Krysten Ritter: Kobiet nie uczy się bić. Mają być słabe
Fenomen Jessiki Jones, która na kartach komiksu pojawiła się pierwszy raz w 2001 r., zasadza się na sile charakteru przy skomplikowanym wnętrzu bohaterki. Krysten Ritter, grająca ją aktorka, w rozmowie z nami wyznała, czego zazdrościła swoim kolegom po fachu.
Z Krysten Ritter spotykamy się na planie serialu "Jessica Jones” w Nowym Jorku. Akurat trwają zdjęcia noce. Zimno, ślisko, ciemno, groźno. Aktorka nic sobie z tego jednak nie robi. Zawzięcie powtarza kolejne sceny. Nie chce słyszeć o dublerce. Przekonuje mnie, że satysfakcja przychodzi wtedy, kiedy cel osiąga się na własną rękę. Dopiero kilka miesięcy później media obiega informacja, że Ritter na planie była w pierwszym trymestrze ciąży. Chciała jednak pokazać innym kobietom, żeby nawet w ciąży nie dały sobie wmówić, że są słabe.
Jessica cierpi na zespół stresu pourazowego, co zmusza ją do zrzucenia kostiumu superbohaterki. Zakłada agencję detektywistyczną i w ten sposób próbuje pomagać ludziom.
Cały czas jednak musi radzić sobie z niespokojnymi myślami, które zaprzątają jej głowę. Dla wielu ta postać to przełom w świecie komiksów Marvela. To już nie poważna i wrażliwa Kapitan Marvel, tylko pełna sprzeczności, wielowymiarowa kobieta, z którą mogą utożsamiać się zwłaszcza niegrzeczne dziewczynki. Ritter niewątpliwie do takich należy.
Artur Zaborski: W serialu skaczesz, kopiesz, bijesz, upadasz i powstajesz. Jak ucierpiało na tym twoje ciało?
Krysten Ritter: Posiniaczone kolana, wielki guz na głowie, kilka rozcięć i krwiaków, obicia. Nic wielkiego. Na planach takie sytuacje to raczej standard.
Słucham?
Tak, to normalne. My, aktorzy, pracujemy ciałem. W zawodzie wykorzystujemy przede wszystkim fizyczność. W sensacyjnych produkcjach, jak ta, musimy dać z siebie wszystko, bez taryfy ulgowej. Jeśli jest się przy tym taką niezdarą jak ja, zawsze można sobie coś obić. Bywały sytuacje, że musiałam moczyć ręce w wodzie z lodem i robić okłady na poobijane nogi. Zwłaszcza w pierwszym sezonie, kiedy nie wiedziałam o bójkach nic. Nie umiałam złożyć palców w pięść. Czułam się jak kompletny looser.
Twoi koledzy byli o taką wiedzę bogatsi?
Każdy wiedział, jak uformować piąstkę. Zastanawiałam się, dlaczego ja tej wiedzy nie mam.
Co wymyśliłaś?
Oczywiście, najpierw pomyślałam, że nie wiem, bo przecież to nieładnie wdawać się w bójki. Ani dziewczynki, ani chłopcy nie powinni tego robić. I że w sumie to dobrze, że tego nie wiem. Ale wtedy mnie olśniło. Podeszłam do jednego z aktorów i zapytałam go, ile razy w życiu się z kimś bił. Odpowiedział, że właściwie to nigdy - nie miał takich odpałów w szkole, nie był agresywny jako nastolatek. Zapytał, dlaczego miałby się tłuc z innymi? Wtedy ja zapytałam, czy wie, jak złożyć pięść do uderzenia. Natychmiast zacisnął palce jak bokser. I wtedy się wkurzyłam, bo dlaczego on ma taką wiedzę, skoro się z nikim nigdy nie bił, a ja nie mam?
Jak to sobie uzasadniłaś?
Że kobiet nie wyposaża się w fizyczne mechanizmy obronne, które faceci nabierają naturalnie. Wcześniej myślałam, że jak się ma taką wiedzę, to jest się agresywnym, a okazało się, że wcale tak nie jest. Po prostu kobietom się mówi, że nie powinny się zajmować takimi tematami i potem jesteśmy bezbronne i słabe. Teraz radzę koleżankom, żeby zapisały się na kurs samoobrony.
Co obiłaś sobie dzisiaj?
Dziś jeszcze nic, ale wciąż boli mnie głowa, gdy dotykam ją w miejscu, gdzie przycedziłam o coś twardego wczoraj. Mam dużego guza.
Dostajesz taki sam wycisk jak twoi koledzy?
Gdybym tylko zauważyła, że któryś z reżyserów podchodzi do mnie inaczej…! Ale bym się wtedy wkurzyła! Myślę, że dokładnie tak samo zareagowaliby moi koledzy z planu. Traktujemy się wszyscy tak samo i tak chcemy być też traktowani. O tym zresztą jest też nasz serial.
Gdy dostaje się w cięgi tak samo jak faceci - to jest emancypacja, o którą w kinie walczyłaś?
