Karolina Korwin-Piotrowska: "młode pokolenie zrobi celebrytom holocaust" [WYWIAD]
O najnowszej książce Karoliny Korwin-Piotrowskiej plotkowano w polskich mediach od kilku miesięcy. Podobno show-biznes z niepokojem czekał na "#Sława". Czy jednak dziennikarka wylała żółć na polskie gwiazdy i zdradziła ich najmroczniejsze sekrety? Czy rozliczyła rynek polskich mediów z błędów ostatnich lat? Czy afera wokół Opola jest początkiem bezprecedensowej rewolucji oraz kto jest medialnym "planktonem"?
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Arek Durka: Od setek lat funkcjonują celebryci, postacie, do których lgną tłumy. Zamiast zdjęć w brukowcach stawiano im posągi, pisano poematy.
Karolina Korwin-Piotrowska: Były druki, były poematy i ulotne fraszki. Widać to najlepiej w starożytności, gdzie pojawiły się złośliwe obrazki, pierwsze memy. Już wtedy ludzie się w to bawili. Kogo się wyśmiewa i kocha zarazem? Celebrytę. To pojęcie jest stare jak ludzkość, tylko kiedyś nie było internetu.
Obecnie nie sprowadzałabym celebrytyzmu do brukowców. To jest podstawowy błąd, który robimy w Polsce. Nie na darmo przeczytałam sporo książek w języku angielskim, z rejonu, który bardzo poważnie traktuje show-biznes, popkulturę i celebrytów. Tam od lat wiedzą coś, co do nas niestety jeszcze nie dotarło. Jeśli ludzie zaczynają dzień od wejścia na serwisy plotkarskie, a nie na strony poważnych serwisów informacyjnych, to nie ma co się k.rwa obrażać. Trzeba się zastanowić, co oni tam mają takiego, czego nie mają nigdzie indziej. Widać to najlepiej na przykładzie Stanów. Celebryta może być ostatnią kotwicą, ostatnią drogą do tego, by ludziom powiedzieć "słuchajcie, zróbcie coś, zmieńcie się, ruszcie dupy z fotela".
Czyli celebryta jest pewnego rodzaju buforem bezpieczeństwa.
Prawdziwy celebryta zdaje sobie sprawę z tego, że nie jest wyłącznie panem od sprzedaży koszulek i lakierów do paznokci, od pokazywania swojego sześciopaku i lansowania samochodów, którymi aktualnie jeździ. Tak się dzieje tylko w naszym polskim ogródku. Na świecie jest np. Leonardo Di Caprio, który otwiera ludziom oczy na to, czym niszczą środowisko naturalne i jest uważany za jednego z największych wojowników o ochronę przyrody. Celebrytką jest Emma Watson, która po Nowym Jorku rozkłada książki, propagując w "Vanity Fair" akcję czytelnictwa.To się nazywa celebrytyzm ze świadomością tego, kim jestem. Tam już wiedzą, że celebryta jest kimś z okładki, jest kimś kto śpiewa, tańczy, podskakuje, ale w tych trudnych czasach ten sam fajny aktor potrafi powiedzieć "stań i zastanów się, wysyłam ci komunikat. Ja robię tak, zrób dokładnie to samo".
W Polsce wygląda to zgoła inaczej.
Niestety polskie media cały czas gdzieś tkwią mentalnie w początku wieku, kiedy wpadliśmy w szambo i wołaliśmy "więcej tego gówna". Myślę, że to się jednak zmienia. Są tacy ludzie, jak Dorociński, Cielecka, Ostaszewska, Chajzer, Dymna czy Owsiak, którzy kojarzą się z konkretną działalnością, na rzecz spraw ważnych. Do głosu zaczyna też dochodzić młode pokolenie dzisiejszych nastolatków. Szalenie bezkompromisowe, wychowane na memach, na internecie, dla którego rzeczywistość jest czarno-biała, nie ma szarości. To nie jest przywilej młodości, oni po prostu tak widzą świat. Oni wiedzą, że cała masa ludzi jest sztucznie wykreowanych. Lajkując fanpage, tak naprawdę mówią "nienawidzę". Nazywam to wprost, oni zrobią celebrytom holocaust. Zwiastuny tego już widać.
Amerykańskie media w szczególności "New York Times", "The Washington Post", które mają najlepszych dziennikarzy i najlepsze teksty też muszą przecież zmierzyć się z podobnym problemem.
Owszem, tam też się z tym biją, tylko oni powiedzieli sobie "dobra, kto wychowa tych ludzi, jak nie my?". I się okazuje, że się starają, że zaczyna to przynosić efekty. Ale to się stało po Trumpie. Ameryka doznała szoku. Nigdy nie zapomnę tego, co pisały gazety. "Co przegapiliśmy, czego nie zauważyliśmy, cośmy rozpętali". Amerykanom to świetnie zrobiło.
Co w Polsce musi się zmienić, a może już mamy do czynienia z rewolucją?
Cofnijmy się do stanu wojennego. Wtedy artyści zyskali na szacunku, bojkotując m.in. telewizję. Oczywiście miało to potworne konsekwencje dla całego pokolenia. Nagle po latach się okazuje, że mamy bardzo podobny podział. Popatrzmy na Teatr Polski we Wrocławiu, gdzie władza niemądrze zaingerowała w artystów. Prawdziwy artysta ma to do siebie, że musi być wolny i bardzo nie lubi, jak mu ktoś z lewa, czy z prawa wkłada swoje brudne paluszki w jego pracę. Tam trafiło na artystów, którzy ryzykując wszystko powiedzieli "nie ma bata". To był pierwszy moment, który odświeżył ludzi. Później "Klątwa" w Teatrze Powszechnym, teraz Stary Teatr w Krakowie i bitwa o Klatę.
No dobrze, ale wciąż mówimy o kulturze wysokiej, która nie ma takiego oddziaływania jak kultura popularna. Bezprecedensowa sytuacja w Opolu pokazała, że nic tak Polaków nie wkurza, jak ingerencja władzy w sferę rozrywki.
Sylwester TVP dał już nam do myślenia. Martyniuk z Rodowicz? No dobra, ale to specyficzna impreza, można wiele wybaczyć. Ale mamy teraz Opole, gdzie każdy Polak ma wpisane w DNA "Festiwal w Opolu". Osiecka, Kofta, Młynarski, wielkie momenty i mimo kilku wpadek mamy świadomość, że to jest święto, celebra. Teraz włączyli się w to politycy, masa artystów zrezygnowała z udziału, Opole wypowiedziało umowę TVP, a prezes Kurski grzmi, że jeszcze prezydent Opola będzie błagał… dziwna i smutna sytuacja dla polskiej muzyki, dla odbiorców.
Ale politycy powinni wiedzieć jedno - jak się zadziera z artystami to się zawsze kończy źle. Czyli tak jak teraz, kiedy bojkotujący Opole artyści słyszą z ust rządzących brzydkie rzeczy, oskarżenia. Ci artyści jednak, o czym politycy muszą pamiętać, mają za sobą konkretną, wierną publiczność i wyzywanie ich, jest jednoznaczne z wyzywaniem ich odbiorców. Naprawdę polityków stać na to, by tracić w brzydki sposób taki elektorat? Nie lepiej się zamknąć?
Rezygnacja z udziału w Opolu Nosowskiej i Kayah zapoczątkowała bezprecedensowy bunt środowiska artystycznego.
To jest fenomenalne. Muzycy do tej pory koniunkturalnie nic szczególnego nie robili, no może poza wyjątkiem Przybysz. Mocnego komunikatu do tej pory nie było, bo jednak telewizja ma ogromną moc i daje im zarobić. To, co zrobiła Nosowska i Kayah, to jest odpowiedzialność za słowa i czyny.
Od ponad dwudziestu lat mają swoich wiernych fanów, którzy kupują płyty, chodzą na ich koncerty, śledzą newsy. One wiedzą, że jeśli zrobiłyby jeden fałszywy ruch, nie byłoby już odwrotu i właśnie tym wygrały. Zaryzykowały i choć wiedzą, że wiele straciły i zabrały siebie części odbiorców, to dały przykład innym. To jest właśnie rola wielkiego artysty, który zdaje sobie sprawę, że powinien coś zrobić. To są ikony, bez nich nie ma muzyki po 89 roku.
