Mike Rutherford z Mike & the Mechanics: "Teraz jesteśmy jeszcze bardziej prawdziwi" [WYWIAD]
Mike Rutherford. Od pięćdziesięciu lat na scenie, znany głównie z występów z grupami Genesis oraz Mike & the Mechanics. Z tą ostatnią wystąpi wkrótce w Krakowie. Wirtualnej Polsce udało się z nim porozmawiać. Przeczytajcie nasz wywiad z tym niezwykłym muzykiem.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Mike jest dla mnie zjawiskiem, bo niewielu jest takich artystów: występować – i odnosić sukcesy – z dwiema legendarnymi grupami to prawdziwa sztuka. Wbrew jednak temu, czego można się spodziewać po artystach z tej półki – zupełnie nie sprawia wrażenia człowieka, który stoi na szczycie. Wręcz przeciwnie: z naszej dziesięciominutowej rozmowy, przed którą stresowałem się jak nigdy, bije przede wszystkim ogromna pokora. Ale też wrażenie, że Mike chce się cały czas rozwijać – czego pozazdrościć mu mogą nawet dużo młodsi artyści.
Grzegorz Betlej: Słyszałem, że ostatnio powiedziałeś o Mike & the Mechanics: "od naszego ostatniego albumu przebyliśmy długą drogę, sporo graliśmy i staliśmy się prawdziwym zespołem". Możesz powiedzieć mi o tym kilka słów? Uważasz, że dotąd nie byliście prawdziwym zespołem?
Byliśmy, ale ten zespół – mam wrażenie – z roku na rok, z albumu na album, dojrzewa. To dobrze, bo nie można stać w miejscu. Rozwój jest pozytywnym zjawiskiem. Dotychczas byliśmy prawdziwym zespołem, ale teraz jesteśmy jeszcze bardziej prawdziwym. Mam taki wniosek, że w danym momencie jesteśmy na sto procent: to znaczy, że nigdy nie byliśmy lepsi czy prawdziwsi. Przy następnym albumie powiem to samo.
"Save My Soul" jest moją ulubioną piosenką z waszego nowego albumu, "Let Me Fly". To chyba kumulacja melancholii zawartej na tym krążku.
Ja nie wiem, czy coś jest melancholijne mniej czy bardziej. Tak jak ciężko mi ocenić przebojowość danego utworu. Albo stwierdzić, że ten album brzmi jak to czy tamto, jak stare Mike & the Mechanics albo nowe albo zupełnie jak ktoś inny. To wy, krytycy, macie to zadanie.
Mówiłeś kiedyś: "każdy, kto odniósł sukces i twierdzi, że sukces nic nie znaczy, kłamie". Czym jest sukces dla ciebie, zważywszy na fakt, że występujesz od pięćdziesięciu lat?
Wiesz, sukces niesie za sobą mnóstwo profitów. Pomijając też fakt, że po prostu decydując się na karierę, dążysz do tego, by być na samym szczycie. Dlatego też mówiłem, że nie wierzę tym, którzy najpierw parli do przodu, by zdobyć jak największą sławę, a potem mówili, że tego nie chcą. Nie narzekam, nie ma o czym mówić. Mam to, czego chciałem.
Na nowy album Mike & the Mechanics musieliśmy czekać sześć lat. Czy te sześć lat sprawiło, że nagrywając, czujesz teraz wolność artystyczną?
W jakimś sensie zawsze ją czułem. Nie wchodząc w szczegóły: zawsze pojawiają się jakieś naciski, zawsze też chodzimy na pewnego rodzaju ustępstwa. Zgadzamy się na coś, bo przecież nie robimy płyt w pojedynkę, są one bowiem sumą spojrzeń wielu ludzi na ten jeden akt. Ale nie czułem nigdy jakiegoś zniewolenia, zawsze mogłem głośno powiedzieć, że coś mi nie pasuje. I tym razem jest tak na pewno po raz kolejny.
Polska publiczność musiała czekać na Mike & the Mechanics trzydzieści lat. Pierwszy koncert w naszym kraju zagraliście w zeszłym roku. Czy widzisz jakieś różnice pomiędzy polską publicznością a pozostałymi?
To, co się mówi o waszej publiczności, to prawda. Artyści uwielbiają przyjeżdżać do Polski, bo reagujecie spontanicznie, żywiołowo, realnie cieszycie się z tego, że ktoś do was śpiewa ze sceny. I dodatkowo znacie twórczość występujących, a to ogromna wartość.
We wrześniu zagracie znów koncert – tym razem w Krakowie. Czego możemy się spodziewać po tym występie?
Pewnie po prostu Mike & the Mechanics. Mnie samemu trudno ocenić, czy to będzie spektakularne show, czy jakieś subtelne, eteryczne wydarzenie, które poruszy dogłębnie jednostki. Ten koncert zinterpretują już sami odbiorcy.
Dla wielu młodych artystów jesteście na pewno wzorem do naśladowania. Ale czy są młodzi artyści, którym i wy się przyglądacie?
Oczywiście. Zauważ, że nie wszyscy członkowie Mike & the Mechanics grają w nim od początku. To oznacza, że stykamy się na granicach różnych punktów widzenia, różnie postrzegamy muzykę, nabieramy nowych doświadczeń, perspektyw. Trudno byłoby patrzeć na muzykę jednowymiarowo. Nikt nie powiedział, że myśmy kilkadziesiąt lat temu, z innymi zespołami, zrobili już wszystko w muzyce, postawili kropkę i nic zaskakującego nie może się teraz zdarzyć. Sami nie nagrywalibyśmy krążków mając pewność, że nie uda nam się wymyślić jakichś nowych brzmień, a przynajmniej poskładać znanych dźwięków w inny sposób. Tak samo jest z młodymi – musimy słuchać tego, co oni mają do powiedzenia, bo przecież mówią dużo.
W czerwcu zagrałeś na jednej scenie z Philem Collinsem. Jeden z polskich krytyków muzycznych napisał niedawno, że ostatnią osobą, której brakowało wam wtedy do kompletu, był Tony Banks.
Coś jest na rzeczy…
Rozmawiał: Grzegorz Betlej
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.