David Coverdale z Whitesnake wciąż ma sporo planów. Wspomina koncerty w Polsce
David Coverdale nie może się doczekać przyszłorocznych koncertów Whitesnake. Zespół odwiedzi też Polskę i wystąpi w krakowskiej Tauron Arenie 12 czerwca 2022 r. Choć chce trochę zwolnić tempo, to wciąż ma pełno planów, a wśród nich świętowanie 50. rocznicy dołączenia do Deep Purple. W rozmowie z WP wspomina też dawne koncerty w Polsce.
Rafał Mrowicki, Wirtualna Polska: Czujesz głód koncertów po długiej przerwie?
David Coverdale, Whitesnake: Jestem bardzo podekscytowany zbliżającymi się koncertami. Z dnia na dzień coraz bardziej. Obecnie jestem w moim studiu Hook City, w którym nagrywamy płyty Whitesnake.
Tworzysz coś nowego?
Ciągle pracuję nad czymś nowym, ale to na razie tajemnica. Planujemy specjalne wydanie albumu "Good To Be Bad" w formie boksu. W 2023 r. minie 30 lat od wydania płyty "Coverdale and Page", którą nagrałem z Jimmym Page'em oraz 50 lat od mojego dołączenia do Deep Purple. Minie też 40 lat od koncertu Whitesnake na festiwalu Monsters of Rock w Donington. Miniony rok był tragiczny z powodu pandemii COVID-19.
Razem z moim współproducentem Michaelem McIntyre'em uznaliśmy, że musimy popracować w studiu. Staram się planować kolejne koncerty. Jestem bardzo aktywny w mediach społecznościowych i widzę komentarze fanów, którzy pytają "kiedy przyjedziecie do mojego miasta?!".
Planujesz świętować 50. rocznicę dołączenia do Deep Purple?
Tak. Planujemy coś specjalnego z tej okazji. Zanim dołączyłem do Deep Purple, nie miałem okazji grać tak dużych koncertów, a także nagrywać w studiu i nagle ci goście dali mi klucz do drzwi, za którymi była wielka przygoda, która trwa nadal. Mam do nich wielki szacunek. Brakuje mi Jona Lorda i Tommy'ego Bolina, których nie ma wśród nas. Dzięki nim, moje życie każdego kolejnego dnia było magiczne i jestem szczęśliwym człowiekiem.
Mamy do wyboru kilka opcji świętowania. Jako Whitesnake chcemy dawać fanom to, co najlepsze. Z mediów społecznościowym dostajemy mnóstwo sygnałów jak bardzo ludzie są podekscytowani boksem "Restless Heart".
Zobacz także: Ralph Kaminski o zaangażowaniu politycznym artystów. „Brakuje twórców wyraźnych”
Czy z okazji tej rocznicy chciałbyś zaprosić na scenę któregoś z kolegów z Deep Purple? Może Glenna Hughesa?
Bardzo możliwe. Zobaczymy. Na razie pracuję w studiu. Codziennie sprawdzamy, jak świat sobie radzi. Pandemia wciąż jest wyzwaniem, prawdopodobnie w twoim kraju również. Musimy być o wiele bardziej ostrożni jako społeczeństwo. Niekiedy to wszystko jest trudne do zrozumienia, zwłaszcza gdy we wszystko miesza się pieprzona polityka. To wciąż jest coś, z czym musimy nauczyć się żyć.
Jesteśmy dzieleni przez politycznych idiotów. Tworzą zagrożenia nie tylko polityczne, ale również dla zdrowia. Chcemy, żeby ludzie czuli się bezpiecznie, przychodząc na nasze występy (David Coverdale informował w mediach społecznościowych, że zaszczepił się przeciwko COVID-19 - przyp.red). Wraz z zespołem oraz całą ekipą, z która podróżujemy, chcemy być bezpieczni. To jest dla nas szalenie ważne, żeby okazywać naszym fanom wdzięczność osobiście, a nie w jakichś filmikach w internecie.
Do Whitesnake dołączył niedawno chorwacki wokalista Dino Jelusick. Jak do was trafił?
Jest znakomity. W 2019 r. graliśmy w Zagrzebiu w Chorwacji. Dino ze swoim zespołem poprzedzał nasz występ. Gdy zobaczyłem go w akcji, pomyślałem "Mój Boże, co to za facet?!". Joel Hoekstra (gitarzysta Whitesnake - przyp. red.) powiedział mi, że go zna i grali razem z Trans-Siberian Orchestra. To świetny gość, bardzo dobry gitarzysta, klawiszowiec i wokalista. Chciałem być z nim w kontakcie, ale jak wiadomo, w zeszłym roku pandemia uderzyła w cały świat. Odezwałem się do Dino jakieś pół roku temu. Zaproponowałem mu, by dołączył do nas na naszą pożegnalną trasę. Zgodził się.
Zadzwoniłem do Michele'a Luppi'ego, naszego stałego klawiszowca, by zapewnić, że jego pozycja w zespole jest pewna. Wszyscy kochamy Michele'a, jest świetnym klawiszowcem. Sporo moich piosenek ma symfoniczne aranżacje. Będzie można nadać im teraz nieco orkiestrowego charakteru.
Takie kompozycje jak "Still Of The Night" czy "Crying In The Rain" mogą zabrzmieć potężniej. Dino będzie dużym pomocą wokalną dla mnie. Mam już 70 lat, na scenie dostaję ogromne wsparcie od mojego zespołu i publiczności - wśród której są już 3 lub nawet 4 pokolenia fanów wspierających mnie w mojej muzycznej podróży - ale to będzie koniec z wielkimi trasami koncertowymi.
