Polskie Znaki: śmierć to temat trudny, ale niezagospodarowany
- Zachwycamy się obrzędami Halloween, Santa Muerte, a zapominamy o tym, że sami mamy w tym temacie naprawdę bogatą tradycję. Chcieliśmy te perełki naszej kultury ocalić od zapomnienia - mówi grupa Polskie Znaki, która na albumie "Rzeczy ostatnie" we współczesny sposób przypomina o wyjątkowości ludowych pieśni żałobnych.
Urszula Korąkiewicz: Skąd to wasze zainteresowanie rzeczami ostatnimi, ostatecznymi? Dlaczego zdecydowaliście się pochylić nad tematem śmierci? Przecież w kontekście wydawania nowej płyty to temat ani łatwy ani "sprzedawalny".
Radek Łukasiewicz: Przede wszystkim jest bardzo niezagospodarowany. Nie znam wielu piosenek w muzyce rozrywkowej, które by poważnie traktowały ten temat. Takich, które by coś uświadamiały, oswajały, pomagały przełamać lęk. A teksty, do których dotarliśmy, mają w sobie coś niezwykłego. Coś, czego w wielu popularnych tekstach nie ma. Sam, z mojego tekściarskiego doświadczenia doskonale wiem, jak trudno pisać takie teksty. A te ludowe, napisane tak celnie, mądrze, tak jasno tłumaczące trudne sprawy, wydały nam się idealne. Idealne do tego, żeby je odświeżyć i ubrać w zupełnie nowe kompozycje.
To często trudne kompozycje, nie tylko językowo. Nieraz ich melodia z dzisiejszej perspektywy wydaje się archaiczna i niełatwa do przeniesienia na współczesne brzmienie. Jak podeszliście do pracy nad nimi?
Janusz Zdunek: Pieśni na płytę zebrał Jarek Ważny. Przyszedł do nas z pomysłem już ładnych parę lat temu. Znalazł mnóstwo utworów żałobnych, a czas pandemicznego przestoju zmotywował nas i dał nam chwilę, byśmy popracowali nad nowym materiałem. Przy pracy i doborze utworów nie chcieliśmy się kierować oczywistymi skojarzeniami. Nie chcieliśmy, by nasze wersje brzmiały jak pieśni kościelne. Chcieliśmy pokazać treści i prawdy uniwersalne. Bo przecież tematyka życia, a później pożegnania ze światem towarzyszy nam nie tylko za sprawą wiary i religii.
Radek: Poza tym, mówiąc górnolotnie, chcieliśmy uratować te perełki od zapomnienia. Zachwycamy się obrzędami Halloween, Santa Muerte, a zapominamy o tym, że sami mamy w tym temacie naprawdę bogatą tradycję.
W waszych nowych wersjach pobrzmiewają echa "Grzegorza z Ciechowa". Do tej pory chyba jeszcze nikt tak odważnie jak on nie przełożył ludowej twórczości na współczesne brzmienie. Wspominacie też, że to właśnie Ciechowski był jedną z waszych inspiracji. Jak wam udało się przenieść je na nowy język muzyki?
Radek: To była właściwie zabawa. Faktycznie początkowo mieliśmy różne wizje, bo Jarek pisał partie smyczkowe i dęte, i gdyby stanęło na jego pierwotnej wizji, pewnie rzeczywiście wyszłaby nam płyta bardziej klasyczna, jazzująca. Ja ten plan chłopakom zupełnie wywróciłem, przyszedłem z propozycją współczesnej produkcji i podejścia, które podobały mi się właśnie u Grzegorza Ciechowskiego. Ludowe pieśni podane ze współczesną muzyką brzmią bardziej przystępnie. A w tym uwspółcześnianiu najbardziej pomogli nam wokaliści.
I to nietuzinkowi wokaliści. Matylda, powiedz, jak ty się odnalazłaś w tej wizji? Jak zareagowałaś, kiedy dowiedziałaś się, że będziesz śpiewać pieśni żałobne?
