Kinga Rusin specjalnie dla WP: "Czy Bora Bora zasługuje na aż takie uwielbienie?"
Dziennikarka TVN-u wybrała się w dwumiesięczną podróż marzeń. Piękna Oceania skłoniła Kingę Rusin do refleksji. Obecnie gwiazda zwiedza Bora Bora. Emocjami z podróży podzieliła się z WP Gwiazdy. Specjalnie dla nas opisała, co urzekło ją w tym miejscu i wysłała nam prywatne zdjęcia z podróży. Okazuje się, że nie wszystko, co na pierwszy rzut oka wygląda jak bajka, jest nią w rzeczywistości.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Bora Bora - Perła Pacyfiku, jak mówią o tej wyspie wszystkie przewodniki, destynacja marzeń nowożeńców i raj dla spragnionych wytchnienia, pięknych widoków i turkusowej wody. Jak przekłada się siła marketingu na jego odbiorców, mogłam zaobserwować na moim instagramie. Kiedy wrzucałam zdjęcia obłędnych miejsc o nic nikomu nie mówiących nazwach, reakcja była letnia. Kiedy pojawiło się pierwsze zdjęcie oznaczone "Bora Bora" nastąpiła eksplozja wpisów i komentarzy. "Moje marzenie"- powtórzyło się pewnie z kilkadziesiąt razy, tak samo jak "raj", "cudo", "boski sen"... Czy Bora Bora zasługuje na aż takie wirtualne uwielbienie, czy rzeczywiście ma do zaoferowania więcej niż inne pobliskie wyspy?
Jeszcze 30 lat temu był tu jeden ekskluzywny hotel o adekwatnej nazwie "Pacific Pearl" i nie było asfaltowych dróg. Było już za to pierwsze na Francuskiej Polinezji międzynarodowe lotnisko. Jego jedyny pas startowy jest miłą pozostałością po II Wojnie Światowej albo raczej po amerykańskiej armii. Natychmiast po ataku Japończyków na Pearl Harbor Amerykanie wybudowali, na wypadek rozprzestrzenienia się konfliktu, kilka swoich baz na kilku rajskich wyspach. Od tego pasa i tego lotniska wszystko się zaczęło. Łatwy dostęp do miejsca okrytego sławą "raju na Ziemi" przyciągał więcej i więcej turystów. Ci z kolei wymagali bazy hotelowej, obsługi i rozrywek. Boom na Bora Bora podniósł poziom życia jego mieszkańców, ale zabrał im na zawsze błogi spokój i dziewicze piękno przyrody. "Tu nawet kraby nie mają już gdzie się zakopać w piachu" - podsumował aktualny stan rzeczy wiozący nas z lotniska 70-cio letni taksówkarz, który pamiętał jeszcze wyspę w jej dziewiczym stanie.
Wielkim problemem Bora Bora są śmiecie i ścieki, których ilość jest wprost proporcjonalna do liczby gości. A tych jest z roku na rok więcej, podobnie jak hoteli, bo to naczynia połączone. Niektóre motu, czyli wyspy atolu otaczającego Bora Bora, są dosłownie oblepione mniej lub bardziej ekskluzywnymi bungalowami: na wodzie, przy wodzie, w hotelowym ogrodzie, wszędzie. Ścieki z tych przybytków luksusu pompowane są przez rury wprost do Oceanu na bezpieczną odległość od resortu. Do Oceanu przedostają się nie tylko nieczystości, ale przede wszystkim tzw. chemia gospodarcza: środki czystości, proszki do prania oraz zmywania, itp. Efekt? Rafa w atolu Bora Bora jest w większości martwa. Wpływ na to miał też pewnie El Ninio i podniesienie temperatury wody w Oceanie, ale zanieczyszczenia to przyczyna nr 1.
Rafa do życia potrzebuje przede wszystkim świeżej i krystalicznie czystej wody, a tej w atolu Bora Bora jest jak na lekarstwo. Może na pierwszy rzut oka tego nie widać, bo woda ciągle oszałamia wszelkimi odcieniami niebieskiego i jest bez dwóch zdań przezroczysta, ale nic nie jest lepszym wskaźnikiem jej rzeczywistej jakości niż rafa. Mimo wszystko, nurkując w pobliżu wyspy oglądamy mnóstwo kolorowych ryb, rekiny, manty, a nawet olbrzymie mureny i barakudę. Trzymają się cały czas blisko brzegu, bo są regularnie karmione przez hotele i organizatorów wycieczek nurkowych. Mają oni w tym swój interes, bo co by pokazali turystom, gdyby ryby uciekły w poszukiwaniu pokarmu i rafy, która by je mogła wyżywić?
Wśród rdzennych mieszkańców wyspy coraz większa jest świadomość zagrożenia, ale niewiele mogą zrobić. Wiele lat temu wpuścili do siebie wielkie hotelowe sieci, które ani myślą na swoim interesie tracić i np. ograniczać liczbę gości. W dodatku Ci goście zostawiają tu pieniądze, których lwia część trafia wprawdzie do hotelarzy, ale mieszkańcy mają przynajmniej pracę.
Z doświadczenia Bora Bora lekcje szczęśliwie wyciągnęły pobliskie, niemniej piękne atole i nie zgodziły się na wpuszczenie do siebie jakichkolwiek obcych inwestorów. Efekt? Na niedalekiej Maupiti można przenieść się w świat, który obok już nie istnieje. Wyspa jest dzika, a jej fauna i flora dziewicza, ale w konsekwencji spać można jedynie kątem u tubylców, którzy dla gości mają specjalnie przygotowane pokoje przy własnych domach. Bardzo skromne i bez wygód. Coś za coś albo raczej kosztem czegoś...
Cały paradoks polega na tym, że szukając raju, jednocześnie go niszczymy. Tęsknimy za dziewiczą przyrodą, ale oczekujemy komfortu i cywilizacji. Tęsknimy za ciszą i spokojem, ale nie pogardzimy przejażdżką hałaśliwym jet ski. Chcemy zobaczyć tropikalną dżunglę, ale najchętniej nie na piechotę, tylko na quadach albo w samochodach terenowych.
Przez ten artykuł Bora Bora pewnie nie stanie się mniej atrakcyjna dla tysięcy marzących o niej turystów. Ci, których na to stać, nadal będą za ciężkie pieniądze jeździć do zamkniętych luksusowych resortów, a wyspę, jej mieszkańców i ich problemy oglądać jedynie z okien samolotu, podchodzącego do lądowania. Będą podziwiać kolorowe ryby w słodkiej niewiedzy, skąd one się tam biorą. Będą opalać się na tarasach ślicznych domków na wodzie, nie zastanawiając się dokąd trafiają ich ścieki. W końcu są w raju, a w raju człowiek niczym się nie martwi.
Od naszej świadomości zagrożeń, od naszej determinacji zachowania świata w jak najlepszym stanie, od wrażliwości i empatii, od świadomych wyborów, zależy to, co będzie dalej z takimi miejscami jak Bora Bora, ale też takimi jak Puszcza Białowieska, Karpaty czy Mazury. Przyrodę bardzo łatwo można zniszczyć, a dziewicze miejsca unicestwić. I tego niestety naprawić się już nie da. Co zniknie teraz, zniknie na zawsze.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.