Do końca życia nie zapomną tamtych świąt. Już nie powtórzą tego błędu
Lidia Popiel zdradza swoją receptę na udane święta. Prezenty takie, aby nie zaśmiecały świata, coroczne dekorowanie stołu, własnej roboty kompot z suszonych owoców, a przede wszystkim – rodzinna bliskość. Znana fotografka opowiedziała także o zeszłorocznych świętach, które stały pod znakiem… hamburgerów.
Przemek Gulda: Ostatnie miesiące to dla wszystkich, z różnych względów, ciężki czas. Jak się pani w nim odnajduje?
Lidia Popiel: Staram się szukać pozytywnych stron nawet w trudnych sytuacjach.
I udaje się?
Tak. Myślę, że mogę dziś z powodzeniem wypowiedzieć wiele zdań, zaczynających się od słów: "cieszę się", a to chyba najlepszy dowód. Cieszę się, że w tym roku nie wpadnę w czarną dziurę przekopywania sklepów w poszukiwaniu świątecznych prezentów. Nie za bardzo można do nich chodzić, postanowiłam więc poradzić sobie na inne sposoby, nie narażając jednocześnie tych miejsc na całkowite wymarcie.
Na szczęście internet jest w tym pomocny. Cieszę się, że w ostatnich miesiącach mogę spędzać w domu, z bliskimi, znacznie więcej czasu niż kiedyś. Cieszę się, że wróciła możliwość prowadzenia warsztatów na żywo w szkole, w której pracuję, czyli Warszawskiej Szkole Filmowej. I, nie będę ukrywać, cieszę się na nadchodzące święta.
Popiel skromnie o mężu: "Boguś amantem? Nie, to słowo do niego nie pasuje!"
Jak będzie je pani spędzać?
Podobnie, jak co roku. Od wielu lat, z jednym wyjątkiem, święta spędzamy zawsze tak samo: w naszym domu, do którego zapraszamy rodzinę, bliskich, przyjaciół. Przychodzą ci, którzy w danym roku mogą. Zawsze jest miło. Część potraw przygotowujemy sami, np. barszcz, część zamawiamy. Od kiedy okazało się, że restauracje przygotowują tak wspaniałe wigilijne dania, chętnie korzystamy z tej możliwości. Zawsze zamawiamy też ciasta.
A jakie jest pani popisowe danie wigilijne?
Kompot z suszu. Uwielbiam go pić i uwielbiam go robić.
Śpiewają państwo kolędy?
Nie, nie. Ja co prawda uwielbiam śpiewać niektóre z nich, ale... wszyscy wtedy uciekają, więc nawet nie próbuję. Natomiast czymś, co mnie zawsze najbardziej cieszy, jeśli chodzi o przygotowanie wigilijnej kolacji, jest dekorowanie stołu. To co roku moje zadanie, nikogo do tego nie dopuszczam. Zawsze mam jakąś inną koncepcję, która pozostaje niespodzianką do ostatniej chwili. I zawsze wkładam w to dużo zaangażowania i pomysłów.
Wspomniała pani o wigilijnym wyjątku. Na czym on polegał?
To było w ubiegłym roku. Wigilię spędzaliśmy w samolocie, wracając z Zanzibaru. Wydawało nam się, że to będzie dobry pomysł, ale kiedy już usiedliśmy w kabinie, dotarło do nas, że za nic nie chcemy już nigdy więcej spędzać tego wieczoru w taki sposób. Następnego dnia wylądowaliśmy przy stole, na którym mogliśmy sobie położyć tylko hamburgery zapakowane w folię. Leżały na stylowych talerzach, co jeszcze bardziej dodawało absurdu całej sytuacji. To było ciekawe doświadczenie, ale raczej nie chcemy go już powtarzać.
A jak wygląda u państwa sytuacja z prezentami?
Stawiam na prezenty symboliczne, mocno dostosowane do zainteresowań osoby obdarowywanej. To najczęściej książki albo jakieś drobiazgi technologiczne. Choć w tym roku zdecydowałam, żeby nie kupować i nie gromadzić niepotrzebnych przedmiotów, nie generować czegoś, co tylko będzie potem zawadzać. Dlatego w wielu przypadkach zdecydowałam się na prezenty spożywcze. Jedni na pewno ucieszą się z dobrego wina, inni - z zestawu nietypowych przypraw albo smacznych przetworów. Od zawsze dobrym prezentem są też słodycze.
Od lat zajmuje się pani modą. Jak się zmienia świat mody w obecnej sytuacji?
Pandemia rzeczywiście mocno wpłynęła na postrzeganie i funkcjonowanie świata mody. Ale powiedziałabym, że raczej przyspieszyła i utrwaliła pewne procesy, niż je wprowadziła. Bo świat mody już od kilku lat zaczął się zmieniać. Polega to m.in. na uważniejszym przyglądaniu się temu, co się nosi: gdzie to zostało uszyte, w jaki sposób, przez kogo, czy nikt przy tym nie ucierpiał. Ważne tendencje z tym związane to także ekologia i fair trade.
Dziś te wszystkie kwestie podejmuje się jeszcze poważniej niż przed pandemią. Myślę, że to bardzo pozytywna zmiana i dobry kierunek. Jeśli zaś chodzi o tę najwyższą półkę modową, haute couture, najnowsze kreacje to coraz bardziej drogie obiekty dla koneserów, piękne przedmioty, które warto posiadać. Będzie ich coraz mniej, a ich wartość będzie wzrastać. Cenić się będzie fachowość i iskrę artyzmu, która nadaje im wyjątkowości.
Zajmuje się pani także fotografią. Jakich zmian można się spodziewać w tej sferze w związku z pandemią? Na tym najprostszym, codziennym, dostępnym każdemu poziomie, z pewnością nie będzie się już można pochwalić zdjęciami z wyjazdów na koniec świata...
To oczywiście trochę smutne, ale - jak mówiłam na początku - postaram się wyciągnąć z tego coś dobrego: może się okazać, że aby zrobić interesujące zdjęcie, a tak naprawdę, aby przeżyć coś ciekawego, wcale nie trzeba jechać daleko, do jakichś odległych miejsc. Czasem wystarczy po prostu uważniej przyjrzeć się swojej okolicy, najbliższemu otoczeniu. Do tej pory nie zawsze był na to czas, bo ciągle leciało się gdzieś daleko. Może teraz będziemy bardziej doceniać to, co mamy blisko.
Czego życzyłaby pani wszystkim na święta i nowy rok?
Życzę wszystkiego, co mieści się w dwóch ważnych słowach: mądrość i uprzejmość. Myślę, że kombinacja tych dwóch spraw potrafi dać rozwiązanie bardzo wielu problemów. Miejmy więc tego więcej: mądrości i uprzejmości.
Lidia Popiel po raz pierwszy dała o sobie znać w drugiej połowie lat 70. Pracowała wtedy jako modelka dla m.in. domu mody "Moda Polska". Pod koniec tamtej dekady wyjechała na jakiś czas do Paryża. Na początku lat 80. zrezygnowała z kariery modelki na rzecz fotografii. Wykonywała zdjęcia m.in. dla "Pani" oraz "Zwierciadła". Wykłada na wydziale fotografii w Warszawskiej Szkole Filmowej. Prywatnie od 2000 r. jest żoną Bogusława Lindy, z którym ma córkę Aleksandrę.