Slayer w Polsce: piekielne pożegnanie w Gliwicach
Legenda thrash metalu właśnie w Polsce zagrała pierwszy koncert na swojej pożegnalnej trasie.Cóż to był za pogrzeb!
- Sprawcie, żeby to było najbardziej radosne epitafium - krzyczał ze sceny w gliwickiej Arenie Nergal, który miał zaszczyt zagrać przed jednym z ostatnich występów Slayera. Trudno w to uwierzyć, ale jeden z najważniejszych zespołów w historii metalu wkrótce kończy działalność. W Gliwicach nie było jednak miejsca na smutek i żal, bo Tom Araya, Kerry King, Paul Bostaph i Gary Holt dali taki występ, który będzie się wspominać latami.
Slayer doskonale zna polską widownię (pierwszy raz grali nad Wisłą w 1992 r.) oraz Behemotha, który w Gliwicach supportował legendę z Kalifornii. Nergal i spółka nie zawiedli, dając widowiskowe, ciężkie, przejmujące show. Światła, dym i pirotechnika dopełniały przedstawienie, które było jednak tylko przystawką przed daniem głównym. Nikt nie miał wątpliwości, że tłum na płycie pod sceną i fani na trybunach należą do Slayera.
Tom Araya w historycznym wywiadzie dla TVP z 1992 r. mówił, że założenie kapeli miało prosty cel - grać najszybciej i najmocniej. Panowie już wtedy mieli ponad dekadę doświadczenia i ogromny szacunek metalowców. Ćwierć wieku później w Gliwicach sprawiali wrażenie, jakby czas się dla nich zatrzymał. Choć Slayer bez Hannemana i Lombardo to dla wielu namiastka dawnej świetności, pożegnalny koncert w niczym nie ustępował historycznym występom.
Było mocno, szybko i bezkompromisowo. Usłyszenie na żywo "Reign on Blood" czy "Angel od death" to przeżycie, którego nie da się zapomnieć. Do tego "War Ensemble", "Payback", "Evil Has no boundaries" i mnóstwo innych hitów, które zmieniały fanów pod sceną w rozszalałą hordę. Znakomite nagłośnienie, światła, dym, pirotechnika jeszcze bardziej zaawansowana i widowiskowa niż u Behemotha. Piekielne obrazy zmieniające się za plecami muzyków.
Slayer dał występ, który naładował energią nastoletnich fanów pod sceną i starą gwardię, która zapewne na jeden wieczór zamieniła koszule i krawaty na t-shirt z pentagramem. Widok ludzi w każdym wieku (były nawet rodziny z dziećmi w wieku szkolnym) nie pozostawia złudzeń, że Slayer łączy pokolenia. Kto nie był w Gliwicach, niech żałuje. Albo szykuje się na jeden z zagranicznych koncertów z pożegnalnej trasy.
Trwa ładowanie wpisu: facebook