Polski show-biznes po 1989 roku trochę się rozleniwił. Artystom zdawało się, że wolność słowa i absolutna niezależność są im dane już na zawsze. Nikt nie stał nad nimi z bacikiem poprawności i moralności.
Można było powiedzieć - jestem gejem, jestem lesbijką, miałam aborcję. Nikt ich palcami nie wytykał, nikt im nie kosił trasy koncertowej, nikt nie wycinał z napisów końcowych jak Natalię Przybysz. Nagle się okazuje, że dwa lata temu wolności było więcej. Dzisiaj rezygnuje się z artystów nie dlatego, że nie potrafią śpiewać, tylko dlatego, że byli na marszu KOD-u i powiedzieli, że krytykują obecną sytuację w kraju. Oczywiście, są artyści i są pokazywacze, którzy chcą tylko się pokazać i zarobić. To też nie jest błąd, mają prawo do tego. Ale tym bardziej trzeba cenić tych, którzy stają i mówią "nie". To jest piękne.
Wiele zmieniło się wraz z pojawieniem się mediów społecznościowych. W swojej książce bardzo dokładnie przeanalizowałaś aktywność polskich gwiazd w internecie. Napisałaś , że w niektórych momentach wielokrotnie odwiedzałaś "samo dno mentalnego piekła". Kto najbardziej rozczarował Karolinę Korwin Piotrowską?
Dzieciaki, m.in. Wieniawa, Pniewski, Królikowski. To jest pokolenie, któremu się wydaje, że jest kompletnie bezkarne. Na wielu snapach widziałam ludzi w mniej lub bardziej kompromitujących sytuacjach. Filmowanych na imprezach często bez swojej wiedzy. Zastanawiałam się, co w głowie ma osoba, która to utrwala i dzieli się z innymi. Na jakim etapie rozwoju glonu ona jest, nie zdając sobie sprawy, że wkopuje kogoś, że ujawnia jakąś sytuację. Bawi się w paparucha, najgorszego tropiciela.
Rozmawiałam na ten temat z psychiatrami i mówili wprost – to jest choroba. Oni jeszcze nie wiedzą, że są chorzy. Albo się opamiętają, bo są jeszcze młodzi, albo pójdą w totalny ekshibicjonizm i sprzedaż prywatności nie tylko swojej ale innych też. Podobno policja śledzi snapy polskich gwiazd. Tabloidy już to robią od dawna, coraz więcej newsów w serwisach plotkarskich jest na bazie snapów. To jest kopalnia celebryckiej kompromitacji, danej na tacy przez samych zainteresowanych.
W jakimś sensie Instagramy i Snapchaty gwiazd pozbawiają pracy "paparuchów". Sporo celebrytów, w tym Małgorzata Rozenek, dzieli się w mediach społecznościowych swoim życiem prywatnym. Transakcja wiązana – ja daję ci zdjęcie, ty dajesz mi lajki?
Selfie z łóżka z Radziem, wyzywający biust, wszystko na tacy. Kobieta, która chciała kiedyś do sądu podawać paparazzich, bo zrobili zdjęcie dzieci, teraz pokazuje je na co drugiej fotografii. Poza tym one jeszcze nie mają świadomości, że aż tak krążą po internecie. Są ładnym towarem i pytanie, czy kiedyś im to nie zacznie przeszkadzać. Nie każdy celebrycki dzieciak musi być jak Allan Krupa, który jest instagramowym zbawcą świata. Gośka Rozenek dokonała genialnej, pozytywnej wizerunkowej przemiany, jest teraz na szczycie, finansowym, marketingowym, wizerunkowym, ale popełnia podstawowy błąd, bo chyba myśli, że to co ma obecnie, jest jej dane na zawsze. To jest największe kłamstwo mediów społecznościowych. Podstawowa zasada jest taka, że lajka można dać tak samo, jak można go szybko cofnąć. W pewnym momencie ludzie powiedzą jej i gwiazdom jej pokroju, że ich nie chcą, zaczną otwarcie hejtować. Ludzie jako tłum bardzo szybko przechodzą od miłości do nienawiści. Poza tym, nie można być non stop na 100%, czasem trzeba dać za sobą zatęsknić.
