Wiejska dyskoteka z disco polo. "Szukacie sensacji, a to normalny świat"
Zamiast do modnego klubu w Warszawie czy Sopocie wybrałem się na wiejską dyskotekę, aby zobaczyć, jak bawi się Polska poza dużymi metropoliami. Nasłuchałem się disco polo. Ale żyję.
Artykuł jest częścią cyklu #JedziemyWPolskę. Chcesz opowiedzieć o czymś, co dzieje się w Twojej miejscowości? Pisz na dziejesie@wp.pl!
Redakcja zdecydowała: pojedziesz na wiejską dyskotekę. Ja, 50-letni miastowy dziaders, mam jechać na wiejską zabawę? Co mnie tam czeka? Disco polo i morze wódki?! Nie lubię ani jednego, ani drugiego.
No cóż, taka praca. Czy pandemia zabiła wiejskie i małomiasteczkowe "imprezownie"? Omijam szerokim łukiem Sopot, żeby to sprawdzić.
Miejsca, gdzie miałem spędzić wieczór, szukałem na Kaszubach, gdzieś pod Gdańskiem. Miałem do wyboru dyskotekę Kotwica w Szymbarku oraz Blue Star w Dzierżążnie. Mój wybór – w związku z atrakcyjną, amerykańską nazwą – padł na tę drugą. Nastawiłem więc w samochodzie Darię Zawiałow i pomknąłem na wiejskie disco.
Kierunek: Dierżążno - wieś kaszubska, położona w województwie pomorskim, w powiecie kartuskim, przy drodze wojewódzkiej nr 211. 1568 mieszkańców według Google’a. Kościół, Dom Strażaka, szpital, Blue Star.
Dziś będzie się tu działo, nam ciągle mało, mało
Nieznajoma blondynka podała mi swój telefon. - Szef chce z panem rozmawiać - powiedziała.
Byłem zaskoczony, ale wziąłem od niej komórkę.
- Widzę na monitoringu, że robi pan tu zdjęcia - powiedział głos w słuchawce. - Po co?! W jakim celu?!
Wyjaśniłem, że jestem dziennikarzem.
Szef coś tam jeszcze powiedział, ponarzekał, pomarudził, ale koniec końców zgodził się. Oddałem blondynce telefon. I dotarło do mnie, że czasy się zmieniły.
Jeśli mamy wyobrażenie jakichś remiz, stodół czy innych budynków charakterystycznych dla wiejskiej zabudowy przerobionych na dyskoteki, to czas je porzucić. Rok mamy 2021, a nie 1991.
Zrozumiałem, że nie znajdę tu striptizu i zapasów młodych kobiet w kisielu. Nie będzie tu wyborów miss mokrego podkoszulka. I pijanych chłopów lejących się sztachetami. Tego typu "rozrywki" były atrakcją czasu transformacji, gdy Polska przechodziła z socjalizmu do nieokiełznanej wolności. Wiązało się to z wieloma patologiami i wykorzystywaniem naiwnych ludzi, w tym młodych kobiet, za obietnicę pieniędzy. Wiele reportaży prasowych i telewizyjnych opisywało tamten świat.
To się zmieniło. Byłem teraz w miejscu, które miało monitoring, wszędobylskie kamery oraz ubraną od stóp do głów na czarno ochronę oraz gości, którzy na co dzień ćwiczą na siłowniach w Kartuzach czy Sierakowicach. Karnet na siłkę potrafi tu kosztować od 100 do 170 zł. To miejsce stawiało na bezpieczeństwo, klasę i zabawę na poziomie.
Wystarczy spojrzeć na parking przed klubem. Widzę tu wypucowane beemki, wypolerowane mercedesy, lśniące audi. Wokół nich, w grupkach młodzi ludzie. Sądząc po białych i niebieskich koszulach, po modnych butach, nie należą do specjalnie ubogich. Jeśli już pożyczyli od ojca samochód na wieczór, będą o niego dbać.
