Zjawił się pierwszy na miejscu śmiertelnego wypadku Diany. Wciąż nie daje mu to spokoju
Dziennikarz, który jako jeden z pierwszych przybył na miejsce śmiertelnego wypadku samochodowego księżnej Diany, twierdzi, że musiał "odszyfrować" wiadomość o jej stanie od władz francuskich, które bały się zmierzyć z globalną skalą tragedii.
Matka Williama i Harry'ego zginęła 31 sierpnia 1997 roku. Czyli właśnie mijają 24 lata od jej śmiertelnego wypadku. Kevin Connolly, który był jednym z pierwszych dziennikarzy na miejscu, wspomina, że świadomość, że Diana nie żyje pojawiła się dość późno.
Księżna Walii wraz z egipskim producentem filmowym starali się uciec przed nachalnymi paparazzi. Ich samochód uderzył wówczas w jeden z filarów paryskiego tunelu. Kierowca oraz Dodi Al-Fayed zginęli na miejscu. Księżna Diana została przewieziona do szpitala.
"Uważnie słuchaliśmy francuskich władz i próbowaliśmy rozszyfrować to, co nam mówili" – zapewniał w rozmowie z "The Express", jednak wspomnienia z tamtej nocy wciąż nie dają mu spokoju. Dziennikarz uważa, że lokalne władze były "przerażone" koniecznością zmierzenia się z tragedią, która zainteresuje cały świat. Dlatego na początku nikt nie mówił o śmierci Diany, a policja bardzo uważnie dobierała słowa.
Connolly twierdził, że wiadomość o tragicznej śmierci księżnej dotarła do będących na miejscu korespondentów, zupełnie okrężną drogą. O tym, co się rzeczywiście stało, dowiedzieli się od reporterów... którzy uczestniczyli w locie ministra spraw zagranicznych Robina Cooka na Filipinach. A sprawa długo pełna była niedomówień.
Dopiero siedem lat po katastrofie John Stevens, komisarz Metropolitan Police, został poproszony o zbadanie kilku wątków, które wciąż pozostawały bez odpowiedzi.