Skąd się bierze fenomen Klary Lewandowskiej, hucznie nazwanej polskim "royal baby"? Brakuje nam gwiazd światowego formatu, o których rozpisują się najważniejsze magazyny świata? Poza Polską zupełnie nikogo nie interesowały narodziny dziecka jednego z najlepszych piłkarzy świata.
Mamy przede wszystkim kompleks podróbek ze świata. Był polski Brad Pitt, była polska Angelina Jolie, mamy teraz polskich Beckhamów. Dawno w Polsce nie było króla, więc marzymy o nim. Nasz stosunek do Lewandowskich pokazuje wszystkie nasze narodowe kompleksy. Teraz wszyscy będą żyli śpioszkami, zabawkami itp. Ale Roberta stać, nie musi dawać dupy na ściance jak polskie celebrytyki, żeby dostać rabat na wózek. Lewandowscy mogą być fenomenalnym przykładem na to, jak to robić, żeby pokazywać trochę prywatności, ale przede wszystkim na własnych warunkach.
Pomysł na pokazanie dziecka był super. Zachowali się jak Beckhamowie, którzy Harper pokazali na Twitterze i mają święty spokój z "paparuchami". Podejrzewam, że niebawem pokażą Klarę w całości i będzie to najlepsze, co zrobią, zamykając mordy wszystkim.
W książce "#Sława" podzieliłaś polski show-biznes na kilka kategorii. Skupmy się na ikonach. Obok Krystyny Jandy, Anny Dymnej, Jana Englerta pojawiła się Monika Brodka. Trochę nie za szybko?
Od początku było wiadomo, że Monika osiągnie ogromny sukces. To, co ona robi od paru lat, to jakie emocje generuje w Polsce i na świecie jest niezwykłe. Choć próbuje się ją już podrabiać, ona wypracowała swój niepowtarzalny styl. Jej teledyski to jakieś szaleństwo. Nie miałam żadnych wątpliwości, żeby ją dać. Aczkolwiek wiedziałam, że będą o nią pytania, bo Brodka jest najmłodsza z tej grupy, ale pokażmy, że można być bardzo młodym i już być ikoną.
Jak zobaczysz wycinki prasowe na jej temat, jej cytowalność, to nagle widzisz, że masz dziewczynę, która generalnie funkcjonuje coraz bardziej poza Polską. Zarazem cały czas jest polską artystką. Daje świetną opinię o Polakach. Ona nie jest podobna do nikogo, ona nie jest marketingowym produktem. Ona jest Moniką Brodką. Ikona ma taki wachlarz talentu, że może zrobić wszystko.
W naszym kraju wciąż pokutuje przekonanie, że ikoną możemy nazwać kogoś, kto przeżył 80 lat, ma gigantyczny dorobek artystyczny, a najlepiej żeby już nie żył.
Właśnie bardzo chciałam, żeby pojawiło się wiele nazwisk, które są młode. Zastanawiałam się też nad Podsiadło, ale pomyślałam - jednak trochę za młody. Jeszcze chwila i on będzie ikoną. Teraz zrobił sobie przerwę, ale to jest genialny chłopak.
Sporo miejsca poświęciłaś "młodej nadziei". Głównie aktorom, którzy mają absolutnie wszystko, by zrobić ogromne międzynarodowe kariery.
Ten rozdział jest listem miłosnym do tych ludzi. Mamy fajnych, młodych artystów, nie pokazywaczy. Pokolenie, które jest trudne medialnie. Żyjące na własnych warunkach, często nieobecne w mediach społecznościowych. Nie są też ekshibicjonistami, co w dzisiejszych czasach może wpływać na ich niekorzyść. Póki co trzymają gardę, mają talent, osobowość, uczą się na błędach starszych kolegów i mogą zrobić karierę wszędzie. Niebezpieczeństw jest wiele, przede wszystkim ego, które oczywiście jest potrzebne w zawodzie artysty, a które nagle może osiągnąć wielkość Pałacu Kultury, a część z nich ego ma sporych rozmiarów.
Również nałogi. Dostępność wszelkich narkotyków wśród artystów jest ogromna i to jest coś, co może zniweczyć kilka karier, oby nikogo z tej listy. Oby się tak nie stało. Są też słabości emocjonalne tych ludzi. To pokolenie delikatne, bardzo porywcze i mało odporne. Trudno im się przyjmuje krytykę, media traktują jak swoich PR-owców, obrażają szybko i za byle co. Wszyscy są w momencie bardzo przełomowym.
