Izabela Marcinkiewicz odnalazła biologiczną matkę! "Umierała ze wstydu, bała się pytań i miała depresję"
Przełomowe wydarzenie
Izabela Olchowicz-Marcinkiewicz zasłynęła w mediach jako żona Kazimierza Marcinkiewicza. Choć po ich miłości nie ma już śladu, kobieta nadal próbuje zaistnieć w show biznesie, wylewnie opowiadając o swoim życiu emocjonalnym. Teraz promuje najnowszą książkę pt. "Nieznana" i z tej okazji udzieliła wywiadu w "Vivie", wyznając jak poznała swoją biologiczną matkę.
Celebrytka powiedziała, że dotychczas nie miała ani czasu, ani ciekawości, by dowiadywać się, kim byli jej biologiczni rodzice. Podobno tę ciekawość stłumili w niej rodzice adopcyjni. Pewnego razu koleżanka Ania, która również była adoptowana, zapytała jej, czy chciałaby się dowiedzieć, kim jest jej prawdziwa mama. Właśnie w ten sposób zmieniło się życie Izabeli.
Dramatyczna historia
Jak to się stało, że rodzice oddali ją do domu dziecka?
- Dowiedziałam się, że pochodzili z Warszawy i że byłam ślubnym dzieckiem, teraz wiem, że podobno chcianym. Kiedy się urodziłam, mieli po dwadzieścia parę lat i byli małżeństwem. I wyobraź sobie — mieszkali niedaleko miejsca, gdzie ja teraz mieszkam. (...) Mama była emocjonalnie zależna od swojego męża, wiernopoddańcza wręcz, a on najpierw chciał mieć dziecko, a potem zmienił zdanie. (...) On już nie żyje, umarł w 2005 roku. I ja nie mam ochoty analizować jego uczuć, wiem tylko, że chorował na serce i może bał się, czy zdoła mnie wychować. Tylko że potem mama urodziła jeszcze moją siostrę i ją też nakazał jej oddać - wyznała w "Vivie".
Ojciec jej nie chciał
Jej rodzice nie byli biedni i stać ich było na wychowanie dziecka, mimo to ojciec nie chciał się nią opiekować.
-To był zamożny dom, nie oddał nas z powodu biedy, tu chodziło głównie o chorobę i o to, że moja matka była za słaba, by się mu przeciwstawić. Później zresztą i tak się z nim rozwiodła, ale ciągle do siebie wracali, pomagała mu, opiekowała się nim. Litowała się nad jego chorobą. Nie chciała go zostawić samemu sobie - mówi Izabela.
Isabel dowiedziała się, że imię dostała na cześć piosenkarki Izabeli Trojanowskiej. Biologiczna mama opowiedziała jej, jak bardzo przeżyła oddanie córki do domu dziecka.
- Podobno bardzo często o mnie myślała, na ulicy wpatrywała się w małe blondyneczki, ale przecież nie miała pojęcia, jak ja teraz się nazywam i kto mnie adoptował. Natomiast kiedy jeszcze przebywałam w domu dziecka, podobno przynosiła mi po kryjomu zabawki, ale przecież nie mogę tego pamiętać - powiedziała Marcinkiewicz w rozmowie z "Vivą".
"Dopilnował, żeby wyszła sama, bez dziecka"
Izabela przyznała, że jedyne, co ma do zarzucenia matce, to to, że była zbyt uległa.
- Była za słaba, żeby się przeciwstawić. Rodzina chyba też nie chciała wywoływać konfliktów w jej związku. A mój ojciec przyjechał do szpitala w dniu jej wypisu i dopilnował, żeby wyszła sama, bez dziecka. Potem przez kilka tygodni siedziała sama, nikomu się nie pokazywała, umierała ze wstydu. Bała się pytań. No i miała depresję. Teraz mi opowiada, że kiedy się urodziłam, całowała mnie i tuliła, a kiedy obserwowała mnie w domu dziecka, miała ochotę zabrać mnie stamtąd - powiedziała w "Vivie".
Zaczęło się od listu
Celebrytka bała się początkowo konfrontacji twarzą w twarz i wolała napisać list.
- Postanowiłam zostawić jej list, podpisałam się Izabela i podałam telefon. Wrzuciłam go do skrzynki. Tydzień potem w dniu matki zadzwonił telefon, który wydał mi się dziwny, to dzwoniła jej bratowa, która postanowiła najpierw wszystko sprawdzić. Brat mojej mamy jest bardzo sceptyczny, myślał, że to jakaś ściema. Ale po rozmowie ze mną upewnili się, że to się dzieje naprawdę i że ja jestem właśnie tą Izabelą. A potem spotkałam się z mamą, która od razu zaczęła mnie przepraszać, obejmować, całować - mówi Izabela w "Vivie".
Teraz są nierozłączne
Teraz Izabela jest zachwycona relacją z matką. Mają wiele wspólnego i świetnie się dogadują.
- Każdą wolą chwilę spędzamy razem, poznając siebie coraz lepiej. Potrafi przyjechać do mnie w nocy, gdy się gorzej czuję. Opiekuje się mną, chociaż sama ma trochę problemów zdrowotnych. Nie jest przecież już młodziutka. Ale i nie stara, ma sześćdziesiąt jeden lat. Między nami od razu zrodziła się bliskość. Czuję, że mnie kocha i że o mnie nie zapomniała. Jest bardzo szczera, prawdomówna. Potrafi przyznać się do błędu i to w niej jest piękne. Mamy też podobne poczucie humoru - mówi Olchowicz-Marcinkiewicz w "Vivie".
- Bardzo się ucieszyła, gdy pierwszy raz powiedziałam do niej mamo, niedługo po tym, jak się spotkałyśmy. Nie wymagała tego ode mnie, nie chciała się narzucać - dodała celebrytka.
Kupicie jej książkę, w której zdradza jeszcze więcej szczegółów tej historii?