Życie w klasztorze
W "Kościele dla średnio zaawansowanych" Hołownia pisze: "Gdy w 1995 roku pierwszy raz szedłem do zakonu, wydawało mi się, że o szczęściu wiem wszystko. I że idę tam właśnie po to, by je sobie wziąć. Myślałem, że Pan Bóg też będzie szczęśliwy, że ma takiego fajnego księdza".
Wiele miejsca poświecił temu, jak wygląda życie za murami zakonu. Rygor, schematy i reguły, których trzeba przestrzegać. Zderzył się z rzeczywistością.
"Dla wielu z nas szokiem było przekonanie się, jaki jest stosunek wielu ludzi do nas. Pierwszy raz dowiedziałem się o tym kilka dni po włożeniu habitu, gdy szliśmy na spacer, a za nami biegł pijak, drąc się w niebogłosy: 'Pedały, pedały!'. Mijane dziewczyny, zamiast zalotnie się uśmiechać, rzucały komentarze o marnującym się materiale genetycznym, a gdy wchodziliśmy do księgarni czy sklepu - stawaliśmy się lokalną atrakcją" - czytamy.
Za pierwszym razem Hołownia odszedł z zakonu za namową lekarzy. Jako jedyny jednak wrócił po jakimś czasie. I tak jak wspominał, nie zdecydował się ostatecznie na takie życie.