Problemem jednak nie są tylko używki i duże ego.
To jest też pierwsze pokolenie, które będzie zderzone z podziałem politycznym, jakiego nie było od lat 80. Tu też muszą pamiętać, że spisane będą czyny i rozmowy. Pokolenie, na które donosy do tabloidów piszą ich bliscy koledzy, nawet nie chcąc za to pieniędzy, jedynie z chęci popsucia komuś kariery. To jest słabe, ale to też syndrom tych czasów. Każdy jest na sprzedaż, "przyjaciel" czy "przyjaciółka" tym bardziej. Przypięta do kogoś raz przez media, jakże klikalna, łatka "narkoman" albo "alkoholik" trudna jest do zrzucenia i może źle wpłynąć na karierę, szczególnie u nas. Oby o tym pamiętali.
Plankton jest równoznaczny z celebrytą, czy jest to już najniższy stopień ewolucji show-biznesowej? O osobach zaliczonych do tej kategorii piszesz, że są wypełniaczami kronik towarzyskich, tematami zastępczymi, ludźmi, którzy niczego nie wnoszą do życia innych.
Ta nazwa przyszła mi w momencie, w którym patrzyłam na kroniki towarzyskie w gazetach i rozmawiałam z osobami, które pracowały w portalach plotkarskich. Opowiadały mi, że jak już nie ma tematu, a potrzebne są kliki, to dają newsa o Węgrowskiej, Andrzejewicz. Pomyślałam sobie, że są one kołami ratunkowymi. Jak potrzebujesz nagle jakiegoś hype’a, to dajesz tego i tamtego, a ludzie się rzucają jak szczerbaty na suchary.
Ola Ciupa, Rafał Jonkisz, Rafał Maślak, Trybson i… Halinka Młynkova. Nie uważasz, że na ich tle jej obecność wygląda dość dziwnie?
Kojarzysz jakiś jej przebój z ostatnich lat? "Czerwone korale" były dawno. Ludzie już tego nie pamiętają. Widzą jakąś panią, żonę jakiegoś Czecha, która była żoną jakiejś gwiazdy telewizji, której imienia i nazwiska nie zawsze pamiętają. Gazety robią z niej nie wiadomo kogo, tak jak z Nataszy Urbańskiej. Na miłość boską, ona jest wypełniaczem i w dodatku słyszałam, że też potrafi się nieźle klikać. To nie jest poczekalnia, gdzie możesz iść w górę lub w dół.
Jeśli jesteś wypełniaczem między dużymi nazwiskami w rubryce towarzyskiej, to nie miej pretensji o to do mnie, tylko zacznij mieć pretensje do siebie. Najpierw sprzedaje swój ślub we wszystkich możliwych gazetach, opowiada wcześniej banialuki o seksie z byłym mężem, a potem dziwi się, że tabloidy wchodzą jej do domu, kiedy się rozwodzi. Niektórzy są ofiarami swoich wyborów. Ona jest w dziwnym niebycie, woła o pomoc. Nikt nie chce wydać jej płyty, nikt nie chce słuchać jej piosenek, trudna sytuacja. Ale zdjęcia z jej wizerunkiem się klikają, czyli Młynkova jest planktonem, który daje zarobić innym.
Planktonom poświęciłaś najmniej miejsca. Nie ma sensu o nich mówić, czy przeciwnie, może nie jest tak źle z naszym show-biznesem?
Jest bardzo źle, ale nie chciałam niektórym ludziom dawać niepotrzebnego fame’u. Życie jest niesprawiedliwe, bóg jest niesprawiedliwy, geny są niesprawiedliwe. Zaledwie 5 do 7 procent z tych, którzy wchodzą w przestrzeń publiczną, to są ci, którzy zostają na dekady. Reszta jest na chwilę, na kilka sezonów. Zwykle moim zdaniem dwa do trzech. Później spadają boleśnie na ziemię.
Czego życzysz polskim celebrytom?
Większych zarobków, lepszego rynku medialnego, większej sprawności intelektualnej, lepszych agentów i doradców, kasy na dobrych prawników oraz wyobraźni i inteligencji. Tego ostatniego nigdy nie jest za dużo.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.