Piotr Krajewski po napadzie: cieszę się, że żyję
Został brutalnie pobity, bo trzem mężczyznom nie spodobało się, jak wygląda. W rozmowie z WP Piotr Krajewski opowiada o tym, do czego może doprowadzić nienawiść do drugiego człowieka. I nie jest to optymistyczny obrazek.
Rozległe obrażenia głowy, połamane kości czaszki, uraz mózgu, krwiaki, wybite zęby. Po tym, jak Piotr Krajewski został pobity, sprawcy przykryli jego ciało ciemnym workiem i zostawili niedaleko osiedlowego sklepu. - Wie pani, nie chcę narzekać. Po prostu cieszę się, że żyję - mówi projektant i malarz, który mieszka dziś w Gdyni.
Do napadu, o którym pierwszy napisał "Super Express", doszło 7 maja. Jeden z przechodniów zobaczył na poboczu pobitego mężczyznę i zadzwonił na pogotowie. Krajewski został przyjęty jako NN. Nie miał przy sobie dokumentów, nie można było się z nim w żaden sposób porozumieć. Jak wspomina, któryś z policjantów rozpoznał go i skontaktował się z jego żoną, Ewą.
- Lekarz mówił, że mam się przygotować na to, że mężem trzeba się będzie opiekować 24 godziny na dobę. Że może nawet z tego nie wyjść - przyznaje.
Zobacz: Marsz Równości w Białymstoku. Kontrmanifestanci próbowali zakłócić demonstrację
Sytuacja była poważna, bo Krajewski przez dwa tygodnie walczył o powrót do zdrowia, był przykuty do szpitalnego łóżka. Po tym czasie został skierowany na oddział psychiatryczny, gdzie sprawdzano, czy nie ma poważniejszych urazów mózgu. Przyznaje, że miał problemy z pamięcią. - Niby dorosły człowiek, a zachowywałem się jak dziecko. Nie poznawałem bliskich, którzy mnie odwiedzali. Często myliłem imię żony, bełkotałem - opowiada.
- Zostałem pobity, bo tym mężczyznom nie podobało się, jak wyglądam. Wiem, wyróżniam się, ale to nie jest przecież powód, by kogoś napadać. Niestety, takie mamy społeczeństwo, w którym za "nieodpowiedni" wygląd można skończyć w szpitalu - mówi Krajewski.
Artysta przebywał pod opieką lekarzy łącznie kilka tygodni. Sprawa, jak mówi, nie trafiła na policję. Próbował złożyć zawiadomienie na komisariacie, ale dowiedział się, że filmy z monitoringu kasowane są co 30 dni, więc nie będzie można tego potwierdzić.
- Nie chcę drążyć tej sprawy. Ja już tym ludziom wybaczyłem. Pogubili się w życiu pewnie. Naprawdę cieszę się, że żyję. Czeka mnie teraz jeszcze kilka badań, wizyt u dentysty, bo trudno funkcjonować bez kilku zębów z przodu. Dobrze wiem, że ci mężczyźni nie zostaną ukrani. Chyba że stanie się tak, że któregoś ruszy sumienie, ale kto by w to wierzył - dodaje malarz.
Historia Krajewskiego szybko poniosła się w sieci. Nic dziwnego, relacjonuje, że gdy był bity, sprawcy krzyczeli "lej c...tę", wzięli go za geja. Tuż po wydarzeniach w Białymstoku takie historie wywołują podwójnie ogromne emocje. Tym bardziej, że opowieść Krajewskiego przypadkiem zbiegła się ze sprawą pobitego dziennikarza OKO.press.
"Zostałem pobity, bo zwróciłem uwagę na homofobiczne napisy. Typ spytał, czy mi się nie podobają. Powiedziałem, że tak i dostałem oklep" - napisał na Facebooku Przemysław Witkowski.
Choć trudno porównywać te historie, trzeba piętnować ich sprawców. Krajewski dodaje nawet, że myśli o wyjeździe z Polski do bardziej tolerancyjnego kraju.
- Wielokrotnie próbowano mi wmówić, że jestem gejem, a Ewa to taka przykrywka. O czym my w ogóle mówimy? Dlaczego ktoś w ogóle zastanawia się nad moim intymnym życiem. Przecież to bez sensu tłumaczyć się ludziom, co razem z żoną robimy w sypialni. Gdybym był osobą homoseksualną, mówiłbym o tym. Nic nienormalnego w tym nie ma. Może kiedyś ludzie zrozumieją - mówi.