Trwa ładowanie...

Król bez korony z armią silniejszą, niż myślał. Marilyn Manson zagrał w katowickim spodku

„Lata świetności ma już za sobą”, „wypalił się”, „jest karykaturą samego siebie”, "robi coraz gorsze płyty” - te i inne określenia od paru lat przypisywane są Brianowi Warnerowi, człowiekowi, który zmienił oblicze amerykańskiej popkultury i sam stał się jej najlepszym efektem ubocznym. Marilyn Manson znowu przyjechał do Polski i zagrał w katowickim Spodku w ramach Metal Hammer Festival. Tym razem w zupełnie innych okolicznościach…

Król bez korony z armią silniejszą, niż myślał. Marilyn Manson zagrał w katowickim spodkuŹródło: East News
d3laers
d3laers

W piątkowy wieczór okolice katowickiego Spodka przypomniały mi, że wyznacznikiem dobrego rockowego show jest nie tylko to, co dzieje się na scenie, ale również wszystko to, czego możemy być świadkiem jeszcze zanim zacznie się koncert. Wstyd się przyznać, ale i ja zwątpiłam, że koncert Marilyn Mansona w 2017 roku przyciągnie wielu fanów. Tymczasem wokół Spodka zobaczyłam nie tylko tych, którzy pamiętają premierę płyty „Antichrist Superstar”, ale również bardzo młodych ludzi, dla których ten występ MM mógł być pierwszym.

East News
Źródło: East News

Jako że dla mnie był - o ile dobrze liczę - piątym, dobrze wiem, że Warner i spółka potrafią zagrać różnie. Że Manson, jak na niego przystało, bywa kapryśnym artystą, niespecjalnie biorącym sobie do serca zasady takie jak perfekcyjne przygotowanie do koncertu. Że na próżno spodziewać się show „w starym stylu” z płonącymi krzyżami i kopulującymi bliźniętami syjamskimi. Że niewiele zostało już z „gotyckiego półboga” doprowadzającego nastolatki do cięcia sobie skóry żyletkami ku czci swojego idola. Tylko że nikt, kto zna i szanuje twórczość Marilyn Mansona, nie spodziewa się po nim, że będzie próbował komukolwiek cokolwiek udowadniać.

Nie musiał tego robić i tym razem - publika dopisała, a po występach pozostałych artystów tego dnia nie było w zasadzie o czym dyskutować, kiedy na scenę wyszedł Marilyn Manson. Niezwykle wrażliwy na estetyczny wymiar rockowego spektaklu zadbał o to, by - choć zabrakło płonącej ambony - uraczyć fanów artystycznym logiem w tle sceny i kilkukrotnie zmienianymi strojami.

d3laers

Koncerty Mansona to wyrafinowane manifesty polityczne, a że sytuacja w Polsce jest aktualnie pod tym względem dosyć - że tak to ujmę - żywa, MM trafił w dziesiątkę co kilka utworów powtarzając, że jest z Polski bardzo dumny.

Ta wylewność, rzadka u artysty takiego jak on, podsycała energię tłumu, który dostał przekrój jego najsilniejszych utworów. I choć zabrakło numerów z płyty "The High End Of Low" (tak, to bardzo dobry album, do dyskusji na ten temat zapraszam zawsze i chętnie) czy "Eat me, Drink Me", fani dostali piosenki ze złotego tryptyku Mansona, covery „Sweet Dreams” i „Personal Jesus”, które w interpretacji MM od zawsze uważam za lepsze i próbkę nowej płyty, z której wydaniem artysta zwleka zdecydowanie za długo.

Perełką koncertu był zagrany jako bis „The Reflecting God” - prawdziwy mansonowy hymn, który jest tylko jednym z wielu dowodów na to, że Marilyn Manson to nie tylko wymalowany showman, ale również wytrawny poeta.

Wszystkie prace naukowe w moim życiu (nie było ich znowu aż tak wiele) pisałam w oparciu o twórczość kryjącego się pod pseudonimem Marilyn Manson Briana Warnera. Znam na pamięć teksty wszystkich jego utworów, ale w przeciwieństwie do wielu innych moich idoli - te nigdy mi się nie „osłuchały”. Dlaczego? Bo Manson to prawdziwa kopalnia interpretacji, dlatego na jego koncercie spotkacie miłośnika filozofii Nietzschego i fana rozrywek sado-maso. Młodziutką dziewczynę o romantycznym i naiwnym usposobieniu i degenerata, który dokonał w swoim życiu więcej ekscesów, niż jego idol. Wszystkich tych ludzi łączy coś, co nie udało się wielu „większym” artystom - stworzył przestrzeń do wielopłaszczyznowej interpretacji utworów tak dużą, że zmieszczą się na niej wszyscy ci, dla których tekst w utworze rockowym ma nie mniejsze znaczenie niż dobrze ułożony riff.

d3laers

Marilyn Manson to prawdziwy król. I choć koronę „księcia ciemności” dzierży niezłomny Ozzy Osbourne, Manson jej nie potrzebuje. Ma coś, co czyni go królem wszystkich skandalistów rocka - usłyszałam i zobaczyłam to znowu w tamten piątkowy wieczór.

d3laers
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3laers