Trawka, alkohol i Metallica. Podróżowaliśmy pociągiem "Hey Joe"
Pierwsze piwa zostały otwarte o godz. 6.40 rano. Czyli gdy tylko pociąg wyjechał z Gdyni. - Nie za wcześnie? – zapytałem. - Na pewno gdzieś, może w Australii, jest już po godz. 12. Pijemy! – usłyszałem.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Wiele słyszałem o specjalnych składach jeżdżących na festiwal Woodstock do Kostrzyna nad Odrą. Chciałem sprawdzić, czy to rzeczywiście pociąg imprezowy.
Potwierdzam: imprezowy. A impreza zaczyna się skoro świt.
Na początek idą piwa, choć ekipa telewizyjna, która robiła relację, od razu usłyszała propozycję "wyjarania jointa". Koledzy z telewizji nie skorzystali. Ale charakterystyczna woń marihuany już unosiła się w wagonach.
"Hej, Joe" to pociąg Regio, który musi przepuszczać pendolino. Z Gdyni do Kostrzynia jedzie 6 godzin. Ale Jimi Hendrix pewnie byłby dumny, że od tytułu jego ballady nazwano pociąg, w którym stawia się na czerpanie garściami z życia.
Co charakteryzuje fanów rocka jadących na Woodstock – a od tego roku Pol'and'Rock? Młody chłopak we flanelowej koszuli w kratę wyjaśnił mi: - Jak ty jesteś dla kogoś miły, to on jest miły dla ciebie. A jak on jest dla ciebie miły, to… łapiesz?
Nieznający się wcześniej festiwalowicze spacerują po wagonach, witając się charakterystycznym "Sie ma!". Potem stukają się "browarami". Dziewczyny piją wino. Zaraz pojawia się sangria. Potem wódka. A wreszcie na mały stoliczek przy oknie wjeżdża whisky z colą. Muzyka rockowa, głównie punk i Metallica, dochodzi z przenośnych głośniczków JBL.
Tematy rozmów: szkoła, studia, oceny. 18-letnia Ania wyznaje, że w zamian za wyjazd na festiwal musiała posprzątać swój pokój.
W pociągu zauważam kilku Bobów Marleyów, licznych Johnów Lennonów, paru Sid Viciousów. Na pewno jest też jeden Jezus.
Młodzi ludzie – jak w 1978 roku – mają irokezy na głowie i glany Dr Martens na nogach. Punk is not dead! A nie umarł dzięki Jurkowi Owsiakowi, który od lat daje młodym ludziom hasło: "Przyjaźń, muzyka, miłość!".
- Nie wiem, po co się go czepiają i po co czepiają się nas – mówi mi Adam. – Ludzie, którzy nigdy nie byli na Woodzie [Przystanku Woodstock – red.] mają najwięcej do powiedzenia. Jakby spotkała ich jakaś osobista krzywda i jakby dotyczyło ich to personalnie, że ja jadę posłuchać muzyki, napić się piwa i potańczyć pogo.
- Dlaczego tak jest? – pytam.
- Nie mam pojęcia. Może dlatego, że to nie jest festiwal muzyki chrześcijańskiej. Przecież przy Woodzie od lat był Przystanek Jezus. A i tak się od Jurka nie odpierd… Nie wiem, nie rozumiem. Przecież nie jesteśmy żadną patologią.
Coś w tym jest – mimo że piją, nikt nie jest w sztok pijany. Nie ma agresji, ani przemocy, ani nawet wielu wulgaryzmów. Głównie "siema, siema! Chcesz macha?".
Czy rozmawiają o polityce? Nie. Raczej debatują, niczym bohaterowie "Gry o tron", czy w wiosce wikingów na terenie pola namiotowego lepiej będzie wziąć do walki miecz, topór czy łuk. To są problemy na najbliższe dni, zanim wróci się do smutnej rzeczywistości, zlęknionej Owsiaka i jego wolnościowego "róbta, co chceta!".
To mają być trzy dni dobrej zabawy i oderwania się od rzeczywistości. Dla nich warto było posprzątać pokój, by starzy puścili na Wood.
Zobacz też: Owsiak w "Hardtalk - na ostro" o prezydenturze i wrogach jego festiwalu
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.