Tak!? Oczywiście, nie mam tu na myśli, że oczekuję, że będziemy się w prawdziwym życiu okładać z taką samą siłą, tylko że będziemy od siebie tyle samo wymagać i tak samo się traktować. Taka bohaterka jak Jessica Jones była przez dekady nieobecna w kinie. Dziewczyna, którą wzywasz, gdy trzeba ratować świat? Takie postaci przez lata były blokowane.
Odczuwałaś to jakoś?
Oczywiście. Kiedy byłam mała, uwielbiałam komiksy. Zaczytywałam się w nich, ale nie mogłam się z głównymi bohaterami identyfikować, bo za zbawianie świata od złego odpowiedzialni byli wyłącznie mężczyźni. Marzenie o zostaniu superbohaterem było marzeniem o zostaniu białym mężczyzną. Kobiety w tym świecie pełniły jedynie rolę heroin, które rycerze w kombinezonach ratowali z opresji. Strasznie mnie to zawsze wkurzało, że przedstawia się nas jako nieporadne istoty, którym zostaje tylko czekać na zbawiciela. A teraz? Mamy Jessicę Jones, kobiecą superbohaterkę, Luke’a Cage’a, czarnego superbohatera, a wkrótce dołączy do tego panteonu Batwoman - lesbijka. Nareszcie mamy równych siebie superherosów.
Dlaczego akurat teraz ich pojawienie się było możliwe?
Żyjemy w złotej erze seriali. W platformach liczy się nie liczba widzów danego odcinka, tylko abonamentów, którzy wykupują dostęp do wszystkich treści. To zupełnie inaczej niż w kinie, w którym każdy widz ma znaczenie, bo każdy płaci za bilet. Producenci kinowi nie pozwoliliby sobie na ryzyko, które bez problemu podejmują producenci produkcji przeznaczonych na platformy. I jak widać, to im się opłaci. Gdyby "Jessica Jones” okazała się klapą, nie powstałby nawet drugi sezon. A tymczasem, proszę - jesteśmy już po trzecim.
Musiałaś mieć dużo radochy z roli Jessiki.
To był najweselszy plan zdjęciowy, na jakim pracowałam. A przypomnę, że do tej pory robiłam sitcomy. Było tam jednak zdecydowanie mniej śmiechu i zabawy między ujęciami niż tutaj. Cudowne było też spotkanie z ekipą "Defenders". W tym serialu spotykają się moja superbohaterka, Daredevil, Iron Fist i Luke Cage, w których wcielają się kolejno Charlie Cox, Finn Jones i Mike Colter. Przegadaliśmy dziesiątki godzin na temat równości bez względu na płeć, rasę i seksualność w świecie superbohaterów. Mike zwierzył się, że ma podobne doświadczenia jak ja. Kiedy był chłopcem, czytał komiksy i marzył o tym, żeby być jak Batman albo Superman - białym superbohaterem. Dla niego wydarzeniem był komiks o Luke’u Cage’u, czarnym superherosie, który w niczym nie ustępuje białym odpowiednikom.
Zaprzyjaźniliście się?
Z całą trójką zawiązaliśmy bardzo zażyłe relacje prywatne. Codziennie przed zdjęciami dostawałam od nich SMS-y z pytaniem, czy chcę kawę z ulubionej kawiarni, wyciskany sok albo muffinkę. Sama też takie wiadomości rozsyłałam, gdy widziałam w piekarni albo kafejce coś smacznego. Stworzyliśmy fantastyczną paczkę, która była dla siebie grupą wsparcia i chciała się sobą dzielić odkryciami i radościami. Finn Jones cały czas nosił w kieszeni boombox i grał nam swoją muzykę, Mike Colter, który pochodzi z Harlemu, gdzie kręciliśmy, zabierał nas na kolacje do miejsc z fenomenalnym jedzeniem, Charlie Cox robił nam treningi i mówił, jak radzić sobie ze skurczami i innymi dolegliwościami. Każdy coś wnosił.
Widzowie też traktują was równo czy jednak zauważyłaś, że któryś z superbohaterów cieszy się większą sympatią niż inni?
Kiedy poszliśmy na kolację całą czwórką, w pewnym momencie ktoś rozpoznał Mike’a Coltera i krzyknął na całą knajpę: "O boże! Luke Cage". Obok niego siedziałam ja, więc jak tylko mnie dojrzał, wrzasnął: "O boże! I Jessica Jones!". Potem to samo stało się z Charliem i Finnem. Żadne z nas nie odczuło, że jest mniej popularne ani mniej lubiane od drugiej osoby. To wystarczający dowód na sympatię widzów do superbohaterów niezależnie od tego, kim są.
Gdybyś w prawdziwym życiu mogła zwrócić się o pomoc do któregoś z waszej czwórki, kogo byś wybrała?
Do Charliego. On jest najbardziej racjonalny i opanowany. Nie robi dram. Nie działa instynktownie. Potrafi opanować emocje. W dzisiejszych czasach, kiedy wszyscy tracimy nad nimi kontrolę, taki superbohater bardzo by nam się przydał.
Ty jesteś emocjonalna?
Jestem zołzą. Dużo przeklinam, mówię, co myślę. Nie należę do osób, które się cenzurują. Pod tym kątem blisko mi do Jessiki, która w nowym sezonie musi poradzić sobie nie tylko z opieką nad światem, ale też z własnymi problemami. Popularność coraz bardziej daje jej w kość, a emocje, które towarzyszą temu, co robi, odreagowuje w niewłaściwy sposób, choćby sięgając po butelkę.
Dzięki tej roli sama też stałaś się niezwykle popularna. Musiałaś się nauczyć radzić sobie ze sławą?
Przyznaję, że trudno było mi się przyzwyczaić do tego, że ludzie nagle ni z tego, ni z owego się na mnie lampią. Idę sobie ulicą, nic nie robię, a i tak napotykam na spojrzenia innych. Piję kawę, ktoś się patrzy, wiążę but, towarzyszy mi czyjś wzrok, kupuję bilet, sprzedawca się we mnie wgapia. Na początku strasznie mnie to drażniło, bo czułam się jak przedmiot. Z czasem wytłumaczyłam sobie, że to po prostu efekt szoku, za którym nie stoją złe intencje. Ale teraz bardziej się pilnuję.
W jakim sensie?
Jestem raczej zaczepna. Uwielbiam żartować sobie z ludzi. Kocham niepoprawny politycznie humor. Mam charakter buntowniczki, lubię wchodzić z ludźmi w dyskusje, nie zgadzać się z nimi, spierać się. Dziś pilnuję się, żeby sobie na za dużo nie pozwalać. Głupio by wyglądało, gdybym zażartowała ze sprzedawcy w piekarni, a on wrzuciłby to na swoje media społecznościowe. Takie zachowania zostawiam sobie na spotkania ze znajomymi.
Mówisz o emancypacji, ale na planie "Jessiki Jones” jesteś jedną z nielicznych kobiet.
To akurat nieprawda. Nie tylko na planie tego serialu pracuje cała rzesza kobiet. Makijażystki i kontrolerki scenariusza, których zadaniem jest sprawdzać, czy mówimy to, co stoi w tekście, to tylko niektóre z nich. Jak wygląda rzeczywistość planu filmu czy serialu, powinno się uczyć w szkołach, bo ludziom wciąż się wydaje, że to branża zdominowana przez facetów. Od dawna tak nie jest. Na dodatek w przypadku "Jessiki…” nikt z męskich włodarzy produkcji nigdy nie dał mi odczuć, że oczekuje ode mnie kobiecego zachowania albo wyglądu.
Co masz na myśli?
Nigdy nie usłyszałam od żadnego z nich, że mam wyglądać na planie ładnie, że mam się elegancko ubrać, nałożyć makijaż, być bardziej kobieca. Uwielbiam to, że takimi rzeczami nie muszę się przejmować, że mogę usiąść w potarganych dżinsach na plaży i to nie budzi niczyjego sprzeciwu. Dzięki temu czuję, że gram postać, a nie kobietę albo mężczyznę.
Tylko czy widzowie są na to wszystko gotowi? Scena, w której twoja bohaterka idzie na plażę w dżinsach, była szeroko komentowana. Często w bardzo niewybredny sposób.
Jest świetna! Idę o zakład, że większość producentów filmów natychmiast kazałoby aktorce założyć super krótkie szorty i pomachać pięknymi nogami. U nas nie było o tym mowy. Jessica idzie na plażę nie po to, żeby świecić tyłkiem, tylko żeby coś załatwić. To istotny dla rozwoju fabuły moment. Jeśli ktoś jeszcze ma oczekiwania wobec nas, kobiet, że będziemy pokornie stroić się dla facetów, to powinien czym prędzej włączyć sobie nasz serial. I w przerażeniu oswajać się z tym, co zobaczył. Czasy naszej usłużności już na pewno nie wrócą.
Taki jest przekaz "Jessiki Jones”: żegnajcie potulne dziewczynki?
Gdybym miała nasze przesłanie zawrzeć w jednym zdaniu, to powiedziałabym, że byłoby to: nie super moce są najważniejsze, tylko silny charakter. Co z tego, że ktoś ma duże zdolności albo możliwości, skoro nie potrafi ich wykorzystać we właściwy sposób. Moja bohaterka uczy dziewczyny, żeby nie czekały na facetów, tylko brały sprawy w swoje ręce. Bardzo ją za to lubię.
Za co twoim zdaniem polubili ją widzowie?
Serial próbuje nie tylko bawić, ale też powiedzieć coś o kondycji człowieka. Moja bohaterka spędza mnóstwo czasu w samotności. Jej socjopatia jest przedstawiona jako zaburzenie, które dzisiaj, w dobie mediów społecznościowych i wirtualnego życia, jest widzom doskonale znane. Kiedy na nią patrzysz, dostrzegasz superheroskę, której kibicujesz, ale jednocześnie widzisz, z jak wieloma problemami się mierzy. To dlatego jest ci tak bliska. Widać jak na dłoni, że się stara, że chce dobrze i pomaga innym. Ale często nie potrafi pomóc sama sobie. Myślę, że właśnie to powoduje, że jest tak bliska widzom.
Trzy sezony serialu "Jessica Jones” można oglądać w całości na Netfliksie.