Śledztwo wykazało smutną prawdę. W domu Dziedzic były robaki
Irena Dziedzic to prawdziwa legenda polskiej telewizji. Przed kamerą występowała od 1956 r. Prowadziła programy i festiwale, przeprowadzała wywiady i miała bardzo silną pozycję w TVP. Niestety była typem człowieka, który do celu idzie po trupach i nie lubiła, gdy ktoś się jej sprzeciwiał.
Śledztwo wykazało smutną prawdę. W domu Dziedzic były robaki
Ostatnie lata życia spędziła w samotności. Nie założyła rodziny, nie miała dzieci, przyjaciół, bliskich znajomych. Nie utrzymywała też kontaktów z ludźmi, których poznała w pracy. Zresztą wielu z nich zapewne nie chciałoby się z nią spotykać.
O śmierci Dziedzic prasa poinformowała dopiero dwa miesiące po zgonie. Wtedy też wyszło na jaw, że dawna gwiazda telewizji żyła w koszmarnych warunkach, uzależniła się finansowo od obcego człowieka. I nie miała nikogo, kto zająłby się jej pogrzebem.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" wybieramy się na wakacyjną podróż śladami hitowych filmów i seriali, zachwycamy się słoneczną Taorminą, przypominamy najbardziej wstrząsające odcinki "Black Mirror" i komentujemy nowy sezon show Netfliksa. A na koniec sprawdzamy, jak wypadł Marcin Dorociński w "Mission:Impossible". Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.
"Mnie się nie odmawia"
"Była niełatwym człowiekiem, twardym, pewnym siebie, można o niej powiedzieć, miała charakter! Głodna człowieka i rozmowy, żyła samotnie. Dwa lata temu spotkałem się z nią na jej prośbę; pięć godzin fascynującego i ciekawego monologu. Bystrość, erudycję, inteligencję zachowała do samego końca" - tak o Irenie Dziedzic pisał ks. Andrzej Luter z "Więzi".
O tym, że Dziedzic była "niełatwym człowiekiem", przekonał się też Edward Hulewicz. Piosenkarz opowiadał w "Dobrym Tygodniu", że przed laty prezenterka zaprosiła go do udziału w jej programie. Choć był to raczej "nakaz". - Wyznaczyła datę nagrania, napisała pytania, a wręczając kartkę, powiedziała: "Będziesz miał zaszczyt rozmawiać z Ireną Dziedzic" - opowiadał Hulewicz, który odmówił.
- Na do widzenia wściekła wycedziła przez zęby: "Mnie się nie odmawia". No i zaczęła zastraszać w telewizji tych, którzy chcieli ze mną pracować. Żeby tego było mało, rozpuszczała na mój temat obrzydliwe plotki - wspominał nieżyjący już piosenkarz.
Dwa miesiące w prosektorium
Irena Dziedzic zmarła 5 listopada 2018 r., ale pożegnalny tekst ks. Lutra ukazał się na łamach "Więzi" dopiero w styczniu 2019 r. Sama wieść o śmierci byłej prezenterki została potwierdzona na dwa dni przed pogrzebem. Okazało się, że przez dwa miesiące nie można było znaleźć jej krewnych i nie było nikogo, kto mógłby ją pochować. Przez dwa miesiące leżała w prosektorium, a nie na cmentarzu.
Wiadomo, że była dziennikarka ostatnie lata życia spędziła na Saskiej Kępie. Sześć lat przed śmiercią zawarła dożywotnią umowę notarialną z niejakim Bogdanem B. Dziedzic dostała od niego 235 tys. zł oraz miała dostawać co miesiąc 4500 zł aż do śmierci za ustanowienie mężczyzny właścicielem nieruchomości. Za emeryturę w wysokości 900 zł nie była w stanie wyżyć.
Żyła w koszmarnych warunkach
Niestety przyszły spadkobierca nie zajmował się staruszką, która krótko przed śmiercią trafiła do szpitala. Wszczęte śledztwo wykazało, że jedną z nielicznych osób, które przejmowały się losem Dziedzic, była pewna lekarka.
"Doktor Basia" zeznała, że 93-latka żyła w fatalnych warunkach. - Mieszkanie było brudne, zarobaczone, panował fetor, nie było ani jednej rzeczy nadającej się do ubrania. Naczynia były brudne, kuchenka gazowa uległa rozszczelnieniu i ulatniał się gaz - mówiła lekarka.
Irena Dziedzic trafiła do szpitala z powodu przewlekłej niewydolności krążenia połączonej z bradykardią pod koniec października 2018 r. 4 listopada poczuła się znacznie gorzej, a następnego dnia już nie żyła.