Niedawno wydaliście nową edycję albumu "Restless Heart" z 1997 r., który miał ukazać się jako twoja solowa płyta. Jak wspominasz pracę nad tym krążkiem?
Byłem nieco sfrustrowany. Stworzyłem wtedy sporo dobrej muzyki, która mogłaby trafić na płytę Whitesnake, ale... Nie wiem w jakim jesteś wieku...
Mam 27 lat.
Dla mnie to był magiczny wiek, zostałem wtedy ojcem i założyłem Whitesnake. Pracując nad materiałem na "Restless Heart" czułem się tak, jakbym wracał do swoich bluesowych i soulowych początków, jeszcze sprzed Deep Purple. Pierwszym pomysłem było pokazanie tego Jimmy'emu Page'owi i przygotowanie drugiego albumu z projektem Coverdale/Page.
Jednak, gdy skończyliśmy z Adrianem Vandenbergiem (ówczesnym gitarzystą Whitesnake - red) utwór "Woman Trouble Blues", uznałem, że wydam ten album nie pod szyldem Whitesnake, choć z naszym gitarzystą. Wytwórnia nalegała, by wydać to jako album Whitesnake, choć chciałem, by był to album solowy.
To był frustrujący czas. Biznes muzyczny szedł do przodu, a ja nie chciałem ruszać w trasę. Wtedy znowu zostałem ojcem, urodził się mój syn Jasper. Nie chciałem powtórzyć tego samego błędu co z moją córką. Gdy się urodziła, pracowałem nad pierwszym albumem Whitesnake i byłem ciągle w trasie. Byłem tym facetem, który przynosi do domu dużo prezentów. Naprawdę nie chciałem powtórzyć tego samego z Jasperem, dlatego zgodziłem się na zminimalizowanie trasy. Musisz uczyć się na swoim błędach. Czasami są naprawdę duże.
Przy wznowieniu "Restless Heart" Michael i ja stwierdziliśmy, że chcemy, by tym razem brzmiało to bardziej jak nagrania Whitesnake. Poprosiłem o pomoc Joela Hoekstrę.
Oraz klawiszowca Dereka Sheriniana, znanego choćby z Dream Theater.
Potrzebowaliśmy właściwego klawiszowca. Chcieliśmy, by był to ktoś na miarę Jona Lorda. Derek to światowa czołówka klawiszowców XXI w. Jego praca przyniosła efekt, którego brakowało mi w grze klawiszy po odejściu Jona Lorda i słyszę to w tych nagraniach. Teraz czuję, że to płyta Whitesnake.
Płyta "Restless Heart" była promowana przez balladowe single "Don't Fade Away" i "Too Many Tears". Postawiliście na ballady, w okresie, który nie był najlepszy dla klasycznego hard rocka.
Pamiętam, że wtedy Sowietów nie było już w Polsce i Polskie Radio zaprosiło nas do zagrania akustycznie kilku piosenek. Wspominam to z sentymentem. Czułem spore wsparcie od fanów w Polsce, która kilka lat wcześniej odzyskała niepodległość. Wybór piosenek miał symboliczne znaczenie, chcieliśmy, aby w ówczesnej Polsce miały specjalny wydźwięk.
Zaczęliśmy właśnie od "Too Many Tears", bo, gdy ludzie we własnym kraju nie mogą żyć swobodnie, pojawia się wiele łez. Zagraliśmy też "Sailing Ships", który ma bardzo pozytywny tekst i mówi o podążaniu za przeznaczeniem oraz oczywiście "Here I Go Again". Tamta wizyta w twoim kraju była niezwykłym doświadczeniem. Polacy wykonali ogromną pracę, odbudowując kraj po odzyskaniu wolności. Możecie być z tego dumni.
Tamten koncert zaowocował kolejnymi występami akustycznymi oraz koncertową płytą "Starkers In Tokyo".
Po tym występie w Polsce pojawiły się pomysły kolejnych akustycznych koncertów i opracowania innych piosenek. Dostaliśmy propozycję, by nagrać koncert w Japonii. Nie jesteśmy pieprzonymi Simonem i Garfunkelem, jesteśmy zespołem rockowym! Płyta "Starkers In Tokyo" dała nam jednak dużo radości.
W czerwcu Whitesnake wystąpi w krakowskiej Tauron Arenie, ale jestem ciekaw czy pamiętasz wasz ostatni jak dotąd koncert w Polsce. Graliście w sierpniu 2016 r. na Festiwalu Legend Rocka w Dolinie Charlotty.
Oj, pamiętam. Byłeś tam?
Tak, byłem.
Ale wtedy padało!
Pogodę na tamtym koncercie można określić tytułem twojego przeboju "Stormbringer".
Niedawno oglądałem zdjęcia i nagranie wideo z tego koncertu. Wszyscy na widowni mieli parasole. Na 12 tys. osób spadła ulewa. Śpiewałem w deszczu (David użył zwrotu "singing in the rain" tak, by brzmiał jak tytuł innego hitu Whitesnake "Crying In The Rain" - przyp. red.), do tego miałem zwichnięte ramię, a mój zespół był suchy!
Nigdy nie zapomnę. To było niesamowite i ekscytujące. Jestem bardzo podekscytowany i nie mogę się doczekać spotkania z publicznością. Chcę pożegnać się z kilkoma pokoleniami fanów, którzy wspierali mnie przez te 50 lat pięknej muzycznej podróży.