Jedna osoba wyznaczona jest jako kierowca – dowiezie wszystkich do domów o piątej nad ranem w niedzielę. Młodzi imprezowicze tłumaczą, że składają się na paliwo, aby przejechać te 25-30 km w jedną stronę. Wiadomo, kasy musi starczyć na dojazd, wejście i drinki. To może być około 100 zł za wieczór. Skąd je wziąć? Można dorobić do kieszonkowego w pobliskiej hurtowni, tartaku, na budowie czy wynajmując kajaki dla turystów nad kaszubskimi jeziorami.
- Jeśli spodziewasz się tu chłopa oderwanego od pługa, który w niedzielę idzie do kościoła w tych samych ciuchach, w których położył się po sobotniej imprezie, to źle trafiłeś - mówi jeden z bywalców. - Macie tam w mieście złe wyobrażenia o nas. Szukacie sensacji, a to jest normalny świat.
Z jednego auta słyszę piosenkę zapowiadającą, co tu się zaraz wydarzy: "Dziś będzie się tu działo, nam ciągle mało, mało, przetańczysz nockę całą...".
Niech żyje wolność i swoboda
- Czy lubimy disco polo?! Chłopie, przecież jesteś na Kaszubach - śmieje się 20-letni Paweł.
- Nawet, jak ktoś mówi, że nie słucha, to słucha - wtóruje mu kumpel Krzysiek.
Obaj nie mają żadnego problemu z tym, że w Blue Star króluje w soboty akurat ten gatunek muzyki.
- Podobno są ludzie, którzy wybrzydzają, i jak słyszą disco polo, to narzekają - mówi Krzysiek. - Nigdy ich nie rozumiałem. Co za różnica, jaka muzyka jest w tle?! Naprawdę ktoś się tym przejmuje?! Każda nuta jest dobra.
Krzysiek mówi, że ostatnie pół roku spędził w toksycznym związku.
- Główna rozrywka mojej dziewczyny to jeżdżenie po galeriach handlowych w Gdyni, Gdańsku i Rumi - opowiada. - Kasy miała mnóstwo od taty, ale i tak miałem już tego dosyć. Na szczęście jestem już od niej wolny. Niech żyje wolność i swoboda! Przyjeżdżam z kolegami po całym tygodniu pracy do Blue Star i wszystko mi jedno, co grają. Niech będzie disco polo, czemu nie? Byle nóżka chodziła.
Krzysiek ma nadzieję, że pośród młodych kosmetyczek i kasjerek pozna tu nową dziewczynę. Do Blue Star przyjeżdżają ludzie z Kartuz, Wejherowa, Rumi czy Żukowa. Ale są też i dziewczyny z oddalonego o niespełna pół godziny drogi Gdańska.
Jedna z nich mówi mi: - Wiesz co, próbowałam bawić się w modnych klubach w Sopocie. Ale to nie mój klimat, nie moja muzyka, nie moje towarzystwo i ceny nie na moją kieszeń. Tu się wybawię przy swojskiej, biesiadnej muzyce, wśród zwykłych ludzi, a nie jakichś plastikowych panienek. Jestem tu u siebie. W dużym mieście brakuje mi czasem tej swojskości.
Blue Star to dwie sale. W eleganckim budynku stylizowanym na kaszebszczi zajazd zbudowany z drewna, z drewnianymi ławami w środku, trwa biesiada z zespołem na żywo. Właśnie grają znany przebój o chłopaku, który odszedł w siną dal. Parkiet szaleje.
Pomiędzy tańczącymi przemykają kelnerki w tradycyjnych kwiecistych spódnicach. Niosą alkohol i pajdy chleba ze smalcem, nierzadko karkóweczkę z grilla.
Tymczasem w budynku obok "disc jockey szczerzy kły zza konsolety". Tu, jak w porządnej dyskotece, jest dużo migających świateł, lamp, kul, laserów i nowocześniejszy klubowy wystrój.
