Każdy miał numerek z Nico. "Nie zależało im na niej, po prostu chcieli się jej pozbyć, chcieli, żeby już im nie zawracała głowy"
- Była dziecinną, infantylną osobą, bardzo słodką, ale dragi sprawiały, że stawała się okropna – mówił o muzie Andy'ego Warhola reżyser Paul Morrissey.
Była zjawiskiem. Piosenkarką, kompozytorką modelką, aktorką. Symbolem rodzącej się pod koniec lat 60. amerykańskiej kontrkultury.
Razem z The Velvet Underground nagrała jeden z najlepszych krążków wszech czasów. Do inspiracji twórczością Nico otwarcie przyznają się Bauhaus, Björk czy Bat for Lashes.
Jednak jak sama przyznała w jednym z wywiadów, absolutnie nie była przygotowana na sławę. Z czasem autodestruktywne skłonności wzięły górę.
"Nosiła w sobie wielki smutek"
Życie Christy Päffgen od samego początku było naznaczone dramatami.
Urodziła się 16 października 1938 r. w Kolonii. Jej ojciec, potomek szacownego rodu browarników, był żołnierzem. W wyniku odniesionych ran doznał urazu mózgu i wylądował w szpitalu psychiatrycznym. Tam zmarł. Według innej wersji zginął w obozie koncentracyjnym
- Nico nosiła w sobie wielki smutek – wspominał po latach Iggy Pop.
Christa rzuciła szkołę w wieku 13 lat i została sprzedawczynią w jednym z berlińskich domów towarowych. Równocześnie stawiała pierwsze kroki jako modelka. Warunki miała ku temu znakomite – była wysoką, eteryczną blondynką.
Kiedy miała 15 lat została zgwałcona przez stacjonującego w Niemczech amerykańskiego żołnierza. Napastnik został skazany, jednak traumatyczne zdarzenie prześladowało ją jeszcze latami. Jego echa można usłyszeć w kawałku "Secret Side" z 1974 r.
Prawdziwa nordycka piękność
Pseudonim zawdzięczała swojemu byłemu chłopakowi, reżyserowi Nikosowi Papatakisowi.
Zanim stała się częścią nowojorskiej bohemy, próbowała sił jako aktorka. Nauki grania pobierała pod okiem samego Lee Strasberga.
Na ekranie zadebiutowała epizodem w filmie "Burza nad stepem" z 1958 r. Dwa lata później Federico Fellini oczarowany mierzącą bez mała 180 cm blondynką obsadził ją w "Słodkim życiu", gdzie zagrała… samą siebie.
W połowie lat 60. nagrała swój pierwszy kawałek "I'm Not Sayin", wyprodukowany przez Jimmy'ego Page'a z Led Zeppelin. Dwa lata później wydała swój pierwszy album "Chelsea Girl", gdzie znalazła się piosenka napisana dla niej przez Boba Dylana.
Jednak prawdziwą karierę zaczęła robić dopiero, kiedy związała się ze środowiskiem Andy'ego Warhola i jego słynną Fabryką.
- Była po prostu fascynującą istotą, całkowicie nieekstrawagancką, bezpretensjonalną, lecz absolutnie i magnetycznie kontrolującą. No i nie stroiła się w te wszystkie hipisowskie kwiatki, nosiła czarne albo białe kostiumy. Prawdziwa nordycka piękność – wspominał fotograf Billy Name.
Album wszech czasów
- Miała wspaniały, głęboki głos. Wyglądała nadzwyczajnie. Była wysoka. Była kimś. Stwierdziłem: "Ona jest świetna i szuka zajęcia". I rzuciłem: "Dodamy ją do zespołu, bo Velveci potrzebują kogoś, kto umie śpiewać albo potrafi przyciągnąć uwagę, gdy stoi przy mikrofonie. Może zostać ich wokalistką, a oni będą dalej robić swoje" – tłumaczył Paul Morrissey.
Od samego początku Nico i kapela Lou Reeda nie mogli znaleźć wspólnego języka.
- Problemy z nią były od samego początku, bo pasowało do niej tylko parę piosenek, a ona chciała śpiewać wszystkie. Również "I’m Waiting for the Man", "Heroin" – po prostu wszystkie. Próbowała też trochę seksualnych manipulacji w zespole. Jeśli ktoś sprawiał wrażenie, że ma większy wpływ na przebieg wydarzeń, Nico była przy nim – wspomina gitarzysta Sterling Morrison.
W konsekwencji ich współpraca trwała zaledwie rok, do 1967 r. Jej efektem, oprócz pamiętnych koncertów, jest album "The Velvet Underground & Nico". Dziś uznawany za jedną z najlepszych płyt wszech czasów.
