palmy, dopasowane pod względem kolorystycznym balony unoszące się nad pustynią i imponujące dzieła sztuki, przygotowywane specjalnie na festiwal, np. gigantyczną ruchomą figurę astronauty w śnieżnobiałym stroju.
Primavera odbywa się w miejscu, skąd widok roztacza się na malowniczą marinę portową i mnóstwo zieleni. Oba festiwale i wiele innych zachodnich imprez mają spójną stylistykę i kolorystykę całej infrastruktury. Najmniejsza budka z gadżetami pasuje do całej reszty. Na Coachelli nawet śmietniki muszą kojarzyć się z oprawą wizualną.
Polskie imprezy są pod tym względem tym, czym polskie miasta wobec zachodniej urbanistyki. Upstrzone wszechobecnymi bannerami reklamowymi, zbudowane trochę z drewna, trochę z plastiku, gdzieniegdzie ze szkła – wszystko na inną modłę i w innej barwie. No i niezbyt dobrze zorganizowane pod względem komunikacyjnym - a to szczególnie istotne w sytuacji, w której tysiące osób próbują przemieścić się szybko spod sceny głównej do któregoś namiotu. A każdy fragment ładnej przestrzeni jest natychmiast kontrapunktowany bezkształtnym, ale ogromnym gadżetem reklamowym.
Nic więc dziwnego, że nawet najwięksi apologeci polskich imprez po choćby jednej wizycie na którymś z festiwali zagranicznych zaczynają inaczej oceniać krajowe wydarzenia. I nigdy nie dadzą się już nabrać na promocyjne zapewnienia organizatorów.
Ale nie zamierzam kończyć narzekaniem. Gwiazdy, które grają Polsce, dają z siebie tyle samo, co w Barcelonie. A najważniejsza przecież jest muzyka.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.