Ewa Wojciechowska dla WP Gwiazdy: Bodo, pierwszy polski celebryta?
Jest taka scena w jednym z odcinków serialu „Bodo“: w garderobie słynnego przedwojennego teatru Qui Pro Quo potajemnie całują się Eugeniusz Bodo (Tomasz Schuchardt) z Zulą Pogorzelską (Roma Gąsiorowska) i na to wchodzi dyrektor Jerzy Boczkowski (Piotr Szwedes). Przerażeni aktorzy zostają wezwani na rozmowę do gabinetu i co słyszą: „To wy tu jakieś obściskiwania, całowania, romanse na boku, a teatr nic z tego nie ma?! Co to znaczy?“. Wściekły dyrektor wychodzi i zostawia parę kochanków w osłupieniu. Nagle w drzwiach pojawia się dziennikarka i fotograf, który robi zdjęcie zapłakanej Zuli w ramionach Bodo. News o romansie dwóch szalenie popularnych gwiazd lat 20. i 30. pojawia się w gazecie, a do teatru natychmiast ustawia się podwójna kolejka widzów.
Czy tak mogły wyglądać początki polskiego show-biznesu? Czy to była pierwsza akcja PR-owa?
Historyk, pan Sławomir Koper i autor kilkunastu książek o dwudziestoleciu międzywojennym uważa, że to niemożliwe. A ja jednak sądzę, że jest w tej scenie dużo prawdy. Wystarczy przyjrzeć się temu światkowi bliżej.
Weźmy takiego Bodo, największą gwiazdę dwudziestolecia. Grał w teatrze i w filmach, śpiewał, tańczył, był również producentem i reżyserem. Był prawdziwym zwierzęciem scenicznym. A ponieważ wychowywał się w kinoteatrze swojego ojca, znał to środowisko od podszewki i wiedział, że media mają niesamowitą siłę. Nigdy nie odmawiał wywiadów, udzielał ich nawet w garderobie, ale mówił to, co chciał powiedzieć. Gwiazdy również bardzo często umawiały się z dziennikarzami na wywiady w domach i to tam robiono też zdjęcia do gazety. Jest mnóstwo zdjęć Jadwigi Smosarskiej pozującej na własnym fotelu czy przy kredensie.
Ciekawostką był fakt, że przy wywiadzie z gwiazdą w gazecie podawano jej prywatny adres w celu wysyłania próśb o autograf! Dziś nie do pomyślenia, ale wówczas artyści byli serdeczni i otwarci na swoich fanów, chociaż Bodo miał w pewnym momencie dosyć, kiedy jego wierne fanki przychodziły niemalże codziennie do jego kamienicy i na ścianach wyznawały mu miłość.
Zarabiał około 1500 zł miesięcznie, w samym teatrze, a oprócz tego miał kilka kontraktów reklamowych! Bodo reklamował garnitury, kapelusze, buty, a nawet pastę do zębów. Miał też propozycje reklamy alkoholu, ale odmawiał po tym, jak spowodował wypadek samochodowy w 1929 roku, na przedmieściach Łowicza. Wjechał w nieoznakowaną stertę kamieni. Zginął jego dobry kolega, aktor Witold Roland. Od tego czasu Bodo nie prowadził samochodu i nie pił alkoholu. Dostał wyrok, pół roku w zawieszeniu, ale, co ciekawe, dla mediów to był temat tabu. Nikt w wywiadach nie pytał o ten wypadek Bodo i nikt nie robił z tego niezdrowej sensacji.
Bodo użyczył również swego nazwiska kawiarni na Foksal 17, gdzie otwarto Cafe Bodo, za co dostawał gażę 400 zł miesięcznie, chociaż podobno w ogóle tam nie bywał (dla porównania średnia pensja wynosiła wtedy około 350 zł). Żeby jednak wypromować te wszystkie projekty, Bodo musiał nieustająco pokazywać się w gazetach.
Trzeba też przyznać, że jeśli jakiś spektakl nie spodobał się publiczności, to teatr potrafił go „zdjąć“ nawet po kilku dniach od premiery. Bodo zawsze powtarzał, że on „nie śpiewa piosenek“, tylko „on robi piosenki“. I to fakt, o takiej ilości szlagierów, jakie wylansował Bodo, mogłaby pomarzyć niejedna współczesna wokalistka. Przedwojenne teatry zarabiały też na sprzedaży nut do swoich największych przebojów.
Tak! Kilka dni po premierze nowej piosenki, drukowano piękne arkusze z nutami. To były czasy, kiedy równie wielkimi gwiazdami byli kompozytorzy, poeci, recenzenci (mieli własne, specjalnie przyznane miejsca w teatrach) i konferensjerzy! Żaden teatr nie istniał bez prowadzącego. Najsłynniejszym z nich był Węgier z pochodzenia Fryderyk Jarosy, o którego żartach i romansach z artystkami plotkowała cała Warszawa.
Można też powiedzieć, że już wtedy przyznawano Telekamery, czyli nagrody dla ulubieńców publiczności, a nazywały się Król i Królowa Ekranu. Odbywał się też Bal Mody, gdzie wybierano najpiękniejsze kreacje. Zdjęcia pojawiały się później w gazetach, a panie próbowały naśladować swoje ulubione aktorki, szyjąc podobne sukienki albo chociażby robiąc podobną fryzurę.
Zasadnicza różnica jednak była taka, że widzowie, publiczność i media darzyły gwiazdy ogromnym szacunkiem i sympatią, bo obrażanie i krytkowanie kogoś nie było wtedy w modzie. I to był ten wdzięki i czar, i szyk!