Donald Sutherland w Rosji przeżył śmierć kliniczną, w Polsce rozmawiał z Lechem Wałęsą. W USA został wielką gwiazdą
Nie myśli o emeryturze
Donald Sutherland – Kanadyjczyk, który 17 lipca obchodzi 83. urodziny – ma na koncie udział w wielu filmach i serialach, choć sam przyznaje, że nie do końca poszczęściło mu się przy doborze scenariuszy i nierzadko wstydzi się produkcji, w których wystąpił. Ikoną w Hollywood stał się dzięki "Parszywej dwunastce" i "MASH". Rok temu otrzymał honorowego - pierwszego w swojej karierze - Oscara za całokształt twórczości aktorskiej. O emeryturze nawet nie myśli, choć ostatnio częściej można go oglądać na małym ekranie.
Zmiana planów
Był chłopcem chorowitym, ale ambitnym – pierwszą pracę podjął już w wieku 14 lat, zatrudniając się na pół etatu w lokalnym radiu. Przekonany, że pisana jest mu kariera inżyniera, rozpoczął nawet stosowne studia na kanadyjskim uniwersytecie, jednak porzucił je niedługo później i wyjechał do Londynu, gdzie zaczął pobierać lekcje aktorstwa. Na małym ekranie zadebiutował w 1962 r. Pierwszą rolę w filmie fabularnym, włoskim "Il castello dei morti vivi", otrzymał dwa lata później. Było to dla niego tak niesamowite i ważne doświadczenie, że swojemu pierworodnemu synowi nadał imię na cześć reżysera – Kiefer.
Śmierć w Rosji
Zawsze lubił podróżować, dlatego chętnie korzystał z możliwości, które dawał mu zawód aktora, i starał się odwiedzić jak najwięcej miejsc. W 1969 r., kiedy miał przerwę w zdjęciach do "Złota dla zuchwałych", opuścił Jugosławię, by odwiedzić Rosję – ale pobytu nie wspominał najlepiej. Właśnie tam doświadczył śmierci klinicznej. Pewnego wieczoru, podczas partii w pokera, aktor niespodziewanie zasłabł.
- Asystent zabrał mnie do szpitala. Okazało się, że mam zapalenie opon mózgowych i zapadłem w śpiączkę. A potem umarłem na pięć sekund. Jacyś ludzie zaczęli organizować mi pogrzeb. Nie mogłem nic powiedzieć, nie mogłem się ruszyć, ale słyszałem, jak ktoś dyktuje telegram do mojej żony, w którym informuje ją, że odeślą ciało do domu. W trumnie. Oczywiście widziałem niebieski tunel, światła na końcu i te wszystkie bzdury, ale jakimś cudem się wybudziłem - wspominał w "Gazecie Wyborczej".
Spotkanie z Wałęsą
Sutherland odwiedził również Polskę – wspominał, że udało mu się wówczas porozmawiać z Lechem Wałęsą (jeszcze zanim Wałęsa został prezydentem).
– Przeczytałem jego biografię i rozpoznałem go w hotelu. Siedzieliśmy sobie naprzeciwko – Wałęsa i ja. Podszedłem i powiedziałem mu na jego temat coś, co przeczytałem w książce, teraz już nie pamiętam, co to było. To było fantastyczne. Choć, tak między nami, wydaje mi się, że nie miał pojęcia, z kim rozmawia – śmiał się w "Gazecie Wyborczej".
Przyznawał też, że zawsze bardzo interesował się polityką. Na stronie "The Huffington Post" prowadził nawet przez jakiś czas bloga, wspierając kampanię prezydencką Baracka Obamy.
Do trzech razy sztuka
Choć sam nigdy nie uważał się za przystojniaka, kobiety za nim szalały. Swoją pierwszą żonę, Lois, poznał jeszcze w college'u, ale ich małżeństwo zakończyło się w po 7 latach, w 1966 r., kiedy Sutherland stracił głowę dla Shirley Douglas. Pobrali się zaraz potem, doczekali bliźniąt, syna Kiefera (który również został aktorem) i córki Rachel. Sielanka nie trwała jednak długo.
Małżeństwo rozpadło się, gdy aktor wdał się w romans z poznaną na planie "Klute" Jane Fondą. Fonda złamała mu serce i Sutherland uleczył je dopiero w ramionach trzeciej żony, aktorki Francine Racette, z którą zagrał w "Prawie Dana Candy'ego". Chociaż film zebrał koszmarne recenzje, Donald powtarzał, że nie żałował tego występu ani przez chwilę – bo Racette po dziś dzień jest miłością jego życia. Z grania nie zamierza rezygnować, póki tylko starczy mu sił - ostatnio można go było oglądać w serialu "Trust", a obecnie pracuje na planie thrillera "Ad Astra".