Ewa Złotowska o mężu: "Miałam szczęście, że w prezencie od losu dostałam człowieka niezwykle dobrego i prawego"
Jej miłość wciąż jest żywa
Od śmierci Marka Frąckowiaka minął już prawie rok, a jego żona wciąż wraca do domu z nadzieją, że ukochany na nią czeka. Taka miłość, jaka ich połączyła, nie zdarza się często.
Kobiety z jej rodziny nigdy nie miały łatwo w życiu
Kobietom z rodziny Ewy Złotowskiej nie było w życiu łatwo. –Mama miała 13 lat, gdy straciła swoją mamę – wspominała w rozmowie z "Życiem na gorąco". – Kiedy w 1926 r. wybuchły zamieszki i oddziały Piłsudskiego rozpoczęły atak, brat mamy wybiegł z domu, by zobaczyć co się dzieje. Kiedy nie wracał kilka godzin przerażona babcie poszła go szukać i trafiła ją kula snajpera. Mamę wychowywał stryj, jej ojciec nie interesował się rodziną – kontynuowała.
Mama Ewy Złotowskiej była artystką. Śpiewała, grała na różnych instrumentach, tańczyła, interesowała się sztuką. Do tego dochodziła również uroda, której zdecydowanie nie można było jej odmówić. Jednak szczęścia w miłości nie miała.
Jej pierwszy mąż trafił do Oświęcimia. Drugi - zmarł podczas Powstania Warszawskiego, podczas gdy jego ukochana przygotowywała się do porodu.
Zawody miłosne
Życie uczuciowe Ewy Złotowskiej również nie należało do najbardziej udanych. Do czasu. W stanie wojennym rozwiodła się z pierwszym mężem i wyjechała do Libanu. Stamtąd wróciła z kolejną miłością. Ten związek rozpadł się jednak dosyć szybko. – Rozwiedliśmy się, mąż wrócił do Libanu i słuch o nim zaginął.
To na niego czekała
Prawdziwa miłość przyszła do niej wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewała. W 1991 roku poznała Marka Frąckowiaka. – Kiedyś po koncercie, który na moją prośbę poprowadził, zaprosiłam go na działkę. I mój pies się w nim zakochał. Żeby nie krzywdzić psa, zaakceptowałam jego nowego pana – wesoło wspominała w rozmowie z "Życiem na gorąco".
Swoje miejsce na ziemi znaleźli w Konstancinie, a ich związek był naprawdę udany. – Miałam szczęście, że w prezencie od losu dostałam człowieka niezwykle dobrego i prawego. Życzyliśmy sobie dobrze. Byliśmy emocjonalni, ale potrafiliśmy przyznać się do błędu. Rozumieliśmy, że to, co nas łączy, ważniejsze jest od tego co nas dzieli – kontynuowała swoją wypowiedź.
Szczęście legło w gruzach
W 2012 roku życie zakochanych legło w gruzach. Okazało się, że Frąckowiak ma nowotwór kręgosłupa. Potem nie zostało im już wiele czasu. – Na Marka zawsze mogłam liczyć. Dał mi tyle radości. Od jego śmierci nie minął jeszcze rok. Wciąż nie mogę pogodzić się z jego odejściem. Czuję się zawieszona w próżni. Wracam do domu wciąż jeszcze z nadzieją, że na mnie czeka.
Teraz mnóstwo czasu zajmuje jej praca oraz opieka nad ogrodem i zwierzętami. Gra w teatrze, gdzie przygotowuje się do premiery. W wolnym czasie czyta. Wszystko, by choć na chwilę zapomnieć o troskach.