Sprawa Bartłomieja M. "Jego ofiary cierpiały, a jego kariera kwitła"
Bartłomiej M., to z jednej strony aktor serialu "Barwy szczęścia" i kandydat na posła PiS, z drugiej podejrzany o gwałty na trzech nastolatkach. - Jego kariera mogła być przykrywką dla jego chorych skłonności - mówi WP Agnieszka Żądło z "Newsweeka", która pierwsza opisała tę sprawę.
Bartłomiej M., aktor, kandydat na posła z list PiS-u i były dziennikarz, czerwca został zatrzymany na polecenie Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Usłyszał zarzut gwałtu na trzech nastolatkach w wieku od 15 do 17 lat, a także nawiązywania kontaktów z małoletnimi w celu dokonywania na nich przestępstw seksualnych oraz posiadania pornografii z udziałem osób poniżej 15. roku życia.
Sprawę jako pierwsza ujawniła Agnieszka Żądło, dziennikarka "Newsweeka", która w rozmowie WP mówi o tym, co ustaliła i wyjaśnia, dlaczego sprawa ma ciąg dalszy.
Sebastian Łupak: Do pierwszego gwałtu na 14-latce miało dojść w 2009 r. Jednak ofiara zgłosiła ją dopiero w 2019 r. Dlaczego tak późno?
Agnieszka Żądło, "Newsweek Polska": To nie jest takie proste zdecydować się na ujawnienie traumy. Zwłaszcza gdy po drugiej stronie stoi osoba znana, aktor, aspirujący polityk. Po drugie, jeśli nie ujawnisz od razu, bo jesteś w szoku, to później trudno zebrać dowody. Kto ci uwierzy, że taka sytuacja miała miejsce?
Pamiętajmy, że nieletnie ofiary bardzo często żyją w poczuciu winy. Zadają sobie pytania: "Po co tam poszłam, dałam się zwieść, mogłam przewidzieć, że coś złego może się wydarzyć. Przecież dawał sygnały, pisał o nagich zdjęciach, naciskał, żebyśmy zostali sami, byłam taka łatwowierna, napiłam się alkoholu". To wstyd sprawia, że ofiara milczy.
Berenika, zgwałcona przez Bartłomieja M. w 2009 r., ujawniła sprawę, dopiero gdy w telewizji pojawiały się kolejne reklamy z udziałem Bartłomieja M., w tym leku na potencję. Stare demony nie chciały odejść. Urodziła córkę i już jako młoda matka, wraz ze swoim nowym partnerem, nie wytrzymała i zgłosiła się do adwokatki, która skierowała sprawę do prokuratury. Była zdeterminowana, aby w końcu rozprawić się z tym tematem.
Podziwiam odwagę wszystkich dziewczyn, które zgłosiły się w tej sprawie do prokuratury i do mnie jako dziennikarki. Nawet jeśli zdecydowały się na to po latach. Nie każda osoba jest w stanie działać w pojedynkę. Niektóre potrzebowały usłyszeć o tym, że nie są jedynymi ofiarami.
Cały czas zgłaszają się kolejne osoby.
Środowisko filmowe mówi "stop" przemocy na uczelniach
Dużo było ofiar?
Już w 2010 r. matka innej ofiary, także zgwałconej nastolatki, złożyła zeznania przeciw Bartłomiejowi M., ale policja nie wszczęła wtedy śledztwa. Uznała, że nie da się zidentyfikować sprawcy. Co zakrawa na absurd, bo mieli numer telefonu i imię. Gdyby wtedy go aresztowano i skazano, można byłoby zapobiec tylu krzywdom. Ale tak się nie stało.
Potem była sprawa z 2015 r. Także oskarżenie o gwałt. W tej sprawie zapadł nawet wyrok, ale nieprawomocny.
Kolejna nastolatka została przez niego "wyhaczona" na planie filmowym. Zaprosił ją na sesję i wykorzystał. Przed gwałtem zdążyła uciec.
Dotarłam też do 12-latki, którą Bartłomiej M. poznał w latach 90. na obozie harcerskim i przez lata wykorzystywał seksualnie, nazywając to "przyjaźnią".
Jestem umówiona z kolejnymi dziewczynami, które chcą mi opowiedzieć o krzywdzie, jaka je spotkała ze strony Bartłomieja M.
