Polityk zawsze będzie moim wrogiem. Może jako trzydziestokilkulatek nie formułowałem tego tak dosadnie jak teraz. Ale nie ma możliwości, żeby było inaczej – mówi Kazik Staszewski. Wydał z Kultem "Ostatnią płytę".
Urszula Korąkiewicz: Chociaż tytuł wywołuje wśród fanów dreszczyk emocji, to przecież "Ostatnia płyta" jest ostatnią z nagranych, najnowszą.
Kazik Staszewski: Dokładnie. Chociaż i mnie, po wymyśleniu tego tytułu i zaprojektowaniu okładki, dopadł strach. Pomyślałem, że to będzie jakiegoś rodzaju klątwa, samospełniające się proroctwo, chciałem się z niego nawet wycofać.
Żeby nie wykrakać?
Ale to trwało krótko, koledzy namówili mnie, żebym pozostał wierny temu pomysłowi. W końcu jest dobry z czysto komercyjnego punktu widzenia. Bo któż z naszych słuchaczy nie chciałby mieć ostatniej płyty Kultu! Ale ta, jeśli rzeczywiście nie okaże się tą samospełniającą przepowiednią, to ostatnią z pewnością nie będzie.
Pytania o koniec mogły się pojawić, zwłaszcza, że zbliża się wam 40 lat na scenie.
Dokładnie w lipcu przyszłego roku minie nam czterdziestka. Kawał czasu. Nigdy bym nie przypuszczał, że to będzie tyle trwać.
A do tego przeszliście ostatnio kolejną zmianę składu.
Odeszło od nas dwóch istotnych muzyków, czyli Janek Grudziński, klawiszowiec, który z dwuletnią przerwą grał ze mną niemal od początku i tworzył istotny element brzmienia zespołu. No i Tomek Glazik, świetny saksofonista. Było mu bardzo ciężko, szczególnie w tej pandemicznej rzeczywistości, pogodzić życie w Londynie i pracę tutaj.
O ile jeszcze koncertowaliśmy i było można się swobodnie przemieszczać, nie stanowiło to problemu. Ale teraz, w pandemicznej rzeczywistości, przekraczanie granic, zwłaszcza z Wielką Brytanią jest nie tylko trudne, ale i kosztowne. Bardzo żałuję, że się zdecydował na ten krok.
Ale Kult nie składa broni. Czym jest w tym kontekście wasz najnowszy krążek?
Na pewno nie jest to tak po prostu nowa płyta. To dla nas otwarcie nowego rozdziału. Zawdzięczamy je dwóm nowym, fenomenalnym muzykom.
Znaleźliśmy znakomitego klawiszowca, Konrada Wantrycha, który zresztą udzielił się na mojej solowej płycie "Zaraza", i którego, nawiasem mówiąc, odkrył Wojtek Jabłoński. Wniósł powiew świeżości, perfekcyjnego warsztatu i podejścia z pełnym entuzjazmem i zaangażowaniem do tego, co się robi, czego z kolei Jankowi Grudzińskiemu już od pewnego czasu brakowało.
Do tego mamy świetnego saksofonistę Mariusza Godzinę, który ma niemałe zdolności aktorskie i świetnie sprawdza się w naszych najnowszych klipach. W tym starym, przydługim serialu, któremu stuka już 39. sezon, pojawiła się nowa jakość. Może to śmieszne mówić o nowym otwarciu, kiedy dobiega się 60-tki, ale właśnie tak czuję.
Znamienny na płycie w kontekście młodzieńczej energii jest pamiętnik z czasów przed Kultem, z burzliwego kształtowania się zespołu Poland. Ile tej bezkompromisowej energii jest jeszcze w Kaziku, jak przełożyła się na nowy album?
Energia jeszcze jest, ale gorzej z siłami. Wciąż czuję się młodo, ale ten model nie jest już prosto z salonu. Niemniej, bardzo zaangażowałem się przy tej płycie. Przy dwóch poprzednich przychodziłem właściwie tylko po to, żeby nagrać wokale.
A tutaj naprawdę siedziałem przy produkcji. I okazało się, że mimo tej mojej utraty słuchu się przydawałem. Nie słyszę tak dobrze niuansów brzmieniowych, ale bardzo dobrze odbieram czytelność całego obrazu muzycznego, wyczuwam proporcje. I okazało się to przydatne do pracy przy aranżacjach.
To zupełnie inna rzeczywistość, zwłaszcza dla muzyka.
Gdyby ktoś mnie zapytał, jak to jest głuchnąć i wracać do świata dźwięków, to jest to niezwykle dziwne i trudno to zjawisko opisać. Kiedy założyłem aparaty pierwszy raz, to było bardzo dziwnie. Ale jestem już przyzwyczajony. W ogóle aparaty działają zupełnie inaczej niż wszyscy myślą.