- To jest bardzo wygodne - mówi mi Krzysiek. - Przyjeżdżasz z rodzicami. Ja z dziewczyną idziemy na lewo dyskotekę, a oni na prawo na kaszubską biesiadę. Spotykamy się o trzeciej w nocy na parkingu i wracamy do domu.
Wstęp na obie imprezy 25 zł. Jak wygląda taka biesiada? - Normalnie, jak na wiejskim weselu z zespołem grającym na żywo, tylko że nie musisz przynosić prezentów, kopert z pieniędzmi i kwiatów - mówi Maciek. - Poza tym wszystko takie same. Łącznie z ogniskiem.
W sumie w weekend, w obu salach, bawi się tu 250-300 osób.
Małolatki auuu, auuu, auuu
Dyskotekę rozkręca Dominik Gawęcki. Pochodzi z Wrocławia, a poprzez imprezy prowadzone w Gdańsku i Sopocie trafił wreszcie do Dzierżążna.
Parkiet powoli się zapełnia. Dominik na początek daje przebój MiłegoPana "Małolatki". 99 milionów odsłon na YouTubie. Jak napisał jeden internauta: "Osobiście mało słucham disco polo, ale to jest takie życiowe".
"Małolatki auu, małolatki są tu
Małolatki auu, jedna już wchodzi na stół
Małolatki auu, druga ma kusy strój".
Pytam didżeja, między piosenkami, czy nie razi go pewna prostota tych tekstów?
Dominik: - Nie powiesz mi chyba, że tekst "Ya ya ye, coco jumbo" jest jakoś bardziej wyrafinowany. Piosenki do tańca po angielsku też mają proste teksty. Weź 2Unlimited: "No no, no no no, no no there’s no limit". Umówmy się, że nikt tu poezji nie oczekuje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Club Wesele, czyli Polacy na weselnych dyskotekach. Do klubu ciągną się kolejki
Dominik nie lubi podziałów: nie podoba mu się rozróżnianie na muzykę lepszą i gorszą albo na Polskę A i B.
- Zespoły disco polo występują tak samo chętnie w Warszawie w klubie Explosion jak w Dzierżążnie - mówi Dominik. - Grają w halach w dużych miastach i w małych dyskotekach. Wszędzie jest popyt. Dzielić ludzi na lepszych i gorszych, bo słuchają takiej czy innej muzyki, też byłoby niesprawiedliwe.
Mówi, że dużo się zmieniło w podejściu ludzi do disco polo.
- Gdy zaczynałem grać tę muzykę w klubie Miasto Aniołów w Gdańsku, ludzie przychodzili tam pod pretekstem, że idą na "kicz party" - mówi. - Bawili się, ale z ironicznym dystansem, niejako pod przykrywką, bo nie wypadało inaczej. Ale teraz tak nie jest. Piosenka "Ona tańczy dla mnie" pokonała wszelkie bariery. Jest pewnie w Warszawie jakieś środowisko snobistycznych prawników, którzy dalej nie będą się programowo bawić do disco polo. Ale nawet oni, jeśli na co dzień nie słuchają, to na weselu - jak przyciszę muzykę - dośpiewają teksty największego hitu Weekendu czy "Miłości w Zakopanem" Sławomira.
Rozmawiam z Dominikiem o Zenku Martyniuku, o tym, że grał już nawet w Filharmonii Białostockiej, o klasie disco polo uruchomionej w jednym z liceów na Podlasiu.
Dominik ocenia: - Rzeczywiście ludziom może się to przejeść. Zenek jest w reklamach, jest w TVP, jest na koncertach plenerowych, w filharmonii. W pewnym momencie wszyscy w tym zobaczyli duże pieniądze i rynek się popsuł. Za dużo było tandety robionej na szybko.