Matylda Damięcka: Szczerze mówiąc, z racji tego, że dodatkowo jestem aktorką, trudne tematy i niełatwy, czasami wręcz archaiczny język, są dla mnie łatwiej przyswajalne i adaptowalne. Łatwiej przychodzi mi interpretować niecodzienne frazy tak, by wypływały wprost ze mnie. Naprawdę jestem wdzięczna za zaproszenie do tego projektu, bo to kawał fantastycznej muzyki. I kolektyw fantastycznych wokalistów. Będę powtarzać do znudzenia i wychwalać Vito Bambino za jego sposób interpretowania tekstów. W jego ustach nawet tak zamierzchłe brzmią naturalnie i w dobrym tego słowa znaczeniu popowo. Jak się okazuje, nawet takie niedzisiejsze teksty potrafią udawać bardzo współczesną frazę.
A czy zmierzenie się z takimi tekstami było dla ciebie mimo wszystko wyjściem ze strefy komfortu?
Matylda: Nie, absolutnie. Moja strefa komfortu bywa nadszarpywana w zupełnie inny sposób. A trącanie wrażliwych nut, poruszanie tematów, które są niewygodne, jest czymś, co robię i w grafice, i w muzyce, i na scenie. Jestem z nimi oswojona i obeznana. I polecałabym nieskrywanie trudnych emocji, nieodkładanie ich na później. Trzeba je przegadywać, interpretować, analizować, a na samym końcu akceptować. Zawczasu. Zanim będzie za późno.
Panowie, a jaki był klucz doboru wokalistów? Chodziło o to skontrastowanie niemal zapomnianego z bardzo popularnym?
Janusz: To wszystko zasługa Radka, który ma z nas najwięcej kontaktów. On wiedział, kogo zaprosić.
Radek: Te głosy przede wszystkim musiały nam się podobać, ale poza tym, najzwyczajniej, wokaliści musieli być jakościowo dobrzy w swoich działkach. Starałem się myśleć o obsadzie w sposób nieoczywisty. Myślę, że dla fanów sanah taki dojmujący utwór o śmierci musi być zaskoczeniem. Nasze połączenie z Vito może też wielu zdziwić. Ale wszyscy wokaliści, których zaprosiliśmy, moim zdaniem, mają w głosach ten element głębi i melancholii, konieczny, by brzmieli wiarygodnie. To była kwestia wyczucia. Kierowaliśmy się nie tylko popularnością, ale przede wszystkim artystyczną wrażliwością.
Matylda: Ale z jakiegoś powodu, ci wokaliści są popularni. A dlaczego? Bo są dobrzy. Ponieważ to, co robią, nie jest miałkie, powierzchowne. Oni mają charakter, mają barwę…
Radek: Wiem też, że dla Michała Szpaka, utwór, który zaśpiewał, jest bardzo ważny. Chciał się pokazać ludziom w repertuarze, z którym na dobrą sprawę nie kojarzy się w ogóle. I zaśpiewał najtrudniejszy utwór na płycie, 12-zwrotkowy "Żegnam cię mój świecie wesoły". Spotkania z Michałem też były dla mnie szczególnym przeżyciem. Zaśpiewał go brawurowo i jednocześnie z niesamowitą swobodą, a kiedy słuchasz tego utworu czujesz, że wokalista ma jeszcze dużo zapasu.
Dużo mówimy o tradycji, pomówmy więc trochę o waszej nazwie. Polskie Znaki jest przewrotna. Czytać ją dosłownie, czy polskimi znakami są dla was właśnie takie niezwykłe pamiątki, ślady tradycji?