Proces głuchnięcia i odzyskiwania słuchu jest świetnie pokazany w filmie "Sound of metal". Przy czym bohater filmu, w przeciwieństwie do mnie, ma implanty i traci słuch w dużo większym stopniu.
W filmie pada jednak istotne zdanie ze strony lekarzy, którzy się nim zajmują: "to nie jest tak, że zaczynasz słyszeć, tylko my oszukujemy twój mózg i myśli, że słyszysz". Ja na implanty nigdy bym się nie zgodził, na szczęście w moim przypadku aparaty się sprawdzają.
Mówimy o tym, że muzycznie ta płyta to powiew świeżości, ale tekstowo to przecież dobrze znany Kazik, który dosadnie mówi to, co myśli.
Mi się wydaje, że jak na mnie to i tak bardzo mało. Nie przywaliłem aż tak mocno. Chyba podświadomie starałem się unikać grzebania w dialektyce negatywnej dotyczącej polityki. Chciałem, żeby te wiersze śpiewane obroniły się same. Myślę że dotykają tylu różnych spraw, że mają na to szansę.
Ale mimo wszystko w jednym z teksów pada "polityk zawsze będzie moim wrogiem". Każdy?
Każdy. No to jest faktycznie powrót starego Kazika, o którym w ostatnich latach zapomniałem. Przypomniałem sobie o zasadach, które miałem jako trzydziestokilkulatek. Może nie formułowałem ich tak dosadnie jak teraz, ale prawda jest taka, że polityk zawsze będzie moim wrogiem. Nie ma możliwości, żeby było inaczej. A i tak było kilka prób, żebym się w końcu opowiedział.
Czy Kazik w końcu jest za PiS-em czy przeciw?
Kazik jest ani za, ani przeciw. A w zasadzie przeciwko wszystkim opcjom. Ale naprawdę trzeba uważać na to, co się mówi. Każdy gest, nawet jeśli ci się wydaje w danej chwili mało ważny, potrafią rozdmuchać i przedstawić jako swojego zwolennika.
Ja tego doświadczyłem, kiedy parę lat temu w jakimś wywiadzie powiedziałem, że uważam, iż Lech Kaczyński był najlepszym prezydentem w historii III RP. I co? Natychmiast mnie spozycjonowali jako zwolennika PiS-u. A z kolei kiedy zrobiłem "Twój ból jest lepszy niż mój", to odezwała się druga strona: "ha! Kazik w końcu jest u nas".
"Twój ból jest lepszy niż mój". Kazik Staszewski o reakcjach polityków
Z drugiej strony – w tekstach, bądź co bądź dosadnych, nie pada nic, o czym byśmy nie wiedzieli. W dwóch piosenkach jest nawiązanie do pedofilii w Kościele. Dlaczego akurat teraz?
Bo bulwersuje mnie, że Kościół dalej nic nie robi z tą okropną sprawą, która przecież jest dla niego wizerunkowo potworna. To właśnie wybrzmiewa w piosence "Donos do Boga". To są przecież sprawy zamiatane pod dywan, co powoduje, że coraz więcej ludzi odchodzi z Kościoła. Nie żeby mnie to jakoś specjalnie martwiło – niech odchodzą i to jak najwięcej. Ale czymś zupełnie podłym i niegodnym jest ta bezkarność i kolejny brak reakcji.
Ale jakieś reakcje przecież są.
Kościół reaguje wtedy, kiedy np. Sekielscy wypuszczą film. Pojawia się oświadczenie, że nad sprawą pracuje kościelna komisja, a potem… cisza. Do następnego filmu. Przecież takie sprawy powinny być wyjaśniane nie przez kościelne komisje, tylko policję i sądy, skoro są na to niezbite dowody. A jak rozumiem, w wielu przypadkach są.
Przestępstwo to przestępstwo. Dlaczego mamy traktować urzędników kościelnych inaczej niż świeckich?
Z kolei w "Wierze” gorzko pada "niech nas wiara łączy, a nie dzieli".
No to jest moje kolejne wołanie o wiarę. Można się z tym spierać, ale ja uważam, że wiara naprawdę sporo ułatwia w życiu. A ja jestem jej pozbawiony. Chciałbym mieć wiarę, bo wszystkie moje punkty odniesienia i motywacje do działania opieram na rzeczach doczesnych, na rodzinie, na bliskich. A przecież tego wszystkiego może w jednej chwili zabraknąć.
A z Bogiem się nic nie stanie – rzecz jasna, jeśli w niego wierzysz. Bardzo chciałbym mieć taką sytuację, ale jakoś mój rozum mi na to nie pozwala. Powtórzę tylko za Pascalem: nieważne, czy Bóg jest, czy go nie ma, ale żyć trzeba, jakby był.
Mimo czasów, które nie zachęcają do uśmiechów, na płycie nie brakuje zabawnych momentów. Pojawia się nawet Sławomir Świerzyński, który twierdził niedawno, że Kultu już nikt nie słucha, nie pamięta i nie kupuje płyt.
