W ich dzieciństwie Henryk Machalica skupiony był na rozwoju własnej kariery aktorskiej
Piotr Machalica zmarł w wieku 65 lat w szpitalu MSWiA w Warszawie. Cała polska scena pogrążona jest w żałobie. Siedemnaście lat wcześniej w tym samym szpitalu odszedł jego tata, Henryk Machalica, także lubiany aktor.
Mama Piotrka, Olka i Krzysia starała się początkowo podążać za utalentowanym małżonkiem, który był skupiony na rozwoju kariery zawodowej.
"Henryk jeździł po całym kraju, ponieważ tak się kiedyś pracowało: aktorzy podróżowali za reżyserami. My jeździliśmy za ojcem, ale gdy moi starsi bracia musieli iść do szkoły, to się skończyło. Do Białegostoku nie mogliśmy pojechać. Od tego momentu Henryka nie było w domu. Mama potrafiła jednak zadbać, byśmy nie mieli do niego o to pretensji. Oczywiście, gdy przyjeżdżał do domu, radość była ogromna. Moje dzieciństwo było piękne" - wyznał Piotr.
Synonimem domu dla niego i jego braci pozostała mama.
Spotkania z Henrykiem Machalicą były pewnego rodzaju świętem, które wszyscy razem celebrowali. Z czasem bywały jednak coraz rzadsze.
Henryk Machalica chciał, by synowie mówili do niego po imieniu
Kiedy Piotr miał dwanaście lat, a starsi bracia bliźniacy piętnaście, ich rodzice rozwiedli się.
Henryk Machalica prosił dzieci, by zwracały się do niego po imieniu. Mama była mamą, tata - Heńkiem.
Po rozwodzie rodziców Olek i Krzysiek zostali w Zielonej Górze. Piotrek kiedy skończył podstawówkę wyjechał z tatą do Warszawy. Niezbyt się dogadywali. Choć stolica młodemu Machalicy od razu przypadła do gustu.
"Gdy miałem 17 lat, znarowiłem się i zacząłem samodzielne dorosłe życie. Imałem się różnych zajęć: byłem gońcem w 'Kurierze Polskim', pomocnikiem bibliotekarza i asystentem fotografa w Teatrze Narodowym. A potem kompletnie mi odbiło i przez chwilę pracowałem jako portier w izbie wytrzeźwień oraz sanitariusz. To była szkoła życia, ale robota miała swoje plusy: pracowałem co drugą noc i mogłem zapisać się do szkoły wieczorowej. Wreszcie upomniała się o mnie ludowa ojczyzna i stawiłem się przed Wojewódzką Komisją Uzupełnień." Do wojska jednak ostatecznie nie trafił. Wybrał studia aktorskie.
W jego rodzinie pracę na scenie wybrali także tata, Henryk i jeden ze starszych braci bliźniaków, Aleksander.
W aktorskie ślady ojca poszli Piotr i Aleksander. Krzysztof jest samorządowcem
Synowie Piotr i Aleksander wielokrotnie występowali ze sobą i ojcem. Krzysztofowi też zdarzają się okazjonalne popisy na scenie.
Ostatnim spektaklem, w którym Piotr i Aleksander wystąpili razem z Henrykiem Machalicą, była "Cena” Artura Millera realizowana w poznańskim Teatrze Nowym.
Wtedy Aleksander odkrył, że jest najbardziej podobny do słynnego taty. Nawet w gestach. "W Poznaniu, przyglądałem się ojcu, ile mi zostało z niego" - opowiadał w rozmowie z Ewą Siwicką - "I tak mizernie te próby szły – jeśli chodzi o mój udział, bo nie skupiałem się nad tym, co trzeba zagrać, tylko myślałem, jak uniknąć tego podobieństwa…"
Był to jednocześnie czas dla całej trójki wyjątkowy. Wspólnie dojeżdżali do Poznania i razem nocowali. W końcu mieli czas na odkładane przez lata rozmowy.
"Zagraliśmy w Teatrze Nowym w Poznaniu ponad sto spektakli, nie mówiąc o próbach. Jeździliśmy do tego Poznania przeważnie moim autem, mieliśmy uroczy hotel pod miastem, spędziliśmy na rozmowach więcej czasu niż przez całe życie. Gadaliśmy o wszystkim, o świecie, ludziach, zawodzie, kobietach. Ktoś, coś, los dał nam szansę, żebyśmy mogli tak blisko i mocno być ze sobą. Wypadek Henryka przerwał całą historię. Mam go w sercu i w pamięci jako supergościa, oczywiście z wadami, ale kto ich nie ma?" - pytał retorycznie Piotr w wywiadzie dla "Vivy!"
Henryk Machalica kochał konie
Henryk był oddanym aktorem i kochał swoją pracę, ale jeszcze bardziej ciągnęło go na wieś do ulubionych zwierząt. Aktor urodził się i wychował w małej wiosce na Śląsku. Choć od dziecka uwielbiał obserwować pędzące wierzchowce, nauczył się na nich jeździć dopiero w wieku czterdziestu lat. Piękna pasja skończyła się tragicznie.
"Odpoczywam na koniu, mimo że jeździectwo wymaga dużej koncentracji" - tłumaczył w jednym z wywiadów. "Tu się zawsze ma do czynienia z żywym stworzeniem, poruszającym się po nierównym terenie i nigdy nie wiadomo, co się może zdarzyć."
Henryk fascynowała szybkość. Siadając za kierownicą lub trzymając wodze lubił upajać się pędem. "Sama obsługa konia wymaga ogromnej energii i siły fizycznej. Ale... jeśli jeszcze zdążę w życiu, to własnego konia będę miał" - wyznał i marzenie spełnił.
Powtarzał, że chce umrzeć na scenie, ale jego śmierć miała związek z tragicznymi w skutkach wypadkiem. Cała Polska była wówczas poruszona zdarzeniem. "Ojciec leżał w stajni, początkowo podejrzewano zawał, bo chorował na serce, a on, spadając z konia, skręcił sobie kark, połamał kręgosłup, był cały sparaliżowany. Najpierw przewieźli go do szpitala MSW, a stamtąd do Konstancina i w tym Konstancinie leżał siedem miesięcy. Jakiś miesiąc przed śmiercią zadzwonił do mnie z wyrzutem, że jest już bardzo zmęczony" - opowiadał "Wyborczej" jego syn Krzysztof.
Aktor odszedł 1 listopada 2003 roku. Urna z jego prochami została złożona na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie.
Zdrowie nie było najmocniejszą stroną Piotra
Piotr Machalica także zmagał się z chorobą serca. Przeszedł poważną operację, która przedłużyła mu życie o siedem lat.
"Bardzo mi przykro, choć wiedzieliśmy w artystycznym środowisku, że już od jakiegoś czasu zdrowie nie było Jego najmocniejszą stroną." - napisał żegnając się z kolegą na Instagramie Michał Bajor.
Piotr Machalica trafił do szpitala w ciężkim stanie. Był pod respiratorem, w śpiączce farmakologicznej. Na jego schorzenia nałożył się prawdopodobnie COVID-19. Niestety tym razem nie udało się go uratować. Zmarł w poniedziałek 14 grudnia w wieku 65 lat. Jeszcze niedawno, pytany o pandemię i jak widzi jej koniec odpowiedział, że już nigdy nie będzie tak samo.
"Wszystko będzie inaczej. Jak? Nie wiem. Nie jesteśmy w stanie niczego przewidzieć. Minęło pół roku i wciąż nie ma takiego mądrego, który powie, ilu jeszcze ludzi umrze i kiedy to się skończy?" - mówił w wywiadzie dla magazynu "Viva".