Była gwiazdą telewizji, nagle zniknęła. Walczyła z chorobą
Była gwiazdą telewizji, jej wywiady i materiały oglądały tysiące widzów. Zawsze przygotowana, zawsze merytoryczna, zawsze na czas. Aż nagle wszystko pękło. - Zapominałam, na jakiej stacji metra wysiąść, zapominałam nazwiska kogoś, z kim miałam robić wywiad, zapominałam słów. Dziś mówi głośno, że choruje na depresję i próbuje pomóc tym, którzy też się z nią zmagają. Małgorzata Serafin opowiada, jak walczyła z chorobą i ze wstydem.
Przemek Gulda: Już po spacerze?
Małgorzata Serefin: Jeszcze nie, zaraz idę.
Czemu to takie ważne? Spacery.
Wietrzą głowę, dotleniają, pozwalają nabrać dystansu. Lekarz nakazał mi ruch, a nie przepadam za sportem. Okazało się, że spacery doskonale się sprawdzają. I to na kilku poziomach. Na początku się broniłam. Wydawało mi się, że spacery to nuda, kojarzyły mi się ze starszymi ludźmi. A gdzie ja, młoda, energiczna, będę chodzić po parku. Na szczęście szybko zmądrzałam i porzuciłam takie głupie uprzedzenia. Okazało się, że spacery bardzo mi służą. Porządkują wiele spraw. Uspokajają. Czasem słucham podcastów czy audiobooków, czasem rozmawiam sama ze sobą. To bardzo ważne.
Porządkują. Dużo mówisz o porządkowaniu. Dlaczego trzeba porządkować życie?
Bo tylko wtedy można się pozbyć wielu dolegliwości. W moim przypadku chodziło przede wszystkim o bezsenność, która była mocno połączona z moją depresją. Potrafiłam nie spać wiele nocy albo spać w jakichś przypadkowych momentach, zupełnie gubiąc jakikolwiek rytm. A potem wszystko przewracało się już jak domino: rozregulowałam sobie metabolizm, a każda kobieta, która, jak ja, jest po trzydziestce, wie, co to oznacza. To kompletna klęska w walce o dobrą sylwetkę i dobre samopoczucie.
Dlatego posłuchałam lekarza i narzuciłam sobie bardzo radykalny reżim. Codziennie wstaję o tej samej porze – o 7 albo 8 rano, staram się bardzo mocno zachowywać higienę snu, czyli robić te wszystkie rzeczy, o których ciągle słyszymy, ale rzadko je robimy: wyciszyć się przed snem, nie patrzeć na ekran itp. Dobry sen to jeden z ważnych elementów porządkowania życia. Do tego dochodzi dobre odżywianie i regularny, skuteczny odpoczynek.
Kiedyś wydawało mi się, że to bzdury, takie gadanie w coachingowym stylu. Ale teraz doskonale wiem, że to świetnie działa. Świetnie, ale powoli. Do tego wszystkiego potrzebna jest jeszcze cierpliwość.
Wspominasz też o zeszycie, który nabiera niemal symbolicznego znaczenia w twoim nowym życiu. Do czego służy zeszyt?
Tak, to jeden z elementów porządkowania życia. Zapisuję w nim wszystkie ważne sprawy: o której wstałam, co zjadłam, ile kilometrów przeszłam podczas spaceru. Piszę też codziennie, za co jestem wdzięczna. Jakie ważne i dobre rzeczy spotkały mnie danego dnia. Czasem to wypicie dobrej herbaty. Piszę o tym, jaka była smaczna. I jak świetnie smakowało zamoczone w niej ciastko. Czasem to spotkanie z kimś, rozmowa, wymiana emocji.
Dziś nie wstydzisz się tego i mówisz jasno: choruję na depresję. Jak to się zaczęło? Kiedy zrozumiałaś, że sobie nie radzisz? Czy musiałaś spaść na dno, żeby się od niego odbić? Co było dla ciebie tym dnem?
Podoba mi się metafora dna. Dokładnie tak było w moim przypadku. Miałam świetną pracę w mediach, wszystko szło znakomicie. Ale oczywiście to tylko tak dobrze wyglądało na zewnątrz. A w środku rozpadałam się coraz bardziej, choć długo tego nie zauważałam.
Pierwsza dała mi się we znaki wspomniana bezsenność – byłam coraz bardziej zmęczona. Czułam to, ale nie wiedziałam, co z tym zrobić. Do kontaktu ze specjalistą przekonała mnie jednak inna kwestia – zaczęłam tracić pamięć.
To były niby drobne sprawy, które zaczynały mnie coraz bardziej przerażać: zapomniałam, na jakiej stacji metra mam wysiąść, żeby dotrzeć do pracy, zapomniałam nazwiska kogoś, z kim miałam robić wywiad, zapominałam słów. Wtedy pojawił się strach. Że zaczynam wariować, że zaraz stracę kontakt z rzeczywistością. I to był impuls, żeby pójść do psychiatry i poprosić o pomoc.
