Niezwykłe zrządzenie losu
Andrzeja Kosmala, menadżer i przyjaciel Krzysztofa Krawczyka, wątpił, że żonie artysty, Ewie, uda się zatrzymać go w jednym miejscu. "To urodzony włóczykij" - mówił. Faktycznie, Krawczyk od małego prowadził życie tułacza. Urodził się w Katowicach, później z rodziną przeprowadzał się wielokrotnie. Najpierw do Białegostoku, potem do Poznania, następnie do Łodzi. To w tym ostatnim mieście Krzysztof Krawczyk zaczynał muzyczną karierę i to właśnie w tych stronach osiedlił się po latach emigracji spędzonych za wielką wodą. O wszystkim jednak zdecydował przypadek - spotkanie z dawnym przyjacielem z młodości. To on właśnie pokazał Krawczykom zaniedbaną nieruchomość, która nie miała dotąd szczęścia do właścicieli. Jak Krawczyk przyznał po latach, dom z działką pod lasem w Grotnikach pod Łodzią kupił za grosze. I to właśnie tam żył do ostatnich dni. Poznajcie historię domu Krzysztofa Krawczyka.
Życie tułacza
Krzysztof Krawczyk wielokrotnie podkreślał, jak wiele zawdzięcza swojej drugiej żonie Ewie, którą poznał podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych.
To ona sprawiła, że rzucił nałogi i to ona stworzyła w Grotnikach prawdziwy dom. Przystań, w której Krawczyk zacumował na lata. Po powrocie do Polski znów, tym razem z żoną, przez jakiś czas prowadził życie tułacza.
- Z drugą żoną, Ewą, tułaliśmy się po wynajętych kątach. Pomieszkiwaliśmy u teściowej, znajomych, u mojego przyjaciela i wieloletniego menadżera, Andrzeja Kosmali - wspominał na łamach magazynu "Weranda".
Szukał mieszkania, znalazł dom
Planowali osiedlić się w Łodzi, tam Krawczyk szukał mieszkania. Kiedy jednak na jego drodze stanął kolega z dawnych lat Tadeusz Przybysz, wszystkie plany uległy zmianie. Pokazał Krawczykom dom, który wybudował dla syna. Kiedy ten zrezygnował, nieruchomość trafiła na sprzedaż.
- Po powrocie ze Stanów poprosiłem go, aby znalazł nam w Łodzi odpowiednie mieszkanie. Tadeusz przyjechał specjalnie po mnie na lotnisko i pokazał mi zdjęcie mojego przyszłego domu, właśnie w Grotnikach. Nieruchomość była zaniedbana - do remontu i przebudowy. Przyjacielowi tak zależało, żebym tu zamieszkał, że wziął od nas wtedy tylko 20 proc. wartości domu i powiedział: "Krzysztof, resztę mi spłacisz, jak będziesz miał" - wspominał Krawczyk w rozmowie z Justyną Muszyńską-Szkodzik, która ukazała się na portalu Kalejdoskop.pl.
Kiedy tylko pojechali zobaczyć nieruchomość na żywo, nie wahali się ani chwili.
W Grotnikach zaczynali niemal od zera
- Zauroczyliśmy się. Głównie kominkiem i brzozowym laskiem, na który dziś patrzę, wychodząc na taras przy naszej sypialni. [...] Mogłem dać, na dzisiejsze pieniądze, 15 tys. zł. Za dom, który teraz wart jest milion. I kto powiedział, że Bóg nie stawia na naszej drodze aniołów? - mówił Krzysztof Krawczyk na łamach wspomnianego magazynu "Weranda".
Podkreślał też, że pierwsze lata spędzone w Grotnikach, do łatwych nie należały. Dom wymagał dużego nakładu finansowego, a on po powrocie z USA, "był spłukany".
"Nie mieliśmy niczego. Prawie niczego, nie licząc radzieckiego kolorowego telewizora marki Rubin.
Brakowało nam garnków, firanek, krzeseł. No i łóżka. Spaliśmy na materacu. A pierwszą jajecznicę usmażyliśmy na kominku, trzymając patelnię nad ogniem. Tyle że patelnia też nie była nasza, ale robotników, którzy wykańczali dom. Ewa prała mi koszule w zlewie. Jak zagrałem pierwszy koncert, to kupiliśmy żelazko. Prasowaliśmy na taborecie. [...]. Tylko o jedno się bałem: że za oknem wyrośnie inny dom i zasłoni widok na las" - wspominał na łamach książki "Życie jak wino". Po latach Krawczykowie wkupili więc sąsiednią działkę, by mieć pewność, że nic nie zaburzy ich raju na ziemi.
To był ich raj na ziemi
Od chwili, kiedy Krawczykowie kupili dom w Grotnikach, otoczenie uległo zmianie. W ogrodzie pojawił się m.in. basen (jak podkreślał Krawczyk w programie "Zacisze gwiazd", pozwalał mu ćwiczyć biodro i dbać o formę), ale i kaplica Świętej Rodziny. Religijni małżonkowie modlili się tam sami lub w towarzystwie przyjaciół. W ogrodzie Krawczyków odbywały się nawet msze polowe. Muzyk podkreślał, że w domu w Grotnikach odnalazł swoje miejsce na ziemi.
- Teraz do życia nie brakuje nam niczego. Wychodzę rano na taras. Śpiewają ptaki, żaby kumkają. Patrzę na brzozy i sad i mówię do żony: "Ewuniu, nie wierzę, że to wszystko nasze". I wydaje mi się, że gram w amerykańskim filmie z happy endem - czytamy w wywiadzie dla "Werandy".