"Każdy miał numerek z Nico"
Życie uczuciowe Nico było w ciągłej rozsypce. Choć świadoma swojej urody i wdzięku, nie potrafiła z nikim związać się na dłużej. Sprawy nie ułatwiał nomadyczny tryb życia – mieszkała na zmianę w Europie i USA.
Romansowała z największymi swoich czasów. Wśród jej kochanków był Alain Delon. Owocem ich krótkiego związku jest syn Christian Aaron Boulogne, nazywany pieszczotliwie Ari. Aktor nigdy nie przyznał się do ojcostwa, a chłopak w końcu został zaadoptowany przez jego rodziców.
- Nie była jedną z tych kobiet, z którymi mieszkasz, które kochasz, z którymi się bawisz lub po prostu wspólnie spędzasz czas. Nico była naprawdę dziwaczna. W pewnym aspekcie była chłodna jak lód i zdystansowana, a w innym irytująco niepewna – tłumaczył nowojorski artysta Ronnie Cutrone.
Nico spotykała się także m.in. z Jimmem Morrisonem, z którym chciał ją wyswatać słynny dziennikarz Danny Fields, czy Iggym Poppem.
- Każdy miał numerek z Nico. Bob Dylan nie miał romansu z Nico, tylko numerek. Każdy z nich miał tylko numerek. Nie zależało im na niej, po prostu chcieli się jej pozbyć, chcieli, żeby już im nie zawracała głowy – wspominał Morrissey.
Złe nasienie
Istotne miejsce w jej biografii zajmują prochy i alkohol. Jak wszyscy w tamtych czasach, Nico eksperymentowała z lekami czy LSD.
- Była dziecinną, infantylną osobą, bardzo słodką, ale dragi sprawiały, że stawała się po prostu okropna – wspominał Paul Morrisey.
Przez kilkanaście lat była uzależniona od heroiny, w którą wciągnęła też swojego syna.
- No i lubiła pić. I mnie też wkręciła w picie. Kiedy mieszkała z nami, zacząłem dawać słabe, ale to naprawdę słabe koncerty. Bo Nico to złe nasienie – mówił Iggy Pop.
Wokalista The Stooges zapamiętał ją jeszcze z innego powodu.
- Iggy nigdy nie mówił, czy jest w niej zakochany, czy nie. Ale pamiętam, że kiedy wyjechała, zszedł na dół, żeby się poradzić. Podszedł do mnie i powiedział: „Hm, myślę, że coś jest nie tak, może mi wyjaśnisz?”. Wyciągnął f...a, ścisnął go i pokazała się zielona ropa. Powiedziałem: "Stary, masz trypra". Nico sprezentowała Iggy’emu pierwszego trypra – relacjonował gitarzysta Ron Asheton.
Uzależnienie nasiliło się w latach 70., kiedy związała się z francuskim reżyserem Philippem Garrelem. Z roku na rok było coraz gorzej.
Zmarła, bo nie miała ubezpieczenia
Zmarła 18 lipca 1988 r. na Ibizie. Jak wspomina jej syn, wsiadła na rower i pojechała do dilera po marihuanę. Od kilku miesięcy próbowała wyjść na prostą, a heroinę zastąpiła metadonem. Walczyła z nadwagą.
- Zmarła, bo nie miała ubezpieczenia zdrowotnego. Nosiła te hipisowskie wełniane ciuchy mające maskować jej figurę, która pogarszała się coraz bardziej przez uzależnienie od narkotyków. Miała na sobie grube, wełniane ciuchy, choć był środek lata. Więc dostała niewielkiego udaru słonecznego, z którym prawdopodobnie łatwo można by sobie poradzić. Człowiek, który znalazł ją leżącą przy drodze, zawiózł ją kolejno do dwóch czy trzech szpitali na Ibizie, ale w żadnym jej nie przyjęto. Wreszcie dostała się do Czerwonego Krzyża, ale było już za późno – wspomina Paul Morrissey.
Spoczęła w grobowcu obok matki na cmentarzu Grunewald w Berlinie. Podczas pogrzebu puszczono kawałek "Mütterlein" z jej płyty "Desertshore".
Jedynym spadkobiercą Nico okazał się jej syn Ari.
- Alan Wise zabrał mnie do urzędu spadkowego, żebym mógł dziedziczyć po niej zarówno jej tantiemy, jak i jej długi. Kiedy po raz pierwszy dostałem tantiemy po matce, wydałem te pieniądze na herę.
Dziś syn Nico ma 55 lat. Jest fotografem i aktorem. Po śmierci matki jeszcze przez wiele lat walczył z nałogiem.
Wszystkie cytaty pochodzą z "Please Kill Me. Punkowa historia punka" autorstwa Legsa McNeila i Gillian McCain. Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne.