Nakłonił do buntu bez wychodzenia z domu. Domagają się testów i przełożenia wyborów
Paweł Żukowski wystawił na swoim balkonie na Muranowie spory karton z namalowanym czarną farbą napisem "Damy Radę". Teraz dołączyły do nich inne: o treści "Chcemy testów i "Przełóżmy wybory". Tak nawołuje do sprzeciwu wobec działań władzy. - Lepiej zrobić cokolwiek, niż tkwić w marazmie - mówi Żukowski w rozmowie z WP.
Artur Zaborski, Wirtualna Polska: W jakich okolicznościach zastała cię kwarantanna?
Paweł Żukowski: Przygotowywałem się do rezydencji artystycznej w Los Angeles, gdzie miałem spędzić trzy miesiące. Próbowałem podopinać wszystkie sprawy w Polsce, żeby w miarę spokojnie wyjechać. Od początku roku zajmowałem się głównie tematem wyjazdu. Odbierałem aparaty z naprawy, zbierałem potrzebne rzeczy, prałem i prasowałem koszule. I nagle okazało się, że nigdzie nie jadę, że granice są zamknięte, a samoloty uziemione. Wszystko, co robiłem przez ostatnie tygodnie, nagle, zupełnie nieoczekiwanie, straciło sens.
Można się załamać.
Miałem zjazd z tego powodu. Siedziałem w mieszkaniu, piłem wino i nie wiedziałem, co robić. Aż w pewnym momencie napisałem na kartonie trochę krzywymi, koślawymi literami hasło "Damy Radę", wywiesiłem je na balkonie na swojej klatce i poczułem ulgę. Uświadomiłem sobie, że lepiej zrobić cokolwiek niż tkwić w marazmie.
Jesteś wkurzony i sfrustrowany i piszesz "Damy radę", zamiast przeklinać świat i wirusa?
Pisząc w ten sposób, chyba sam chciałem uwierzyć, że dam radę.
I uwierzyłeś?
Nie miałem wyjścia. Bo co mi zostało? Rezydencja przełożona, Bóg wie na kiedy, jedna wystawa – zamknięta dzień po wernisażu, inna – przesunięta na nie wiadomo kiedy. Wszystko, co mi zostało, to zaadoptować się do nowej formy rzeczywistości i wyrażania się w niej.
Jakiego rodzaju ulgę poczułeś?
Wolności i sprawczości, bo mogłem z tym kartonem zrobić, co chcę. A wywieszając go na balkonie, mogłem pokonać zamknięcie, uwięzienie w mieszkaniu. W ten sposób skomunikowałem się z innymi, wysłałem jakąś wiadomość od siebie. Balkon stał się środkiem komunikacji.
Wcześniej go tak nie postrzegałeś?
Naprzeciwko mojego bloku stoi apartamentowiec. Sąsiedzi z naprzeciwka traktują te balkony jak śmietniki, a że są oszklone, to widzę dokładnie, co tam składują. To jest o tyle dziwne, że balkon to jest oznaką pewnego uprzywilejowania, nie każdy może sobie pozwolić na mieszkanie z balkonem. A i tak ci, których na to stać, zupełnie tego nie pielęgnują. We Włoszech oglądałem wzmożoną aktywność ludzi na balkonach: śpiewy, okrzyki i inne wyrazy solidarności i wsparcia. Pomyślałem, że coś takiego nie byłoby w Polsce możliwe. W geście solidarności z Włochami, dzięki pomysłowi mojej znajomej Agnieszki Jucewicz, namalowałem karton z napisem po włosku: "Jesteśmy z tobą, Bergamo", co zostało zauważone w tym mieście. Zdjęcie tego kartonu zostało wybrane w lokalnej gazecie na zdjęcie dnia.
Hasła na kartonach tworzyłeś wcześniej, na długo przed pandemią.
Zaczęło się trzy lata temu na Paradzie Równości w Warszawie, gdzie pojawiliśmy się z moim przyjacielem Tomkiem Szypułą z kartonem z napisem "Polska dla pedałów". Społeczność LGBT+ krytykowała nas, zarzucali nam, że działamy na szkodę środowiska.
Nie dziwię się - użyłeś określenia powszechnie uznawanego za obraźliwe.
O to chodziło, żeby wykonać taką samą pracę jak ze słowem "queer" w Stanach Zjednoczonych, które kiedyś było uznawane za obelżywe, ale konsekwentnie używane przez homoseksualistów straciło negatywne nacechowanie i teraz nie budzi przykrych konotacji. Chcieliśmy, żeby to samo stało się ze słowem "pedał".
Zauważyłeś jakieś efekty tego odczarowywania?
Na pierwszym Marszu Równości w Gnieźnie pojawiła się dziewczyna z transparentem "Silny pedał, silna Polska", czyli hasłem, z którym szliśmy rok wcześniej z Tomkiem w Marszu Równości w Łodzi. Widać było, że to hasło wpadło jej w oko. To było o tyle wzruszające, że była w takim wieku, że mógłbym być jej ojcem. Takie sygnały jasno poświadczają, że to żre. Jestem przeszczęśliwy, bo widziałem ludzi w koszulkach z tym samym napisem. Dzięki temu utwierdzam się w przekonaniu, że to, co robię ma jakieś znaczenie i jest dla kogoś istotne.
Mogłeś się o tym przekonać choćby pod siedzibą redakcji "Gazety Polskiej", gdzie dzięki twojej akcji "LGBT to ja" dziesiątki ludzi stanęło z kartonami z takim napisem.
Poszedłem tam, gdy redakcja rozpoczęła kolportaż nalepek z napisem "Strefa wolna od LGBT". Byłem przerażony, że coś takiego wchodzi do dystrybucji w wolnym, demokratycznym kraju. Ta akcja była wymierzona we mnie. Zastanawiałem się, co by było, gdyby zaczęła się pojawiać w mojej okolicy: na spożywczym albo osiedlowej Żabce. Wtedy zrodził się pomysł, by skonfrontować się z osobami, które za to szerzenie nienawiści odpowiadają, i powiedzieć im, że szczują na mnie, żywego człowieka. Stanąłem na chodniku pod siedzibą redakcji, do której prowadzi bardzo wąskie przejście, więc musieli przejść obok mnie i spojrzeć na mnie i mój karton z napisem "LGBT to ja" . Szybko dołączyły do mnie kolejne osoby, niektóre znałem, inne były kompletnie obce. Okazało się, że akcja stała się gestem solidarności. Może nie zmieniliśmy profilu politycznego "Gazety Polskiej", ale ten protest był dla nas ważny, inicjatywa była moja, ale kilkadziesiąt osób odnalazło w tym metodę na wyrażanie swoich emocji i swojego sprzeciwu.
Teraz też zacząłeś tworzyć z nastawieniem na zsolidaryzowanie wyalienowanych ludzi?
Nie stawiałem sobie żadnych celów. Jeśli okazałoby się, że chociaż pięciu osobom, które zobaczą napis "Damy Radę", zrobi się lżej na sercu, to mi by to wystarczyło. Nie oczekiwałem jakiegoś silnego oddziaływania społecznego.
Akcja zatoczyła szerokie kręgi. Jak do tego doszło?
Kiedy wywiesiłem karton na swoim balkonie, któryś z sąsiadów zrobił zdjęcie i wrzucił je na profil naszej osiedlowej grupy facebookowej na Muranowie. Pojawiło się wiele komentarzy. Niektórzy pisali, że też coś takiego zrobią, inni pytali, czy mam tego więcej.
Nie było negatywnych komentarzy?
Odzywały się głównie pozytywne głosy. Jedna osoba napisała, że to są kibolskie metody, ktoś inny pytał o konsultację tego ze spółdzielnią mieszkaniową.
Zgłosiłeś pomysł spółdzielni?
Nie, nie wiem nawet, czy takie rzeczy trzeba zgłaszać. W ogóle się tym nie interesowałem. Cieszyło mnie, że w czasie, kiedy na klatce od sąsiada zachowujesz dwa metry odstępu, ludzie z grupy sąsiedzkiej wypowiadają dużo ciepłych słów na temat tego, co robię w moim oknie. Zacząłem przygotowywać nowe kartony dla tych, którzy deklarowali chęć wywieszenia ich u siebie. Ja zaś pisałem do znajomych, o których wiedziałem, że mają balkon w fajnych miejscach. Umówmy się: wywieszenie bilbordu na rogu Marszałkowskiej i Hożej kosztowałoby grube tysiące, a mój karton tam zawisł tak po prostu. No i się zaczęło wzmożone tworzenie i rozprowadzenie utrudnione przez zakazy, jakie na nas nałożono.
Jak wygląda kolportaż?
Albo sam dostarczam pieszo gotowe prace pod drzwi sąsiadów, albo wynoszę przed moją pracownię, spod której ktoś je odbiera. To też dodaje temu wszystkiemu dodatkowy kontekst. W czasach samoizolacji takie kilkuminutowe spotkanie z drugim człowiekiem, nawet na odległość dwóch metrów, poczucie, że robisz z tym człowiekiem coś wspólnie, ma bardzo silny emocjonalny kontekst. Ma się wtedy wrażenie, że nie jest się samotnym wariatem, że chociaż w tym momencie jest nas przynajmniej dwoje.
Nie powiesz mi, że hasło "Chcemy Testów" nie jest wyrazem twoich politycznych poglądów.
Każde działanie w sferze publicznej nakierowane na zmianę jest polityczne. Ludzie powinni się w to angażować, bo tylko w ten sposób mogą sferę publiczną zmienić. Ja jak dotąd malowałem trzy hasła: "Damy Radę", "Chcemy Testów" i "Przełóżmy wybory". To są moje poglądy, ale według statystyk podziela je 70 proc. społeczeństwa. Strategia jest taka: rozdaję ludziom kartony z napisem "Damy Radę", bo takie chcą najczęściej, a u siebie na balkonie zmieniam je w zależności od aktualnej sytuacji. Teraz wisi tam "Przełóżmy Wybory", co podchwyciła Akcja Demokracja, namawiając swoich sympatyków do robienia tego samego w ramach obywatelskiego protestu. Ten karton u mnie powisi jeszcze parę dni, ale wkrótce zmienię go na coś innego. Podejrzewam, że nastąpi przedłużenie stanu samoizolacji, poza tym zaraz wchodzi nakaz noszenia maseczek, których nie ma w sklepach, więc pojawi się kolektywny dół.
Nie kusiło cię, żeby pójść w bardziej radykalne hasła?
Dla niektórych samo wywieszenie kartonu na swój balkon czy za okno jest działaniem radykalnym. Dla mnie nie, aczkolwiek karton z tekstem "J...ć PiS" mógłby wisieć u mnie za oknem cały czas. Wulgaryzmami chętnie rzucam w prywatnych rozmowach, w przestrzeni publicznej nie o takie emocje mi chodzi. Jeśli coś robi się publicznie, to trzeba zadbać o sferę języka, którym się komunikujemy z odbiorcą. Sam staram się wyrażać szczerze to, co czuję, bo wiem, że na bank jest na świecie kilka osób, które się pod tym podpiszą i dołączą się do tego, co robię. Pokazały to moje poprzednie akcje. Ktoś musi zrobić pierwszy krok, wykazać inicjatywę. Biorę na siebie to, że tą osobą mam być ja. Artystka Jenny Holzer powiedziała w wywiadzie, że tylko kiedy pracuje, ma usprawiedliwienie, że żyje. Obowiązujące obecnie hasło brzmi: "Siedź na dupie". Okej, siedzę na dupie w mieszkaniu, ale nie będę przy tym nic nie robił, skoro w tym mieszkaniu na szczęście znajduje się moja pracowania.
Pandemia to trudny czas dla artystów. Możesz liczyć na jakieś profity za swoje działanie?
Jak na razie mam tę komfortową sytuację, że mam stałe dochody spoza działalności artystycznej. Czasem sprzedam jakiś karton, czasem pięć i coś z tego też mi wpadnie. Jakoś - nomen omen - daję radę, ale akcja "Damy Radę" nie była przygotowana komercyjnie. Żeby ją realizować, nie potrzebuję dużych nakładów finansowych: kartony znajduję na śmietnikach, a zapasy farby w piwnicy jeszcze na trochę mi starczą. Dam radę.