Janusz: Znaczeń jest oczywiście kilka. Można je czytać właśnie tak, czyli jak znaki w języku pisanym. Ale patrząc szerzej, działamy w ramach polskiej kultury, której się nie wstydzimy, jesteśmy z niej dumni i zajmujemy się formami, które są dla nas naturalne i można powiedzieć, że kreślimy swoje znaki. No i jest trzecie spojrzenie, takie zupełnie nasze. To nasz wewnętrzny dowcip - szukaliśmy nazwy… bez polskich znaków.
No dobrze, skoro weszliśmy już na teren dowcipu, jaki macie stosunek do czarnego humoru? Trzyma się was?
Matylda: Absolutnie! Jestem jego wielką fanką. Zresztą, poznaliśmy się z Radkiem w Klubie Komediowym, w którym zajmujemy się na ogół komedią i komediodramatem. Operujemy dowcipnym językiem i bardzo często czarnym humorem. Uważam, że na równi z dystansem, tylko to jest nas w stanie uratować. Inaczej… marny nasz los. Warto pamiętać o tym, że humor nie jest tylko efektem ubocznym stresu czy reakcją organizmu. On po coś powstał. Dzięki niemu nawet tak trudne tematy jak śmierć, łatwiej nam przetrawić, zracjonalizować i akceptować.
Janusz: Poza tym chyba wszyscy lubimy ludzi, którzy lubią i umieją żartować. Poczucie humoru jest cechą, której często szukamy u innych. A ten humor, faktycznie, bardzo często nam towarzyszy.
Radek: Rzeczywiście, my regularnie rozmawiamy z dużą dozą czarnego humoru i przypominamy sobie, że przecież wszyscy, którzy nagrali tę płytę, kiedyś umrą.
Możemy potraktować to z przymrużeniem oka, ale przecież z "Rzeczy ostatnich" i tych pieśni płynie nie tylko ludowa mądrość, którą możemy podsumować krótko: memento mori. Kiedy śpiewane są w wielogłosie, można doświadczyć niezwykle istotnej funkcji sztuki, czyli katharsis. Czujecie, że to katharsis może przynieść także ta płyta?
Matylda: Chyba właśnie taki był jej nieśmiały cel. Nie chcemy się stawiać na wysokości ludzi, którzy "wiedzą" i mówią, w jaki sposób żyć. Chcemy przekazywać uniwersalne treści przez sztukę, przez muzykę. Bardzo chcielibyśmy, by komuś to pomogło. Choćby jednej osobie, która przechodzi trudny moment w życiu.
Radek: Ja z perspektywy twórcy, ale i doświadczenia pracy nad tą płytą, mogę powiedzieć, że obcowanie przez długi czas z tym materiałem i tą tematyką, mocno na mnie wpłynęło. Nie umiem jeszcze tego zręcznie nazwać, ale to naprawdę mi "coś" zrobiło. Może dlatego, że z powodu pandemii i tego, że tej śmierci wokół nas było naprawdę dużo, to dotarły do mnie te życiowe prawdy. W tych pieśniach jest wszystko. I liczę, że znajdą się odważni słuchacze, którzy pozwolą, by im też te pieśni "coś" zrobiły.
Polskie Znaki to nowo powstała super grupa pod przewodnictwem Jarka Ważnego i Janusza Zdunka z Kultu oraz Radka Łukasiewicza (Bisz/Radex, Pustki, Artur Rojek). Muzycy ratują polskie pieśni ludowe przed zapomnieniem, poruszając niezwykle ważny, ale trudny temat przemijania, śmierci i żałoby, prezentując je we współczesnej formie na płycie "Rzeczy ostatnie". Do współpracy zaprosili Matyldę Damięcką, która jest odpowiedzialna za część klipów do promujących krążek singli. Pieśni "ożywili" także m.in. sanah, Vito Bambino i Michał Szpak. W utworach można usłyszeć także głosy nieodżałowanych Barta Sosnowskiego i Marka Lanegana, którym dedykowany jest cały album. "Rzeczy Ostatnie" ukazały się 25 marca nakładem wytwórni Agora Muzyka.