Apokalipsa wg św. Abla. The Weeknd zagrał w Warszawie
Jego utwór "Blinding Lights" został odtworzony na Spotify ponad 3,4 miliarda razy, bijąc wszelkie rekordy. W środę The Weeknd zamienił PGE Narodowy w postapokaliptyczną dyskotekę.
Jeśli tak ma wyglądać apokalipsa, to ja się na nią piszę. Kanadyjski muzyk The Weeknd, czyli tak naprawdę Abel Tesfaye, wyłonił się w środę na Narodowym spośród ruin wielkiego miasta. Wprawne oko mogło w tej imponującej scenografii rozpoznać fragmenty zniszczonego nowojorskiego Empire State Builing, katedry św. Pawła w Londynie czy CN Tower z Toronto. Wyraźnie zafascynowany filmami katastroficznymi muzyk występował na tle płonących budynków, jakby rosyjskie pociski dosięgnęły już nie tylko ukraińskie miasta, ale poszły dalej na Europę i USA.
Złowroga wizja. Ale taki właśnie jest The Weeknd, potrafiący przemycić jak nikt inny w lekkiej muzyce pop wątki mroczne i niepokojące. Jak na gwiazdę pop, jest to posunięcie ryzykowne: zaprosić dziesiątki tysięcy widzów do zniszczonego kosmiczną apokalipsą świata. Powiedzmy, że nie jest to typowa sceneria dla takich występów. Ale też nie jest The Weeknd typową gwiazdą muzyki rozrywkowej. Schowany przez pierwszą część koncertu za srebrną maską był niby cybergospodarz zapraszający nas do swojego oryginalnego świata, zbudowanego przez AI.
Ten koncert, poza muzyką, trzeba było też smakować plastycznie. Oprócz sceny głównej, wypełnionej płonącą architekturą, dostaliśmy - po drugiej stronie długiego wybiegu - zawieszony tuż nad publicznością, zmieniający kolory megaksiężyc oraz srebrną rzeźbę rodem prosto z filmów sci-fi. Wraz z laserami, reflektorami i tysiącami rozdanych publiczności opasek na nadgarstek, które świeciły przez cały koncert różnokolorowymi światłami, cała ta wymyślna scenografia tworzyła zapierające dech obrazy. Można się było delektować każdą nową wizją. Jakby tego było mało The Weeknd zatrudnił kilkadziesiąt tancerek, które przebrane w białe szaty, sprawiały wrażenie elektro-beduinek przeniesionych ze świata Diuny do centrum Warszawy. Operacja Pustynna Burza z dobrą muzyką w tle.
Ślepnąc od świateł
Minister edukacji Przemysław Czarnek byłby z pewnością zachwycony słysząc, jak tysiące polskich nastolatek śpiewają z pamięci (!), poprawną angielszczyzną (!) wszystkie teksty Kanadyjczyka wraz z nim. Dziesiątki tysięcy ubranych na czarno młodych kobiet mniej interesowała jednak wizja nadchodzącego końca świata, a dużo bardziej perspektywa wspaniałej zabawy tu i teraz. Tańcząc i nagrywając każdą sekundę telefonami, śpiewały wraz z The Weeknd jego największe przeboje: "Blinding Lights", "Sacrifice", "Take My Breath", "Save Your Tears" czy "Moth to a Flame".
Jednak minister edukacji - pod warunkiem, że zna język angielski tak dobrze, jak polskie nastolatki - byłby zapewne nieco zdziwiony tym, o czym one śpiewają. Połowa piosenek Abla poświęcona jest bowiem miłości, tęsknocie, zazdrości i złamanym sercom. To w muzyce pop jazda obowiązkowa. Ale są też te poświęcone seksowi, narkotykom, seksowi po narkotykach czy niebezpiecznym zabawom erotycznym. The Weeknd lubuje się w opisywaniu poczucia pustki, depresji i beznadziei, które nachodzą go po kolejnej rozpaczliwie nieprzespanej nocy. Specjalizuje się w opisywaniu świata nie za dnia, ale po godzinach, kiedy próbujemy zapełnić życie sensem, włócząc się po klubach i szukając tam szczęścia w jakiejkolwiek postaci.
The Weeknd nie jest bowiem pustą gwiazdką pop. On potrafi mądrze opisać to, co w naszym życiu sprawia nam ból i cierpienie. Cwaniactwo Kanadyjczyka polega na tym, że tę cięższe, mroczniejsze tematy potrafi podać w atrakcyjnym sosie. Jesteśmy więc na wielkiej dyskotece, wokół nas świecą lasery, tymczasem śpiewamy razem z nim hymn niedocenionych i niekochanych: I deserve to be by myself - zasługuję na tę samotność. Wątpiąca w siebie gwiazda, z niską samooceną, zapełniająca stadiony to zawsze miła odmiana od powszechnego popnarcyzmu.
Zakończy karierę?
Nie wszystko mu się udaje. Niedawno The Weeknd został zmiażdżony przez krytykę za serial "The Idol" (HBO), w którym gra jedną z głównych ról. Serial dostał tak złe, jednogwiazdkowe recenzje, że nie śmiałem go nawet włączyć. "Jeden z najgorszych seriali w historii" - pisali recenzenci. "Za swoją rolę The Weeknd powinien trafić przed Trybunał w Hadze" - oceniali.
To dla niego sygnał: trzymaj się swojej pierwszej pracy, Abel. Pisz dalej muzykę, koncertuj. Tym dziwniej brzmią zapowiedzi Abla Tesfaye, powtórzone w Warszawie, że zamierza zakończyć karierę, a przynajmniej pod znanym pseudonimem The Weeknd. Czy to na pewno najlepszy pomysł, jeśli streamują cię miliardy ludzi na świecie?
Ciężko uwierzyć, że jeszcze kilka lat temu The Weeknd planował trasę po halach. Jego muzyka jest bowiem skrojona pod stadiony, zarówno jeśli chodzi o łatwość, z jaką je zapełnia, ale też o show jaki przygotowuje: scenografię, lasery, tancerki, ogień. Tak wygląda nowoczesna rozrywka na najwyższym poziomie. Młode fanki wychodziły z koncertu szczęśliwe, pełne energii i optymizmu. Koniec końców wygląda na to, że żadna apokalipsa w najbliższym czasie nam nie grozi.
Sebastian Łupak, dziennikarz Wirtualnej Polski