Punk rock z polskimi korzeniami podbija świat
Zaczynali w Sosnowcu, a teraz jeżdżą z koncertami po USA, Australii i Azji. Poznajcie punkowo-skinowski zespół Booze & Glory.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Podbijają serca publiczności na całym świecie starym poczciwym melodyjnym punk rockiem, takim z przełomu lat 70. i 80. Odwołują się do nostalgii za minionymi czasami, nic więc dziwnego, że na ich koncerty przychodzą stare punkowe "załogi”, dziś ludzie po pięćdziesiątce. Ale jest też dużo młodzieży.
Obecnie zespół jest w trasie po Australii: Melbourne, Sydney, Brisbane.
Gorzała i chwała
A historia zaczęła się w Sosnowcu, gdzie Marek [nie ujawnia nazwiska] miał kilka zespołów: punk, metal i reggae. Szukając inspiracji i pracy, Marek wyjechał do Londynu, gdzie wraz z dwoma polskimi muzykami – Bartkiem i Mariuszem - oraz czwartym muzykiem, Irlandczykiem Liamem, założyli zespół pukowy Booze & Glory [po polsku: Gorzała i Chwała]. Był rok 2009.
Marek wspominał w jednym z wywiadów dla portalu Deadpress.pl: - Nie mieliśmy sławnych kolegów ani zaprzyjaźnionych wytworni, graliśmy koncerty dla pustych pubów i przez pierwsze 3 lata praktycznie dopłacaliśmy do zespołu.
Jednak powoli o grupie zaczęło być głośno w Londynie i Anglii. Coraz więcej coraz lepiej płatnych koncertów oraz kontrakty płytowe. Na rynku muzyki punk grupa zaczęła być rozpoznawalna. Wydali w sumie cztery albumy, ostatni "Chapter IV”, w zeszłym roku.
W 2012 roku ich piosenka "London Skinhead Crew" rozsławiła ich na cały punkowo-skinowski świat. Na YouTube ma, bagatela, 13 milionów odsłon. Booze & Glory uważali się bowiem wtedy za przedstawicieli subkultury "traditional skinheads", czyli skinhedów z korzeniami w latach 60., w robotniczej kulturze mods, reggae i jamajskiego ska. Nie można tej subkultury mylić z nazistowskimi skinami.
Zespół był także kojarzony z klubem piłkarskim West Ham United. Muzycy byli jego kibicami, śpiewali w pubach dla fanów tego londyńskiego klubu i chodzili na mecze "Młotów".
Dwójka Polaków - Bartek i Mariusz – odeszła z czasem z zespołu. Został Marek, który do grupy wziął szwedzkiego perkusistę, greckiego basistę i wokalistę. Ale to znów się zmieniło, bo skład jest płynny. Teraz perkusista – Frank - jest z Włoch, a basista Chema z Hiszpanii, choć ma pochodzenie peruwiańskie.
Punk's not dead
Dlaczego grają punka? Marek wyznał w jednym z wywiadów szczerze: - Jestem za słabym muzykiem, żeby bawić się w coś bardziej skomplikowanego niż punk rock.
W świecie muzyki punk zespół stopniowo urósł do miana gwiazdy. Oznaczało to koncerty czy supportowanie na festiwalach takich sław tej muzyki, jak Rancid, Bad Religion, Agnostic Front, Dropdick Murphys czy Cockney Rejects. Do tego duże festiwale muzyki punk, takie jak niemiecki With Full Force na 20 tysięcy ludzi czy Pol’ and’ Rock w Kostrzynie nad Odrą na kilkaset tysięcy ludzi tego lata.
Grupa była z koncertami w całej Europie, ale też w tak egzotycznych miejscach, jak Indonezja, Malezja czy Japonia. Marek wspomina Indonezję: - Co drugi nasz indonezyjski fan ma skuter Lambrettę, raz w tygodniu jest tam impreza punk/reggae/northern soul. Jeden robi kasety, inny drukuje t-shirty, każdy coś robi, oni tym żyją.
Muzycy mieli więcej niecodziennych koncertów, w tym dla kibiców piłkarskich:
- Fajnie było, jak graliśmy w Belgii, na promie dla kibiców Standard Liege albo w Marsylii z Cockney Rejects i Evil Conduct na 30-leciu ultrasów Olympique. Koncerty dla kibiców zawsze są świetne, bo wtedy my praktycznie nie musimy śpiewać – oni za nas śpiewają.
Muzyk podkreśla, że są zespołem międzynarodowym, otwartym na wszelkie kultury i ludzi z całego świata. Podoba mu się więc londyńskie multikulti:
- Zawsze wolałem szukać tego, co nas łączy niż dzieli. Wolałem widzieć pozytywne skutki wielokulturowości, niż negatywne. Gdy poznaję kogoś nowego, nie interesuje mnie jaki ma paszport, jak wygląda. Ci, którzy szukają podziałów, to z reguły ci, którzy nigdy nigdzie nie byli, nie poznali kogoś innego, nie zetknęli się z innymi kulturami, swój świat opierają na tym, co zobaczą w telewizji.
Granie i tyranie
Marek ostatnio, po kilkunastu latach, przeniósł się z Londynu do Polski, co nie przeszkadza mu dalej być liderem Booze & Glory. Mówi, że spotykają się od czasu do czasu na próbach w Londynie, a potem lecą w świat, koncertować i dobrze się bawić.
Tylko w 2017 roku zagrali sto koncertów. Grali w Holandii, Szwajcarii, Belgii, Rosji, Polsce, Austrii, Niemczech, Francji, Szwecji, Anglii i Hiszpanii. Ale wciąż nie są to duże pieniądze. Marek: - Chciałbym móc zarobić w zespole tyle, żeby nie tyrać dla kogoś od poniedziałku do piątku. Jak jutro mi ktoś zaproponuje taki deal, to biorę w ciemno i rzucam robotę – mówił w jednym z wywiadów.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.