Co się wtedy stało? Pomógł ci?
Tak. Choć oczywiście nie od razu. To był długi proces leczenia i dochodzenia po porządku z sobą i chorobą. Potrzebowałam dużo czasu, żeby przestać się wstydzić. Żeby nie mieć poczucia, że jestem słaba, bo mam depresję. Żeby zrozumieć, że to nie jest moja wina.
Samo leczenie przebiegało dwutorowo: farmakologicznie i terapeutycznie. Byłam w tak ciężkim stanie, że trzeba było połączyć te dwie sprawy. Leki były bardzo ważne na pierwszym etapie. Wyrównały sytuację w mojej głowie. Przede wszystkim, jeśli chodzi o kwestie hormonalne: ustabilizowały mi poziom serotoniny. Początek brania leków był bardzo ciężki. Potem było już dużo lepiej. Mogłam zacząć porządkować różne sprawy w głowie.
Potem zmieniłaś pracę. Czy to była część terapii?
Dziś myślę o tym, że to był swego rodzaju bunt. Zmienię pracę, nie będzie adrenaliny, która się z nią wiąże, nie będzie tych stresów i wszystko będzie inaczej. I łatwiej.
I było łatwiej?
A gdzie tam. Nadal uciekałam w pracę. Nadal skakałam na główkę i szukałam adrenaliny, nawet tam, gdzie jej za bardzo nie było. Wiedziałam, że muszę coś z tym zrobić, zaczęłam nad tym pracować. Zrozumiałam, że dwie sprawy, które bardzo rozwalają mi życie, to pracoholizm i perfekcjonizm. To mnie kompletnie dojeżdżało. Teraz jest już trochę lepiej. Staram się nad tym panować.
Czemu właśnie fryzjerstwo?
Zawsze miałam zacięcie do spraw związanych z estetyką i wyglądem. No i kiedy zastanawiałam się, co umiem robić, wychodziło mi, że przede wszystkim potrafię gadać z ludźmi. A to przecież ważne w tym zawodzie. Fryzjerstwo wydawało mi się ciekawe.
I okazało się ciekawe?
Tak, ale też bardzo trudne. Nawet w sensie czysto fizycznym: czasem wracam do domu i czuję potworny ból pleców. Ale dwie sprawy bardzo szybko mnie do tego mocno przekonały: to, że od razu widać bardzo konkretny efekt tego, co się robi i że ważnym elementem tej pracy jest rozmowa z człowiekiem.
Nie ukrywam, że w nowej pracy czasem czuję się trochę jak podczas robienia wywiadu w telewizji. To nawet trochę podobnie wygląda: jest fotel, jest światło, jest osoba, z którą rozmawiam i która opowiada mi o swoim życiu czy innych sprawach.
Czemu zdecydowałaś się na ten swoisty "coming out" – publiczne opowiedzenie o swojej depresji w rozmowie z Markiem Sekielskim?
Wiem, że jest mnóstwo ludzi, którzy mają z tym problem. Którzy potrzebują o tym od kogoś usłyszeć. Najlepszym dowodem jest prawdziwa lawina sygnałów, które dostaję po publikacji tej rozmowy. Ludzie piszą do mnie, że czuli się "jakby słuchali o sobie", że przeżywali podobne stany i sytuacje, że boją się czy wstydzą do tego przyznać, porozmawiać z kimś o tym.
Dlatego czuję, że – choć ostatnio o depresji mówi się coraz więcej – nadal trzeba jasno dawać do zrozumienia, że to nie jest coś, czego trzeba się wstydzić i co trzeba ukrywać. Nie chcę dawać żadnych rad ani tym bardziej nikogo terapeutyzować - nie jestem przecież specjalistką w tej dziedzinie. To tylko moja historia.
Ale bardzo się cieszę, jeśli ktoś odnajdzie w niej siebie albo, jeszcze lepiej, odnajdzie w niej siłę, żeby sobie pomóc. A do Sekielskiego trafiłam, bo zaimponował mi tym, jak szczerze i otwarcie mówi o swoim uzależnieniu. Poczułam, że to będzie odpowiedni partner do takiego wywiadu. I nie pomyliłam się.
Wasza rozmowa to nie wszystko, to dopiero początek całego cyklu. Jak on ma wyglądać?
Rzeczywiście. Bracia Sekielscy zaproponowali mi stały program w swojej telewizji internetowej. Będzie się nazywał "Farbowanie życia". Raz w tygodniu, zawsze w niedzielę, będę się spotykać z kimś, kto ma coś do powiedzenia na temat depresji. Będziemy mieli czas na długą, spokojną rozmowę.
To będą z jednej strony osoby zmagające się z depresją, z drugiej – osoby, które ją leczą. Chciałabym w ten sposób odczarowywać depresję i odzierać ją z tych wszystkich mitów, które wokół niej narosły. Czuję, że wiele osób tego potrzebuje.
Zobacz także: "Większość dyskusji o uchodźcach jest niegodnych"