Dlaczego dziecko Lewandowskich stało się sprawą narodową?
To, na co wszystkie media i dziennikarze w tym kraju czekali, wreszcie nastąpiło – "royal baby” króla Lewego i Anny Lewandowskiej wreszcie przyszło na świat. Sądząc po ruchu, jaki newsy dotyczące tego tematu od pół roku generują, na dziecko wpływowej pary czekali nie tylko dziennikarze serwisów plotkarskich, sportowych, lifestylowych, parentingowych, modowych, a nawet informacyjnych (sic!), ale także spora część społeczeństwa. I mimo że newsy o ciąży i porodzie Ani spotykają się z dużą krytyką i "hejtem" w sieci, wciąż są mega klikalne. Dlaczego?
- Zwróćmy uwagę, że mamy do czynienia z ich pierwszą ciążą, a ta w przypadku gwiazd zawsze jest najciekawsza. "Bum” w głównej mierze jest dzięki Robertowi. To najlepszy polski piłkarz, który trzyma poziom światowy i ma przez to miliony sympatyków. U nas nowość. Gdyby Ania była żoną przeciętnego aktora z serialu X czy Y, nie miałaby nawet jednej trzeciej takiego rozgłosu, jaki ma teraz. Oczywiście dodając do Roberta jej fanatyczne "wyznawczynie", które jeżdżą na jej obozy i z nią ćwiczą, efekt jest, jaki jest. Ludzie lubią podglądać życie ludzi sukcesu, bo ono na pozór wydaje się ciekawsze niż szara nudna rzeczywistość, którą mamy za oknem – mówi nam Bartosz Pańczyk z "Faktu”.
- Kiedyś była moda na dziecko Edyty Górniak, Kasi Cichopek czy Anny Muchy. Portale internetowe wtedy jednak raczkowały i rzeczywistość wirtualna wyglądała zupełnie inaczej. Nie było Facebooka, Instagramu, Snapchata czy innych portali społecznościowych i nie mieliśmy takiego nadmiaru informacji. Teraz niewinne zdjęcie bucików dziecięcych czy śpioszków jest świetnym pretekstem do newsa jakoby Ania wrzucając je do sieci rzekomo zdradzała płeć swojego maleństwa – dodaje dziennikarz.
Już samo ochrzczenie dziecka pary jako "polskie royal baby", w nawiązaniu do dzieci ulubionej pary Brytyjczyków – Księżnej Kate i Księcia Williama – wydaje się komiczne.
- Mamy tendencje do przesady, zawsze mieliśmy. Dziennikarze między sobą często operują językiem skrótów myślowych, zrozumiałych dla nich i pozwalających oszczędzić czas. "Urodziło się dziecko Lewandowskich" jest dłuższe niż "royal baby", jakimś cudem się przyjęło – mówi Łukasz Zając z "Pudelka”.
Polskie "royal baby"?
Po krótkim riserczu łatwo dojść, że niefortunne określenie ukuła Agnieszka Jastrzębska, dziennikarka TVN, która lubi się promować jako dobra znajoma gwiazd. Niestety, podobno Lewandowscy nie są zachwyceni jej twórczym myśleniem w tym temacie.
- Słyszałem, że Lewandowskich nie tyle to denerwuje, co peszy. Szczególnie problem ma z tym Robert, który mimo milionów na koncie, pozostał skromnym, prostym chłopakiem. Na szczęście ludzie mają jeszcze trochę rozumu w głowie i poza Agnieszką Jastrzębską (oraz jej blogiem), która zaczęła tak nazywać dziecko Ani i Roberta, nie widzę by ludzie specjalnie to podchwycili. Poza tym wiadomo, że królowa jest tylko jedna, a więc jako że w Polsce nie mamy monarchii, tylko jeśli Doda zajdzie w ciążę będziemy mogli mówić o naszym "royal baby” – dodaje ze śmiechem Bartosz Pańczyk z "Faktu”.
Życie prywatne znanych, a co za tym idzie, ciąże gwiazd, fascynują ludzi od zawsze. Lubimy podglądać życie innych, kibicować, hejtować i ogólnie się wtrącać, taka nasza natura. Ale histeria narodowa, która ogarnęła całą Polskę przy okazji ciąży Anny Lewandowskiej, to prawdziwy ewenement. Show-biznesem zajmuję się od wielu lat, ale jak żyję, czegoś takiego jeszcze nie widziałam. Internauci prześcigają się w wytykaniu Lewandowskiej, że wyskakuje z lodówki, nie zdając sobie sprawy z tego, że sami napędzają to szaleństwo. Tymczasem Ania, ukochana WAG wszystkich Polaków, z jednej strony grozi pozwami i narzeka, że media nie dają jej spokoju, z drugiej zaś codziennie zarzuca Bogu ducha winnych dziennikarzy fotkami i filmikami brzucha, ćwiczeń na basenie, na siłowni, swojego obiadu, dziecinnych bucików i wszystkiego, co w mediach spędza sen z powiek. Bo przecież sto osiemdziesiąte piąte zdjęcie jarmużowych czipsów z centymetrem ciążowego brzucha w tle się kliknie. Bo ludzie chcą to zobaczyć. Bo ludzie na to czekają. Bo ludzie chcą napisać jej, że głodzi dziecko. Bo inni chcą im odpisać, że to jej sprawa. Bo ludzie chcą nam skomentować, że niepotrzebnie o tym piszemy. I biznes się kręci. Tylko dlaczego u Lewandowskich bardziej niż u innych? Niektórzy upatrują powodów w zasięgu blasku gwiazdy naszego ukochanego kopacza piłki.