Mam też za sobą rozmowę z jego byłą dziewczyną, którą uwikłał w bardzo toksyczny związek i namawiał do wielokrotnego udziału w fotograficznych i seksualnych trójkątach. Podczas jednego z takich spotkań doszło do gwałtu na innej dziewczynie. Nie wiem, czy ona zdecyduje się na publikację, bo jest pełna obaw o swoją rodzinę i reakcję środowiska, w którym funkcjonuje.
Dlaczego sprawa o gwałt z 2015 r. zakończyła się nieprawomocnym wyrokiem?
Ta sprawa jest na etapie apelacji, bo obrońca Bartłomieja M. wniósł o ponowne przebadanie poczytalności tej dziewczyny. Moim zdaniem sprawa jest ewidentna, bo na miejscu była policja, byli świadkowie, są dowody. A jednak ofiarom się nie wierzy. One muszą przejść gehennę nawet w sprawach tak oczywistych.
Czy to nie jest niebezpieczne, że portal modelingowy kojarzy nastolatki z dorosłymi mężczyznami?
Dla mnie jest to bardzo niepokojące, że nie ma żadnej kontroli nad tym, co tam się dzieje. Niby są moderatorzy, ale nie zawsze reagują.
Na takim portalu spotykają się modelki i fotografowie. Mogą się umówić na współpracę: pozowanie, budowa portfolio, sesje komercyjne itd. Bartłomiej M. proponował nastolatkom pozowanie w zamian za zdjęcia.
Ujmował je sympatycznym usposobieniem, kulturą, inteligencją. Usypiał czujność. Potem proponował drinka, prawdopodobnie z jakąś substancją. Gdy dziewczyna powoli traciła kontrolę nad swoim ciałem, przechodził do coraz odważniejszych zdjęć. Niektóre z tych dziewczyn zgwałcił, a inne molestował.
Rozumiem, że takie miejsce jest potrzebne modelkom i fotografom, ale nad tym musi być jakiś nadzór, aby to było bezpieczne. A jak widać, nie jest. To jest eldorado dla zboczeńców, bo jest tam dużo młodych dziewczyn marzących o karierze w modelingu, gotowych spotkać się z dorosłymi mężczyznami.
Bartłomiej M. był wciąż zalogowany na tym portalu do kwietnia 2021 r. Dopiero w maju 2021 r. usunął akty dziewczyn, które fotografował.
Bartłomiej M. ma bogate CV: szkoła w Vancouver w Kanadzie, praca w reklamie, w serialach, u Patryka Vegi, wreszcie w anglojęzycznym kanale TVP. Startował też do Sejmu z ramienia PiS, bez powodzenia...
Myślę, że to budowanie kariery mogło dawać mu przykrywkę do jego chorych skłonności. To mu dodawało wiarygodności. Aktor, grał w reklamach, w filmach - na pewno można mu zaufać. Jedna z moich bohaterek stwierdziła, że ktoś taki - postać publiczna - nie skrzywdzi jej, bo za dużo ryzykuje.
Mam też wrażenie, że cierpiał na jakieś rozdwojenie jaźni. Wierzył, że jest taki, jak głoszone przez niego ideały, czyli "Bóg, honor, ojczyzna", z którymi szedł do wyborów parlamentarnych w 2010 i 2015 r.
Od kilku lat zajmował się tematyką żołnierzy wyklętych. Na Uniwersytecie Opolskim robił doktorat z historii. Kiedy jego ofiary cierpiały, jego kariera – aktorska i naukowa - kwitła w najlepsze. Aż do czasu mojej publikacji czuł się bezkarny. Może nawet wypierał ze świadomości, że robi coś złego?
Co Bartłomiej M. odpowiada na stawiane mu zarzuty?
Nie przyznaje się do winy, twierdzi, że to nagonka na niego, a oskarżenia są zmyślone. Nazywa je "klasycznym #metoo", czyli w jego mniemaniu fałszywym oskarżeniem niewinnej osoby. Twierdzi, że te dziewczyny chciały seksu. Tak jakby zapominał, że w Polsce nie wolno odbywać stosunków z osobą poniżej 15. roku życia.
Prosiłam go o komentarz przed publikacją pierwszego tekstu. Odezwał się dopiero po artykule. Pewnie do końca myślał, że ta sprawa nie ujrzy światła dziennego, tak jak nie wychodziła przez prawie 25 lat.
Straszył mnie, że będę miała na sumieniu jego dziewczynę, która spodziewa się ich dziecka.
Uważa, że zrujnowałam mu życie. Po pierwsze: sam sobie zrujnował życie. Po drugie: niech pomyśli, jak bardzo zrujnował życie swoich nastoletnich ofiar.
WP Gwiazdy na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski