Arkadiusz Jakubik: Zacząłem się bać. Czułem strach, że w Polsce nie będzie już jak dawniej
Arkadiusz Jakubik promuje utwór "Chcesz się bać" zespołu Dr Misio. "Celebryci bardzo często wzywani są do tablicy i nie mają żadnych skrupułów, żeby wypowiadać się na tematy polityczne, ekonomiczne. Wypowiadają się na tematy, o których nie mają zielonego pojęcia. To mnie irytuje i żenuje" - powiedział w rozmowie z Wirtualną Polską.
Patrycja Ceglińska-Włodarczyk, Wirtualna Polska: Jak pan wspomina 13 stycznia 2019 r.? To przełomowa data dla utworu "Chcesz się bać".
Arkadiusz Jakubik: "Chcesz się bać" to numer, który powstał jako ostatni z materiału na płytę. Inspiracją był nasz występ na Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy. Graliśmy wtedy przed Pałacem Kultury. Wychodziliśmy na scenę jakoś przed 21:00. Ponieważ przed koncertem jesteśmy skupieni, skoncentrowani, nie siedzimy w telefonach, to nie wiedzieliśmy, co się wydarzyło w Gdańsku. Gdzieś kątem oka widziałem, że ludzie są poruszeni i że część z nich trzyma przed sobą telefony komórkowe. Postanowiłem zacząć normalnie koncert, graliśmy swoją setlistę.
ZOBACZ WIDEO: Arkadiusz Jakubik: Muzyka jest jak wirus. Nie można się od tego uwolnić
Pamiętam piosenkę "Polacy" i to jak mówiłem, że mam w dupie - kto jakie wyznaje poglądy polityczne, jaką kto wyznaje religię. Mówiłem, że najważniejsze jest to, że wszyscy jesteśmy Polakami. Nie wiedziałem wtedy, co się przed chwilą wydarzyło w Gdańsku. Kiedy zeszliśmy ze sceny i dowiedzieliśmy się o tragedii, pojawił się we mnie strach. Wtedy zacząłem się bać, że w Polsce nic już nie będzie jak kiedyś. A następnego dnia przyszła wiadomość o śmierci prezydenta Adamowicza.
Tego dnia skończyłem 50 lat. A jeszcze na domiar tego wszystkiego właśnie na 14 stycznia zaplanowana była premiera teledysku do piosenki "Zmartwychwstaniemy", wymierzonego przeciwko polskiej niechęci, nienawiści. Niebywała koincydencja, bo przecież teledysk kręciliśmy jesienią poprzedniego roku. Te wszystkie zdarzenia dały mi bardzo do myślenia. Wtedy zacząłem myśleć o piosence "Chcesz się bać". Pierwsze demo pochodzi chyba z początku lutego 2019 r.
Chyba wiele osób miało takie same odczucia.
Mam nadzieję, że to, co się wydarzyło, da ludziom do myślenia. Że gorzej już być nie może. Oczywiście te podziały, które funkcjonują w Polsce, będą jeszcze przez lata całe zatruwały nam życie. Natomiast życzyłbym sobie i wszystkim, żebyśmy potrafili wyciągnąć rękę do drugiej strony. Może jestem naiwny. Ale tutaj chcę być naiwny.
Teledysk do piosenki "Chcesz się bać" jest prosty, ale bardzo dosadny.
Zawsze, gdy zapraszam reżyserów do realizacji teledysku Dr Misio, staram się nie sugerować im, jak powinien wyglądać obraz, który jest dopełnieniem albo interpretacją piosenki i tego, co ona za sobą niesie. Po pierwsze, ja nie mam dystansu do naszych piosenek. A po drugie, to nie chcę wprost nazywać, o czym jest dany numer. Jeżeli na głos powiem, o czym jest piosenka, to wtedy słuchacz, nie ma wyjścia i będzie ją interpretował głównie przez pryzmat tego, co powiedziałem. A moim zdaniem piosenka to jest coś w rodzaju zaproszenia, które słuchacz może przyjąć lub nie. I zinterpretować po swojemu, przez pryzmat swoich doświadczeń, swojej wrażliwości.
Reżyserem, którego poprosiłem o współpracę przy "Chcesz się bać", jest Piotrek Domalewski. Artysta pełną gębą. Autor najlepszego filmowego debiutu ostatnich lat, czyli filmu "Cicha noc". Byłem przekonany, że gdy dostanie tę piosenkę, wymyśli coś swojego, bardzo intymnego. Coś, z czym jemu ta piosenka się skojarzy.
Kiedy pokazał mi zarys scenariusza, wiedziałem, że będzie z tego ciekawy, nieoczywisty teledysk, który poruszy fanów Dr Misio.
Artyści powinni być apolityczni?
