Sieć restauracji Jamiego Olivera bankrutuje. Zdążyliśmy tam zjeść. Na szczęście!
Jak go nie kochać? Sympatyczny, otwarty, wesoły. Na fali ogromnej popularności Jamie Oliver zakładał restaurację za restauracją. Udało mi się być w tej w sercu Londynu. Na szczęście, bo już ją zamykają!
Jamie Oliver to po pierwsze świetny kucharz, po drugie osobowość telewizyjna, a po trzecie wreszcie facet z nosem do biznesu. Wraz z żoną sprytnie pokierował swoją karierą i z jednego programu kulinarnego zrobiło się nagle kilkanaście formatów, sieć restauracji, akcje społeczne i marka przyborów kuchennych.
Ale jak go nie kochać?
Wesoły, otwarty, z uroczą wadą wymowy i ADHD. Pokazał, że gotowanie może być łatwe, tanie i szybkie. Jamie Oliver jako pierwszy zrobił program kulinarny pełen luzu, chaosu i dobrej zabawy. Zjednał tym widzów na całym świecie, w tym Polsce. Z czasem jego imperium (prowadzone na spółkę z żoną, z która ma gromadkę dzieci) się rozrosło, Oliver stał się symbolem jakościowego i zdrowego jedzenia. Od kilku miesięcy jednak zbierają się nad nim czarne chmury. Zamykane są kolejne jego restauracje, a setki ludzi traci pracę.
Jeden z ekspertów stwierdził, że Jamie zagapił się w pogoni za trendami. W dzisiejszych czasach przy tak wielkiej konkurencji trzeba skupić się na ciągłej zmianie oferty. A mając wielką sieć knajp, takie roszady są niezwykle trudne. Warto podkreślić, że misją Jamiego było zaoferowanie niedrogiej kuchni włoskiej gościom w centrum Londynu, w którym ceny (wszystkiego!) są kosmiczne.
Jakie szczęście, że zdążyłam odwiedzić jego włoską restaurację dwa miesiące temu, gdy jeszcze nic nie wiedzieliśmy o tych czarnych chmurach nad jego głową!
Pysznie!
Byliśmy gośćmi Jamie's Italian w Covent Garden, gdzie bardzo trudno o dobrą kuchnię w przystępnej cenie. W otoczeniu najdroższych hoteli, nieopodal biurowców Oliver otworzył restaurację, która miała serwować włoską kuchnię przystępną dla większości. Czy ceny faktycznie są przystępne? Dla londyńczyków pewnie tak, ale dla polskiej kieszeni nadal jest to wyzwanie. Ale od początku.
Zaczynamy od przystawek. Bo jako oddani fani cuccina italiana nie mogliśmy zacząć od czegokolwiek innego jak tylko od deski przystawek (15 funtów, czyli ok. 75 złotych). Do tego wzięliśmy burratę (włoski ser przypominający mozarellę - 7,50 funta - 35 złotych) i panierowane kalmary (7,80 funta - 36 złotych). Zamówiliśmy białe wino i piwo sygnowane nazwiskiem Jamiego o delikatnym i orzeźwiającym smaku.
Na dania główne wybraliśmy "stek Jamiego" (16,5 funta - 78 złotych), kurczaka z wolnego wybiegu (Jamie Oliver zawsze w swoich programach podkreśla, by wybierać mięso właśnie z takich hodowli - 15,80 funta - 75 złotych ) i makaron z owocami morza (9 funtów - 42 złote).
Z czystego łakomstwa, które budzi się w każdym łasuchu we włoskiej restauracji, zamówiliśmy jeszcze dwa małe desery: klasyczne włoskie tiramisu (11,50 funtów - 54 złote) i lody (10,50 funtów - 49 złotych).
W dużym lokalu jest kilkadziesiąt stolików, które w porze lunchu zapełniły się bardzo szybko (ale najwidoczniej to za mało, żeby lokal Jamiego mógł utrzymać się w tak "wymagającej" lokalizacji). Ten tłum ludzi był sprawnie obsługiwany przez kilkunastoosobową obsługę. To nie jest miejsce na białą koszulę i krawat, atmosfera jest luźna i rodzinna. Jedna z osób przy naszym stoliku była uczulona na orzechy i mieliśmy wrażenie, że aż trzy osoby dopilnowały, by żaden z alergenów nie znalazł się w pobliżu nas. Nie czekaliśmy długo ani na kelnera, ani na dania.
Wnętrze Jamie's Italian jest przestronne, niepozbawione ciekawych industrialnych elementów wystroju. Wszędzie są zielone kwiaty i zdjęcia z podróży Jamiego. Każdy fan telewizyjnego celebryty może też na miejscu kupić jedną z wielu książek kucharskich Olivera. Czy może go tam spotkać? Spytałam o to jedną z kelnerek i spotkało mnie rozczarowanie. Jamie nigdy nie bywał w tej restauracji. Z drugiej strony trudno oczekiwać, by Jamie mając tyle biznesów, założył fartuch i stanął na kuchni w jednym z nich. Teraz i tak ma na głowie inne problemy.
Czy warto było odwiedzić Jamie's Italian? Obiad dla trzech osób kosztował około 100 funtów (ok. 475 złotych), wszystko, a co trafiło na nasz stół, było przepyszne. W lokalu czuliśmy się swobodnie i spędziliśmy miło czas. Jeśli ktoś jest miłośnikiem włoskiej kuchni, dostał to, co kochał. A jeśli ktoś jest fanem Jamiego i jego programów, to taki przystanek był pozycją obowiązkową na londyńskiej mapie wędrówek kulinarnych. Teraz to już przeszłość, ale to bardzo miłe i pyszne wspomnienie.