"Wiedziałem, że jestem na dopingu". 2 lata temu Mariusz Bonaszewski przeszedł poważną operację
W życiu każdego, nawet najwybitniejszego aktora przychodzi taki moment, kiedy musi zmierzyć się z tabloidami. Tak było też w przypadku Mariusza Bonaszewskiego. Chodziło o nieprawdopodobną historię, którą żyły polskie media.
Szerokiej publiczności tak naprawdę dał się poznać dopiero w 2002 r., kiedy w "Na dobre i na złe" zagrał prof. Jana Sarapatę.
Jednak na ekranie Mariusz Bonaszewski był obecny już od dobrych kilkunastu lat. Nie mówiąc o scenie, gdzie zadebiutował w 1984 r.
ZOBACZ TEŻ: Mariusz Bonaszewski o swojej najtrudniejszej roli
Od zawsze teatr
W 1988 r. związał się z Teatrem Dramatycznym w Warszawie. Przełomem okazała się rola w "Mewie" Antoniego Czechowa.
- Najlepsza z ról, w jakich widziałem Mariusza Bonaszewskiego - zachwycał się w 1991 r. krytyk Andrzej Wanat.
Rok później wcielił się w Hamleta w przedstawieniu Andrzeja Domalika. Choć sama inscenizacja specjalnie nie zachwyciła recenzentów, to o 28-latku zrobiło się naprawdę głośno. Także poza środowiskiem teatralnym.
Jego pozycję ugruntowała współpraca z reżyserem Jerzym Jarockim.
- To utalentowany aktor, ukształtowana osobowość, a w dodatku człowiek inteligentny - chwalił Bonaszewskiego na łamach "Rzeczpospolitej" w 1998 r.
Dobra passa Bonaszewskiego wciąż trwa. Dziś uznaje się go za jednego z najbardziej utalentowanych aktorów dramatycznych swojego pokolenia.
I choć Bonaszewski swoją karierę niemal w całości związał ze sceną, to od czasu do czasu możemy oglądać go na małym i dużym ekranie.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Nisza i komercja
W jego ekranowym dorobku znalazły się typowo komercyjne rzeczy, jak i produkcje z wyższej półki.
Oprócz "Na dobre i na złe" mogliśmy zobaczyć go m.in. w serialach "Glina" i "Krew z krwi", "Powidokach" Andrzeja Wajdy, ale też wybitnie artystycznym "Ederly" Piotra Dumały.
W rozmowie z WP Bonaszewski mówił, że z żadnej swojej roli tak do końca nigdy nie jest zadowolony. Nie chodzi na premiery swoich filmów, a oglądanie siebie na ekranie jest dla niego stresujące.
Równie niechętnie aktor wypowiada się o swoim życiu prywatnym. Jednak dwa razy zrobił wyjątek.
Najbardziej tajemnicza para show-biznesu
Pierwszy raz o życiu prywatnym Bonaszewskiego zrobiło się głośno, kiedy w 2013 r. poślubił aktorkę Dorotę Landowską.
Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że para zdobyła się na to po 17 latach znajomości.
Przez te kilkanaście lat unikali skandali i skutecznie chronili prywatność. Do tego stopnia, że plotkarskie media ochrzciły ich "najbardziej tajemniczą parą polskiego show-biznesu".
- Gdyby zabrakło Mariusza... Mam w sobie takie pokłady uczucia, że nawet gdybyśmy się rozstali, nie przestałabym go kochać. Inny mężczyzna? Ja nie widzę innych mężczyzn. - Ja się urodziłem, żeby być z Dorotą - mówili w "Twoim Stylu".
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Kiedy życie dogania fikcję
Jednak prawdziwa medialna bomba wybuchła w 2017 r. Tabloidy opisały niezwykłą historię z udziałem Bonaszewskiego. Historię, która mogła równie dobrze być dziełem scenarzystów "Na dobre i na złe".
Tygodnik "Dobry Tydzień" donosił, że Bonaszewski przeszedł pomyślnie operację mózgu.
Aktor miał trafić na stół operacyjny dzięki widzowi - lekarzowi, który oglądając go na ekranie, miał zdiagnozować u niego poważne schorzenie. Specjalistę zaniepokoiła postawa aktora i sposób w jaki się poruszał.
- To niesamowite, że lekarz we właściwym momencie zasiadł przed telewizorem, a pacjent potraktował jego słowa poważnie. Miał szalone szczęście, że trafił na wybitnego specjalistę - mówiła osoba z produkcji TVP.
O sprawie zrobiło się na tyle głośno, że głos zabrał sam Bonaszewski. Okazało się, że jego wersja wydarzeń różni się od tego, o czym rozpisywały się media.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Na "dopingu"
- Było tak, że wszedłem do gabinetu pewnego wybitnego moim zdaniem lekarza, a on mówi: "O, jest pan!". "Słucham?". "Wiedziałem, że pan do mnie trafi. 2 lata temu dzwoniłem do telewizji, żeby powiedzieć, co panu dolega. Ale oni chyba panu tego nie przekazali. Pan przychodzi, umówmy się, od razu na zabieg. Żadnego leczenia farmakologicznego" - mówił w rozmowie z magazynem "Grazia".
Pierwsze niepokojące objawy dostrzegł sam po powrocie z wakacji.
- Ludzie zaczęli mi mówić, że chyba pakuję na siłowni, bo urosłem - mówił Bonaszewski. - Wiedziałem, że jestem na jakimś dopingu.
Do tego zaczęły się skoki ciśnienia, problemy z artykulacją, spuchnięte dłonie. Diagnoza brzmiała groźnie: gruczolak przysadki. Bonaszewski miał poważny problem endokrynologiczny. Taki, który mógłby skrócić jego życie o 10, nawet 15 lat.
- Gdybym nie zrobił tego zabiegu, umarłbym na serce, bo serce w takiej chorobie też rośnie i dochodzi do zawału. Ale po zabiegu wycofanie się jest tak gwałtowne, że człowiek się budzi następnego dnia i czuje, jakby miał 17 lat.
26 sierpnia Mariusz Bonaszewski skończył 55 lat. Ostatnim filmem z jego udziałem jest "Kurier" Władysława Pasikowskiego. Na małym ekranie zobaczymy go już niedługo w polsatowskim serialu "Zawsze warto". Premiera 4 września.