Kolano rozpadło się na części. "Lekarz twierdzi, że dostałem najmniejszy wymiar kary"
- To było jak zderzenie ze ścianą. Kolano wykręciło mi w drugą stronę. Połamałem je w 3 miejscach – opowiada aktor Grzegorz Kowalczyk. Nie spodziewał się, że znajdzie się tyle osób, które będą chciały mu pomóc.
Grzegorz Kowalczyk to aktor znany z seriali takich jak "Złotopolscy", "Klan", "Samo życie" czy "Na Wspólnej". Karierę rozpoczął od musicalu "Metro", ze Studio Buffo związany jest do dziś. Pisaliśmy, że założył internetową zbiórkę, co konieczne było po ciężkim wypadku. Złamał kolano i konieczna była kosztowna operacja. Plus rehabilitacja.
Zapytaliśmy Kowalczyka, co dokładnie się stało.
Zobacz: Anne Applebaum w "Prologu"
Do wypadku doszło dwa tygodnie temu w czwartek.
- Byłem tuż przed wyjazdem na plan zdjęciowy. O ironio, akurat jechałem do ZUS-u. Skorzystałem z hulajnogi. Jechałem zupełnie pustym chodnikiem. Kątem oka zauważyłem skręcający w moją stronę samochód. Kierująca nim kobieta chciała skręcić do garażu – wyjaśnia w rozmowie z WP.
- Włączył mi się odruch kierowcy, któremu ktoś zajeżdża drogę – odbiłem gwałtownie w bok i uderzyłem pełną prędkością w krawężnik. To było jak zderzenie ze ścianą. Kolano wykręciło mi w drugą stronę. Połamałem je w 3 miejscach i naciągnąłem mięśnie w barku – opowiada.
Kowalczyk sam zadzwonił na 112, by poprosić o pomoc. - Pojawiła się także policja, ale oni nie byli zbyt mili i przyjemni. Doszli do wniosku, że skoro nie doszło do kolizji, to po co oni musieli tu przyjeżdżać. Ja tylko chciałem, żeby ustalili, czy kierująca tym samochodem pani zajechała mi drogę, czy nie. Trudno to udowodnić, ale jest tam monitoring. Ja tej pani nie oskarżam. Być może mój unik był zbędny, ale na żale za późno – przyznaje.
Szpital
W szpitalu od lekarzy usłyszał, że konieczna jest natychmiastowa operacja. – Okazało się, że konieczne było otwarcie kolana od spodu, bo był urwany fragment kości, która się zrotowała. Śrubami trzeba było przyczepić do piszczeli wyrwane wiązadło z kością w kolanie. Dało się to zrobić tylko w prywatnej klinice, bo tylko w takich placówkach jest odpowiedni do tego sprzęt. Na wszystko mam dowody finansowe. Niestety koszt takiej operacji to około 15 tys. złotych. Dochodzi do tego też rehabilitacja – wyjaśnia aktor.
I przyznaje: - Czeka mnie 6 tygodni rehabilitacji. Lekarz twierdzi, że dostałem najmniejszy wymiar kary przy takim uszkodzeniu ciała. Mówił, że dawno nie widział tak zniszczonego kolana. Z pracy wyłączony będę do końca roku. Za 6 tygodni mogę dopiero zacząć obciążać nogę, w miarę normalnie chodzić. A że w różnych produkcjach robię sceny kaskaderskie – tu nie mogę się spieszyć. Przez najbliższe 2 tygodnie nie wychodzę z domu poza chwilami na rehabilitację.
Kowalczyk na pomagam.pl próbuje zebrać 20 tysięcy złotych. W 5 dni od startu zbiórki ma ponad 9 tys. (postępy można śledzić na tej stronie). To pieniądze, za które będzie mógł spłacić zaciągnięty na operację dług i pokryć koszty rehabilitacji.
- Jeśli zbierze się więcej pieniędzy, przekażę to potrzebującym dzieciom. W ogóle nie będę się zastanawiał. Zdaję sobie sprawę, że nie jestem jedyny w potrzebie. Wspomogę następne osoby. Dzisiaj ktoś wspiera mnie, jutro ja kogoś – zapewnia.
Nieszczęście nr 2: pandemia
Kowalczyk nie uniknie z pewnością komentarzy, czy powinien zakładać taką zbiórkę, czy na pewno jest potrzebujący i czy jako aktor nie jest sam w stanie pokryć takich kosztów. W rozmowie z WP przyznał, że zdaje sobie z tego sprawę.
- Żyję od planu do planu. Zarabiam, gdy się tak akurat zdarzy. Żeby było trudniej: wypłaty za pracę na planach pojawiają się nawet po 90 dniach od zdjęć – komentuje.
Nie bez znaczenia jest to, że aktorzy w czasie ścisłego lockdownu wywołanego pandemią koronawirusa stracili źródło dochodów. Aktorzy bez kontraktów reklamowych mieli wyjątkowo nieciekawą sytuację.
- Przez 4 miesiące właściwie nic się nie działo. W maju udało mi się załapać 3-4 dni zdjęciowe, żeby zarobić cokolwiek. Na utrzymanie w Warszawie to zaledwie kropla w morzu potrzeb. Szara rzeczywistość szarego człowieka – mówi.
Kowalczyk przyznaje, że starał się o pomoc finansową zapewnianą przez rząd i ulgi podatkowe na ten czas, ale tej pomocy mu nie przyznano. Dlaczego? – W ZUS-ie uznali, że lockdown nie przyczynił się do znaczącej przerwy w mojej pracy. Błąd w sztuce. U nas kontrakty podpisuje się, gdy jest praca nad filmem. Co z planami, które miały się odbyć, a trzeba je było przesunąć lub kompletnie odwołać? Artyści musieli dać sobie radę sami – tłumaczy.
I dodaje: - Moi koledzy radzili sobie, dorabiając jako ochroniarze albo kurierzy. Ja z kolei wszedłem na wysoki debet w banku, który teraz spłacam. Nikt nie mógł zaradzić na coś takiego.
Grzegorza Kowalczyka niedługo widzowie zobaczą w "Moim długu", czyli historii opartej na przeżyciach Sławomira Sikory. W związku z pandemią i sytuacją w kinach miał tylko 2 dni zdjęciowe z planowanych czterech. - Pieniądze zarobione za tę pracę poszły już na życie – mówi.
- Produkcje kinowe są ograniczone, bo po prostu nie ma jeszcze widzów. Teraz to się powoli zmienia, bo był film Patryka Vegi, który przyciągnął publikę. Chwała mu za to. Może widownia ruszy i ruszy tym samym produkcja na planach. Ja jestem wyeliminowany na dłuższy czas. Patrzę na to jednak pozytywnie: może coś dobrego się wydarzy? – przyznaje.
Pytam: - Zostają panu role urzędników, siedzących za biurkiem?
- Niech mnie pani nie straszy, błagam – kwituje Kowalczyk.