No zrobił nam chłopak niesamowitą promocję! Powinniśmy mu chyba coś zafundować w podzięce. Ale w samej piosence chodzi o to, że otwieramy wodewil, kabaret, w którym razem wystąpimy na scenie.
Drugie dno jest takie, że chodzi tu o Unię Europejską, do której ochoczo biegniemy po różnego rodzaju benefity, ale uprzednio drogo płacąc za bilety. A ten Sławomir… no cóż, znalazł się tu, bo mi się zrymował, zwyczajnie uznałem, że to będzie zabawne.
Zamieszanie wokół wypowiedzi lidera Bayer Full to jedno. Afera wokół "Twój ból jest lepszy niż mój" zmieniła Trójkę i sprawiła, że wielu stanęło za Kazikiem. Wielu nie zgodziło się na cenzurę i blokowanie piosenek. Jak to wszystko na was wpłynęło?
Ja na dobrą sprawę nie potrzebowałem żadnej obrony. Dyskusyjnym jest – czy Trójka naprawdę musi puszczać moje rzeczy? To kwestia tego, jak jest selekcjonowany materiał muzyczny.
Ale to, co się tam stało, jest tylko dowodem na to, że w każdej partii politycznej jest gromada idiotów, których jedyną cechą jest wierność i bycie bardziej papieskim od papieża. Przecież gdyby oni przeszli nad tym numerem do porządku dziennego, to on by po prostu poleciał i tyle.
Ale ta piosenka musiała "chwycić". Wpisała się w gorący wówczas temat.
"Twój ból jest lepszy niż mój" nie jest ani jakimś arcydziełem, ani najlepszym numerem na płycie. Gdyby jej nie zdjęli, nic by się nie stało, nie zniknęłaby Lista Przebojów, Trójka istniałaby w poprzedniej formie. Ale cóż, trafił się nadgorliwy idiota, który chciał to zablokować.
Sytuacja stała się gorąca, a co za tym idzie, dynamiczna. Stanęło za nami wielu ludzi, za co jestem wdzięczny. Ale prawda jest taka, że zrobił się wokół nas tylko szum, podobnie jak w przypadku tej wypowiedzi Świerzyńskiego o dotacjach dla artystów. Kto na tym zyskał? No my! To wszystko przyniosło nam same plusy.
Wróćmy do płyty. "Ziemia obiecana" przypomina mi piosenkę "Jeszcze Polska". Ale tu już nie pada "coście uczynili z tą krainą", tu się nasuwa na myśl gorzki wniosek: co nie wy, ale myśmy zrobili z daną nam ziemią obiecaną.
Właśnie mi uświadomiłaś, że to bardzo dobre nawiązanie. Ten numer jest dla mnie bardzo ważny i tekstowo, i muzycznie. Najważniejszy na płycie. Bardzo nam się udał. I tyczy właśnie tego - cośmy uczynili z tą ziemią obiecaną.
Czasami rzeczywiście, kiedy piszę teksty zapominam, że są ludzie, którzy mają już po trzy dychy na karku, a komuna to dla nich bajka o żelaznym wilku. Ale jest przecież tak, że dostaliśmy w pewnym momencie wolność. Oczywiście, różni mieli różny start w te czasy wolności. Ale to przejście tego czerwonego morza, które się przed nami rozstąpiło, spowodowało, że podzieliliśmy się w straszny sposób. A ludzie, którzy próbują żyć poza tym podziałem, są traktowani jak jakieś dziwadła.
Jak ty?
Jak na przykład ja. I to jest dojmujące. I podejrzewam, że nie dożyję czasów, kiedy to w pewien sposób się z powrotem ujednolici. Nie mówię już nawet znormalnieje. Przecież obie strony tylko mówią, a nikt się nie słucha.
Piosenką interesowała się w latach 90. prokuratura - czy nie obraża narodu polskiego. Dziś Nergal w kampanii Ordo Blasfemia walczy o wykreślenie kwestii obrazy uczuć religijnych z kodeksu karnego. Słusznie?
To w ogóle jest kosmos, żeby takie rzeczy, jak obrażanie uczuć religijnych czy prezydenta występowały w kodeksie karnym. Żeby inwestować środki państwa w i tak obciążone sądownictwo w takich sprawach…
W Stanach Zjednoczonych, które wcale za ideał nie uważam, teoretycznie możesz powiedzieć, że prezydent jest kretynem albo debilem i nikt nie ma prawa wyciągnąć wobec ciebie sankcji prawnych z kodeksu karnego. Bo tam nie ma kodeksu karnego, prawo opiera się na precedensach (istnieją też tzw.przestępstwa federalne, a każdy stan ma odrębny kodeks karny - przyp. red.). Chyba, że prezydent poczuje się urażony, wtedy może cię pozwać z powództwa cywilnego. Ale państwu od tego wara.