Nie mam pojęcia, co powinni robić artyści. Myślę, że głównie powinni skupić się na tym, co potrafią robić najlepiej. Ale w kontekście tego pytania słowo artyści niebezpiecznie kojarzy mi się ze słowem celebryci, którzy bardzo często wzywani są do tablicy i nie mają żadnych skrupułów, żeby wypowiadać się na wszystkie tematy, o których zazwyczaj nie mają zielonego pojęcia. To mnie irytuje i żenuje dość mocno.
Każdy artysta powinien sam podjąć decyzję, czy stawać na barykadzie czy iść swoją drogą. Oczywiście bardzo łatwo jest ulec pokusie "przypodobywania się" władzy, czyli zwykły koniunkturalizm, taki "pragmatyzm" życiowy, że nie ma co iść na wojnę z obecnie rządzącymi, bo możemy mieć problem.
Ufa pan politykom?
Dwa lata temu dostałem zaproszenie na Męskie Granie. Miałem sobie wybrać jakiś rock&roll'owy numer. Dostałem wolną rękę od Tomka Organka, który był szefem muzycznym. Po długich poszukiwaniach stwierdziłem, że zaśpiewam piosenkę "Nie wierzę politykom". Wiadomo, klasyka. Pamiętam, z jakim zaangażowaniem publiczność śpiewała ze mną tę piosenkę, która ma prawie 40 lat i cały czas jest aktualna. I zawsze będzie. Tak, nie wierzę politykom. I to obojętnie, czy są z prawej strony, ze środka, czy z lewej. To nie jest moja bajka.
Dwa lata temu piosenka "Pismo" została usunięta z festiwalu w Opolu, a do pana przylgnęła łatka antyklerykała.
Jestem w takim momencie życia, że głośno mówię o tym, że jestem agnostykiem. Rozglądam się bacznie dookoła. Są takie momenty, kiedy tego absolutu, tego kogoś, czegoś na górze potrzebuję i szukam. To jest proces, który od jakiegoś czasu we mnie się odbywa. Mam ogromny problem z instytucją Kościoła, która dla mnie nie jest wiarygodnym pośrednikiem między ludźmi, którzy organicznie potrzebują wiary a Bogiem. To jest po prostu korporacja, która zajmuje się swoimi interesami. Już nie mówiąc o wszystkich rzeczach, które przerabialiśmy ostatnio, związanych między innymi z pedofilią w kościele.
Nigdy pan nie ukrywał swoich poglądów.
Pamiętam taki wywiad, którego udzieliłem 5 lat temu, kiedy w naszym kraju jeszcze nikt nie chciał rozmawiać o pedofilii. To był wtedy absolutny temat tabu. Ja zapytany o instytucję kościoła powiedziałem, że mam problem z jego hipokryzją, że mam problem ze spuścizną Jana Pawła II, który był odpowiedzialny za systemowe zamiatanie pedofilii w Kościele katolickim pod dywan.
Dosięgnął wtedy pana hejt?
Do hejtu jestem przyzwyczajony, ale ta ilość, która wtedy spadła na mnie i moją rodzinę, przekroczyła moje najśmielsze wyobrażenia. Pamiętam, jak moi, wtedy nastoletni synowie, rozbawieni, mówią do mnie: "Tato, tato, wiesz, jak się teraz nazywamy? Goldstein! Ty jesteś Aron Goldstein, a mama jest Salcia...". Nie wiedziałem, o co chodzi. Okazało się, że na jednym z prawicowych portali zostaliśmy wpisani na "listę niebezpiecznych Żydów w Polsce". Wyciągnięto fakt, że dawno temu pracowaliśmy z żoną w Operetce Warszawskiej, której dyrektorem w 1995 r. był Jan Szurmiej. Synowie się śmiali. Ja trochę mniej.
W naszym kraju, to odwaga mówić, że jest się osobą niewierzącą.
Nie postrzegam tego jako aktu odwagi. Jestem za stary na to, żeby udawać kogoś innego, niż jestem naprawdę, żeby kreować swój wizerunek. Jestem, jaki jestem, mam tyle lat, ile mam. I mam takie poglądy, jakie mam. Wyglądam, jak wyglądam. Nie jestem typem amanta. Wiem, bo mam parę luster w domu. Na scenie staję przed ludźmi z Dr Misio taki, jaki jestem naprawdę. Ze wszystkimi moimi zaletami i wadami, które posiadam.
Dr Misio to ludzie o podobnych poglądach?
Nasz zespół to sześć indywidualności. To jest spektrum tego kraju, Polska w Polsce. Wśród nas są osoby wierzące, jeden jest buddystą, jeden ateistą. Stanowimy pewnego rodzaju polski, ideologiczny patchwork. Z tych różnych punktów widzenia powstaje esencja Dr Misio.
