Koncerty dla Polonii w Chicago to prowincjonalna biesiada. Piwko w dłoni i tańce do Martyniuka
Wielu rodzimych artystów lubi chwalić się faktem, że dają koncerty w USA. Niestety zamiast wielkiego świata często czeka tam na nich podrzędny motelik. Amerykański sen czy amerykański koszmar?
Koncerty za oceanem do pewnego czasu były traktowane jako synonim sukcesu. Dla niektórych stanowiły nawet dowód na to, że sława danej gwiazdy sięga poza granice Polski. Niestety prawda jest rozczarowująca. Dla występujących w Chicago artystów, amerykański sen często staje się koszmarem. Udało się nam dotrzeć do osoby, która przez pewien czas organizowała występy rodaków dla Polonii w USA. Taka praca obarczona jest sporym ryzykiem. Gdy źle wpasujemy się w gusta Polonii, możemy stracić dziesiątki tysięcy złotych.
Nikt nie chce Szpaka, liczy się Zenek
- Większość polskich artystów gra w Copernicus Center w Chicago, to jest sala na 1700 osób. Organizator musi zapewnić wizy, przeloty, wyżywienie wszytko, a niestety wiele koncertów się nie sprzedaje. Mój znajomy organizował taki występ, który był muzycznym misz-maszem. Na scenie pojawił się Popek, Sobota, Stachursky. Był na tym stratny 60 tys. dolarów. Koncert wcale się nie sprzedał. Występowało też Zakopower - poszło bardzo słabo. Michał Szpak sprzedał zaledwie 200 biletów. To było smutne zaskoczenie - podaje nam źródło.
Gusta Polonii bazują głównie na sentymencie do ojczyzny. Sukces w Chicago odnoszą artyści, którzy są na estradzie do dziesięcioleci. Bardzo rzadko zdarzają się "złote strzały" wśród młodych artystów,.
- W Chicago "bestsellerami" są: Budka Suflera, Lady Punk, Maryla Rodowicz i Zenek Martyniuk. To jest tyle, jeżeli chodzi o pewniaki. Ludzie chodzą na koncerty takich osób, które pamiętają, gdy jeszcze byli w Polsce. Chodzi przede wszystkim o sentyment. Jedynymi artystami młodego pokolenia, którzy się dobrze sprzedali byli, co zaskakujące, Kamil Bednarek i Sylwia Grzeszczak. Piosenkarka wyprzedała całego Copernicusa, a oprócz tego Melrose Ballroom w Nowym Jorku na 1800 osób. Wtedy na samej Sylwii organizator zarobił 100 tys. dolarów - słyszymy.
Plakat w sklepie "Krystynka"
Ile na szumnie zapowiadanych koncertach w USA zarabiają same gwiazdy? Stawka jest taka sama lub nieco wyższa, co za występ w Polsce. Wydaje się, że najbardziej pociągająca jest sama wizja "światowego turnee".
- Zazwyczaj jest tak, że managerowie ustalają indywidualną stawkę. Zespól disco polo może wziąć 3 tys. dolarów, maksymalnie 4 tys. samego wynagrodzenia. Zazwyczaj organizatorzy starają się nie robić jednego koncertu tylko kilka - tam gdzie jest najwięcej Polonii, czyli w Chicago później w Nowym Jorku. Nie bez znaczenia jest promocja. Tam najlepiej działa reklama typu: plakaty w sklepie "Krystynka", w restauracji "Polka Polka Polka". W takich polonijnych, swojskich miejscach.
Na koncercie Polonia lubi poczuć się jak w domu - dosłownie. Piwko, wódka, kabanosy. Niech żyje bal!
- Trzeba pamiętać, że ta Polonia jest specyficzna. To nie są ludzie tolerancyjni. Stąd może słabe zainteresowanie kolorowym Michałem Szpakiem. Tam na koncertach jest prowincjonalna biesiada. Drineczek, piweczko, coś do jedzenia czasem. Większość widowni jest mocno wstawiona - śmieje się nasz rozmówca.
Zamiast limuzyny i szampana jest tani motel
- Prawda jest taka, że standardy polonijne są tysiąc razy niższe niż te, które są w Polsce. Ridery techniczne robi się na potrzeby Stanów i nie ma mowy, żeby np. nagłośnienie mieć tak dobre, jak na koncertach w Polsce. U nas stoi to zazwyczaj na wysokim poziomie, a tam jest amatorszczyzna. Dlatego to jest dosyć śmiesznie, gdy artyści chwalą się koncertowaniem w USA. Bynajmniej nie oznacza to międzynarodowej kariery, ani ogromnych pieniędzy. Co więcej, czasem organizatorzy są tak skąpi, że lokują gwiazdę na obrzeżach Chicago w podrzędnych motelikach. Tam blichtru zdecydowanie nie ma. Tyle by było z tego światowego życia... - puentuje nasze źródło.