W Grotnikach zaczynali niemal od zera
- Zauroczyliśmy się. Głównie kominkiem i brzozowym laskiem, na który dziś patrzę, wychodząc na taras przy naszej sypialni. [...] Mogłem dać, na dzisiejsze pieniądze, 15 tys. zł. Za dom, który teraz wart jest milion. I kto powiedział, że Bóg nie stawia na naszej drodze aniołów? - mówił Krzysztof Krawczyk na łamach wspomnianego magazynu "Weranda".
Podkreślał też, że pierwsze lata spędzone w Grotnikach, do łatwych nie należały. Dom wymagał dużego nakładu finansowego, a on po powrocie z USA, "był spłukany".
"Nie mieliśmy niczego. Prawie niczego, nie licząc radzieckiego kolorowego telewizora marki Rubin.
Brakowało nam garnków, firanek, krzeseł. No i łóżka. Spaliśmy na materacu. A pierwszą jajecznicę usmażyliśmy na kominku, trzymając patelnię nad ogniem. Tyle że patelnia też nie była nasza, ale robotników, którzy wykańczali dom. Ewa prała mi koszule w zlewie. Jak zagrałem pierwszy koncert, to kupiliśmy żelazko. Prasowaliśmy na taborecie. [...]. Tylko o jedno się bałem: że za oknem wyrośnie inny dom i zasłoni widok na las" - wspominał na łamach książki "Życie jak wino". Po latach Krawczykowie wkupili więc sąsiednią działkę, by mieć pewność, że nic nie zaburzy ich raju na ziemi.