Jestem bardzo ciekawy, jakie będą reakcje ludzi na naszą nową płytę "Strach XXI wieku", która kompletnie różni się od tego co zrobiliśmy do tej pory. I muzycznie, i tekstowo. Przed każdą premierą jest jakiś rodzaj tremy, zdrowego niepokoju. Coś intymnego oddajemy ludziom. Musimy poddać się ich ocenie, krytyce. Trzeba to wszystko przyjąć na klatę.
Koncerty dają panu dużo adrenaliny?
Od początku istnienia Dr Misio jestem wierny swojej zasadzie, że każdy koncert trzeba grać tak, jakby to był ostatni koncert w życiu. Dużo mnie to kosztuje energii i zdrowia. Dlatego też dawkuję je sobie. Mam taką nieformalną umowę z menadżerem, że w miesiącu jestem w stanie zagrać 6 koncertów.
Wiem, że gdybyśmy grali tych koncertów więcej, a moglibyśmy, to przyszłaby taka chwila, że znudzony stałbym na scenie i nie miałbym siły szukać interakcji z publicznością, a to jest dla mnie najważniejsze. Jeśli kiedyś taki moment nadejdzie, że zmęczony zacznę liczyć w myślach, ile piosenek zostało do końca koncertu, to będzie wyraźny znak, że trzeba sobie zrobić przerwę albo dać spokój. Lepiej zejść ze sceny niepokonanym, jak śpiewał klasyk.
Bywają zespoły, które grają nawet kilka koncertów dziennie w sezonie!
Nie ma takiej możliwości. To też kwestia kondycji. Znam na pamięć swój pesel.
Na jakiś czas zrobił pan sobie przerwę od aktorstwa.
Dwa lata temu miałem wrażenie, że Jakubik wyskakuje z każdej lodówki. To był taki okres, że w niedługim odstępie czasu miałem chyba 5 premier kinowych. Trochę poczułem też jakiś rodzaj wypalenia, zmęczenia pracą na planie filmowym. Postanowiłem wtedy, że zrobię sobie przerwę. A ja jak sobie coś postanowię, to nie ma przebacz. No może, gdyby zadzwonił Quentin Tarantino, to bym się zastanowił.
Cały rok 2018 nie wszedłem na plan. Skupiłem się na robieniu muzyki. Ale okazuje się, że muzyka jest jak zaraza, więc od razu jak zakończyłem prace nad solowym albumem "Szatan na Kabatach", to zacząłem zastanawiać się nad kolejnym krążkiem Dr Misio.
Wkrótce na ekranach zobaczymy film "Psy 3" z pana udziałem. Wymienił pan na chwilę Smarzowskiego na Pasikowskiego.
W filmie pana Pasikowskiego gram maleńką, epizodyczną rólkę. Ale zabawną. Przynajmniej taka była w scenariuszu. A dla mnie zawsze najważniejszy jest scenariusz. Jest takie porzekadło, że jest szansa, żeby z dobrego scenariusza powstał dobry film. Ale ze złego scenariusza dobry film nie powstanie. Dla mnie w podjęciu decyzji o przyjęciu roli lektura scenariusza jest rzeczą najbardziej istotną. Zazwyczaj czytam je kilkukrotnie i dogłębnie analizuję. Zawsze konsultuję je z żoną. I wtedy nie ma znaczenia nazwisko reżysera.
Propozycję roli dostał pan w czasie tego rocznego "urlopu".
W końcu zatęskniłem za planem filmowym i po roku przerwy zagrałem w serialu "Król", w reżyserii Janka P. Matuszyńskiego. Wcieliłem się tam w moją ulubioną postać z powieści Szczepana Twardocha - Kuma Kaplicę. Nigdy nie gram w dwóch projektach naraz, bo muszę być skupiony na jednej, konkretnej historii.
Ale jeśli chodzi o "Psy 3" zrobiłem wyjątek. Akurat miałem przerwę w zdjęciach do "Króla", zadzwoniła do mnie kierowniczka produkcji, Ewka Jastrzębska, która powiedziała, że jest taki kultowy film, jest taki kultowy reżyser i taki kultowy aktor, a ja mam tam do zagrania jedną, długą i otwierającą ten film scenę. Chodziło o scenę z Bogusiem Lindą.
Propozycja nie do odrzucenia.
Zgadza się. Był to bardzo trudny dzień zdjęciowy na planie "Psów", bo w przerwie od "Króla" byłem też w trasie koncertowej z zespołem. Grałem wtedy koncert na Śląsku, skąd zabrał mnie samochód z produkcji, żebym przespał się 3 godziny w swoim łóżku. Potem o 5 rano pojechałem na plan, skończyliśmy zdjęcia o godzinie 14 i ten sam samochód zawiózł mnie z powrotem na Śląsk na koncert. Bardzo intensywny czas, ale jestem przekonany, że warto. Jestem ogromnie ciekawy tego filmu.