- A dziś nie wystarczą już dwa dźwięki na organach. Ludzie się przykładają do swojej pracy, robią ją porządnie i na niej zarabiają. Aranżacje są bogatsze, na dobrym poziomie. To już nie są tylko "Majteczki w kropeczki", które wchodzą jedynie po kilku głębszych - zaznacza.
Ona lubi pomarańcze
Grupa młodych kobiet na wieczorze panieńskim wygląda ślicznie w jednakowych zielonych sukienkach i wiankach na głowie.
- Piosenka z dedykacją dla dziewczyn z panieńskiego od kolegów z Ukrainy - krzyczy didżej, zapowiadając kolejny utwór.
Jak się okazuje, disco polo łączy nie tylko pokolenia, ale i narody. Towarzystwo mamy tu międzynarodowe. Ukraińcy też świetnie się bawią przy tej muzyce.
Dominik włącza kolejną piosenkę: zespół Kwestia'07. 22 miliony odsłon na YouTubie. Internauta: "Jak nie lubię disco polo, tak ten kawałek jest zajebisty".
"Najbardziej mnie dobija, kiedy z jej ust wypływa
Toksyna pod tytułem: 'Ty nie możesz wypić piwa'"
Pytam Dominika, dlaczego to gra?
Wzrusza ramionami: - Bo to moja praca: sprawić, aby ludzie dobrze się bawili w sobotnią noc. Gram pod ludzi. Jak ludzie się dobrze bawią, to zarabia i klub, i bar, bo drinki szybciej znikają. Z tego samego powodu Kurski lansuje Zenka Martyniuka: bo rosną mu wtedy słupki. Każdy z nas walczy o cyferki.
Dodaje, że zmieniła się klientela odwiedzająca wiejskie dyskoteki.
- Dawniej snuli się po klubie kolesie w dresach, z puszkami Red Bulla, które napełniali w toalecie wodą, bo nie było ich stać na kolejną i wkładali do nich słomki - śmieje się.
- Trochę wychowaliśmy ludzi, mieliśmy kiedyś selekcję na bramce. Potem wydawało się, że lockdown oraz aplikacje w telefonach zabiją dyskoteki. Młodzi ludzie poznają się i umawiają za pomocą przesunięcia palcem po ekranie. Za moich czasów musiałeś się namęczyć, zanim trafiłeś z dziewczyną do łóżka: wyjść z domu ładnie ubrany, uczesany, może nawet nauczyć się kilku sensownych kroków tanecznych, jak będziesz podbijał do dziewczyny na parkiecie.
Nie wiem, czego się spodziewałem. Pewnie jakiejś stereotypowej wiejskiej mordowni, o których trochę się nasłuchałem i naczytałem. A trafiłem do eleganckiego miejsca z nienagannie przystrzyżonym trawnikiem. Muzyka, umówmy się, nie w moim stylu, ale rozumiem, że - jak człowiek na chwilę uciszy wewnętrznego krytyka i wyluzuje - można się do niej znakomicie bawić.
Dominik chyba najlepiej to podsumowuje.
- Jesteśmy Słowianami. Nie uciekniemy od tego, że lubimy schabowe, ogórki kiszone, wódkę i dobrą zabawę. To jest w nas i tego nie oszukamy. A ta muzyka służy właśnie dobrej zabawie. Czy to jest godz. 23, czy pierwsza w nocy na polskich weselach i imprezach musi się w końcu pojawić disco polo. To nasz współczesny folklor.
Gdy odjeżdżam z Blue Star, słyszę w uszach nieśmiertelny hymn parkietów, który ma 60 mln odsłon na YouTubie. Ciekawe, czy dopowiecie jego słowa?
"Ona lubi pomarańcze
Lubi kiedy …".
Sebastian Łupak, dziennikarz Wirtualnej Polski
Wszystkie teksty powstałe w ramach cyklu #JedziemyWPolskę znajdziesz tutaj.