Ona w domu, on na scenie
Jego kariera nabierała tempa. Po przełomowej roli w "Kolumbach" był rozchwytywany. - Nagle zostałem najpopularniejszym aktorem w kraju. Myślałem, że dalej jestem skromny, a mnie zwyczajnie odbiło. Pokończyli mi się mistrzowie, wydawało mi się, że sam jestem mistrzem - przyznawał Englert.
Rzadko bywał w domu – zarabiał na utrzymanie rodziny, ale nie tylko. W pierwszej połowie lat 70. przelotny romans połączył go z Krystyną Kołodziejczyk, nieco później na niemal dekadę związał się z poznaną na planie filmowym krakowianką Dorotą Pomykałą, młodszą od niego o 13 lat.
- To jedyna kobieta, z którą nigdy się nie nudzę - zachwycał się. Nie na tyle jednak, by poprosić żonę o rozwód. Ta – przynajmniej publicznie – nie skarżyła się na jego niewierność i wspierała w karierze. Dopiero po latach wymknęło jej się, że być może Englert był po prostu zbyt przystojny na męża...
- Kobiety mnie stworzyły. Zawsze byłem babski król, bo lepiej dogadywałem się z płcią piękną. Nawet w szkole mnie tak nazywali - mówił z kolei aktor. Jego słowa potwierdzały kolejne roczniki studentek warszawskiej szkoły aktorskiej, podkochujące się w przystojnym wykładowcy, a później rektorze.
Sam Englert zaangażował się uczuciowo, dopiero gdy w szkole pojawiła się młodsza od niego o 25 lat Beata Ścibakówna. Przy niej nareszcie się uspokoił. Plotkarzom razem udowodnili, że młodszej partnerce wcale nie chodziło o trampolinę do sławy, a starszemu profesorowi o walkę z kryzysem wieku średniego.
- Uważam, że dopiero między czterdziestką a pięćdziesiątką zaniechałem tej gonitwy, poszukiwania niezwykłych wrażeń, miotania się - mówił Englert.