- Mamy tu do czynienia z mechanizmem, na który Polska nie była przygotowana. Otóż jednemu z naszych piłkarzy się udało. Stał się gwiazdą międzynarodową, a co za tym idzie jego potomek przebija większość polskich "gwiazd" ponieważ ma zasięg globalny – przekonuje Łukasz Zając z "Pudelka".
Nie przewiduje też, by to szaleństwo miało szybko dobiec końca. Pierwsze słowo, pierwsze kroki, pierwsze dni w szkole, pierwszy chłopak i pierwsza wizyta na kozetce. To dziecko nie będzie miało łatwego życia ale jak pokazuje przykład Brooklyna Beckhama, można sobie z tym całkiem nieźle poradzić.
Ograniczą obecność w social mediach?
Jako że Robert i Ania swoje życie dzielą między Polskę, gdzie nie mogą spokojnie przejść ulicą, czy nawet polecieć helikopterem po bułki, żeby nie wzbudzić sensacji, a Niemcy, mała Lewa będzie miał gdzie ukryć się przed czujnymi obiektywami rodzimych paparazzi. To może dać jej namiastkę normalności. Ale oczywiście wszystko zależy od Ani i Roberta. Naturalne jest, że z czasem zainteresowanie ich dzieckiem zmaleje, a już szczególnie, gdy Robert przejdzie na piłkarską emeryturę. Jednak jeśli rodzice będą w wywiadach dużo o nim opowiadać i wrzucać do sieci jego zdjęcia, zawsze ktoś to podchwyci. Czy widzimy szał na dzieci innych piłkarzy?
- Kuba Błaszczykowski nie odstaje talentem od Lewego, ale on nie przeszedł na celebrycką stronę mocy i nie pokazuje rodziny w reklamach czy na swoich społecznościowych kontach – zauważa Bartosz Pańczyk.
Za to Ania między chronieniem życia prywatnego, a grożeniem mediom pozwami, robi książkę dla ciężarnych, dietę dla ciężarnych, ćwiczenia dla ciężarnych, zaraz zapewne dietę po porodzie, książkę o porodzie, ćwiczenia dla kobiet po porodzie… i tu biznes też się kręci. A ludzie łykają. Więc raczej trudno się spodziewać, że ukryją to złote dziecko w bunkrze i nie skapnie z tego porodu roku nawet złotóweczka. Takie rzeczy po prostu w show-bizie się nie dzieją. Więc już czekamy z wypiekami na kocyki, buciki, zabaweczki, torebeczki i eko-pampersy w wizerunkiem tego słodkiego bobasa.
- Robert świetnie radzi sobie z mediami. Nie nadużywa społecznościówek, a jeśli już coś wrzuci to związane jest to jest z jego sportową pasją. Ania mogłaby na trochę odstawić Instagram, szczególnie, że twierdzi, iż ma już dość bycia codziennie na wszystkich możliwych portalach, które podłapują każde jej zdjęcie czy filmik. Nie trzeba być geniuszem by stwierdzić, że wtedy ilość newsów w internecie naturalnie by zmalała. Bo medium, które eksploatuje temat ciąży Lewandowskich jest właśnie internet, więc jeśli Ania chce z nim wojować, niech zacznie od siebie – radzi Bartosz Pańczyk.
Tymczasem największy portal plotkarski w kraju ma dla Ani i Roberta kilka złotych rad ku pokrzepieniu serc wszystkich redakcji.
- Polecam ROZSĄDNE przecieki do mediów, w pełni kontrolowane. Czy to za pośrednictwem swoich kont na Instagramie, czy w wywiadach, lub wręcz całkowite odizolowanie młodej od medialnego szumu i przede wszystkim KONSEKWENCJĘ w realizowaniu jednego lub drugiego wariantu - zaleca Łukasz Zając z "Pudleka”.
I my się przyłączamy, pokażcie nam to upragnione bobo na Instagramie, a potem pozwólcie zająć się robotą. Bo pamiętajcie, że każde, nawet maleńkie wspomnienie o tym dzieciaku to czerwony alarm dla dziennikarzy w całym kraju. Miejcie litość!