Joanna Szczepkowska podsumowuje 30 lat: ani z lewicą, ani z prawicą
Aktorka Joanna Szczepkowska 30 lat temu ogłosiła w ”Dzienniku telewizyjnym” koniec komunizmu. Dziś w WP robi bilans tych 30 lat: - Jeśli nie opowiadasz się po żadnej z ideologicznych stron, czeka cię samotność.
Sebastian Łupak: To pani ogłosiła koniec komunizmu w Polsce. ”Proszę Państwa, 4 czerwca skończył się w Polsce komunizm” powiedziała pani w wieczornym dzienniku. Jak pani pamięta tamto wystąpienie?
Joanna Szczepkowska: Ja pracowałam przy kampanii tych wyborów. Prowadziłam kampanie Jacka Kuronia czy Adama Michnika, Aleksandra Halla. Jeździłam z nimi po całej Polsce. Wcześniej miałam w domu punkt kolportażu, organizowałam spotkania, byłam wielokrotnie przesłuchiwana. Byłam bardzo aktywa. Kiedy w październiku zaproszono mnie do ”Dziennika telewizyjnego”, kilka miesięcy po 4 czerwca, na wywiad, stwierdziłam, że można zrobić coś, co będzie wyłomem.
Po co?
Chciałam uświadomić widzom, że żyjemy w innej epoce od kilku miesięcy. A tymczasem jak wcześniej było szaro i smutno, tak zostało w październiku. Wybory były wygrane, a euforii nie było. Chciałam się zachować jak wolny człowiek. Pamiętam, że jak Wojtyła został papieżem w 1978 roku, to było traktowane, jak znak nadziei. Ludzie wtedy tańczyli na ulicach. To był niezwykły obrazek. Ludzie zaczęli nawet wtedy chodzić z mniej przygiętym karkiem. A w 1989 roku, 5 czerwca, ludzie byli tacy sami. W Pradze otwarto szampana, u nas – nic. 28 października nadarzyła się okazja. Wiedziałam, że to musi być krótkie zdanie, nie żadna długa odezwa.
Poczuła się pani jak bohaterka?
Jak wróciłam do domu z telewizji, już miałam w domu kwiaciarnię. Ludzie z balkonów przynieśli mi kwiaty doniczkowe. Następnego dnia na budynku Uniwersytetu zobaczyłam baner: ”Joanna Szczepkowska niech żyje”. Byłam oniemiała. Potem Jerzy Urban napisał, że mam ćwierć mózgu.
Czy jest co świętować 4 czerwca? Jak oceniać Okrągły Stół? Niektórzy mówią: zdrada, oddanie pola komunistom…
Pytam takich ludzi: w jakim stopniu uczestniczyłeś wtedy w walce? Fajnie jest dziś siedzieć w wygodnym fotelu i mówić o zdradzie. Jaka była alternatywa? Rozlew krwi? Poza dogadywaniem się, co innego można było osiągnąć? Czy ci, którzy dziś krytykują, zrobili wtedy coś, żeby załatwić to inaczej? Pamiętajmy, że kiedy Kwaśniewski został prezydentem, to został nim z woli narodu. Były wolne wybory, był Wałęsa i Kwaśniewski, i wybrano tego drugiego.
Pani nie potępia wszystkich działaczy SLD w czambuł?
Ja na to patrzę indywidualnie. Jedni są bardzo cyniczni, nie mają kręgosłupa moralnego; inni, jak Cimoszewicz, odnaleźli się we współczesnej polityce. Nie patrzę na nich jak na jednorodną grupę byłych komuchów. Są wśród nich bardzo różni ludzie.
Pani osobisty bilans tych 30 lat? Wychodzi na plus czy na minus?
Bardzo dziwnie się to potoczyło. Ja krytycznie podchodziłam do wielu zjawisk, byłam autorką kilku artykułów, które wywołały oburzenie. Ja mam doświadczenie ostracyzmu, wykluczenia. Wiem, jak naprawdę reaguje część liberalna na krytykę. Ja wytoczyłam proces TVN, czyli stacji, której byłam stałym gościem.
Czego on dotyczył?
Napisałam artykuł ”Homodzieciństwo”, moją polemikę z ruchem LGBT. W TVN zaczęły się wtedy pojawiać komentarze, które mnie plasowały właściwie przy nazistach. Ukazał się reportaż na mój temat – przypisano mi zdania, których nie napisałam. Ludzie homoseksualni zaczęli mnie traktować jak swojego wroga, którym nie jestem. Przeżyłam ekstremalne sytuacje. Ja jestem osobą liberalną, ale czasem trzeba krytykować, nawet ruch LGBT. Sprawa oparła się o Sąd Najwyższy, który określał granice dziennikarskiej przesady. Wygrałam.
Broniła pani w Wysokich Obcasach księdza Oko. Po co pani to było? Straciła pani tam stały felieton…
Ja nie podzielam jego przekonań, ale to jest człowiek o kilku fakultetach i nie mówi tylko o seksie, nie ma obsesji. On się zajmuje wieloma rzeczami. Napisałam felieton, że sprowadzanie oponenta do roli wariata to metoda stalinowska. Można się oburzać na to, co mówi ksiądz Oko, ale to nie jest człowiek chory psychicznie. Po tym artykule natychmiast mnie usunięto z WO.
Pracę w teatrze też pani zostawiła?
Wyszłam ze wszystkich możliwych etatów, bo nie umiem się pogodzić z panującą we współczesnym teatrze estetyką. To dotyczy ostrej teatralnej lewicy. Nie czułam się tam dobrze, więc założyłam swój mały teatr. Malutki. Działa w każdą środę. Ja tam gram swoje sztuki. Podjęłam heroiczne ryzyko, ale to jest miejsce, gdzie jestem wolna artystycznie.
Czyli dobrze się pani czuje w swoim życiu po okresie 30 lat transformacji?
W każdą środę czuję się szczęśliwa, ale już w czwartek jest gorzej, bo z tego się nie da żyć. Ale przynajmniej nie idę na falach i ideologiach. Generalnie nie wyjechałabym z Polski. Czuję się silnie skojarzona z tym krajem.
Jak się żyje, gdy nie jest się w żadnym obozie: ani po lewej, ani po prawej?
To oznacza samotność. Ale osamotnienie nie jest najgorszą rzeczą, jaka może człowieka spotkać. Łatwo nie jest, ale da się żyć. W kulturze dziś chodzi o to, jakich artystów dopuszcza się do głównego obiegu. Teraz z obu stron przeważa ideologia, a nie wartość samego dzieła.