Zbigniew Wodecki był "ojcem na papierze". Pogoń za karierą nadszarpnęła jego relacje rodzinne
[GALERIA]
Od śmierci Zbigniewa Wodeckiego minęło już kilka miesięcy. W mediach coraz częściej pojawiają się wspomnienia jego najbliższych, które pokazują jego nieznane oblicze. W ostatnim wywiadzie córka muzyka zdradziła, że przez lata na pierwszym miejscu stawiał on wyłącznie muzykę. Dopiero po latach zrozumiał, że kariera ma sens, gdy ma się kochającą i zżytą rodzinę.
Ojciec od święta
Kiedy Wodecki został ojcem, miał zaledwie 21 lat, i był dopiero na początku swojej kariery. Muzyk doszedł do wniosku, że tylko dzięki ciężkiej pracy będzie w stanie utrzymać dużą rodzinę. Po jakimś czasie bywał w domu coraz rzadziej. Stał się weekendowym ojcem i mężem. Dzieci bardzo przeżywały, że widują go tylko kilka godzin tygodniowo.
- Kiedy przyjeżdżał w nocy, siostra, brat i ja wychodziliśmy z łóżek, stawaliśmy w szeregu w piżamkach i witaliśmy tatę - wspominała Katarzyna Wodecka-Stubbs w rozmowie z "Newsweekiem".
Trudne dzieciństwo
Kiedy wracał do domu po wyczerpujących koncertach, często był rozdrażniony i wybuchowy. Dzieci nie mogły liczyć na wspólne zabawy i czułości. Zawsze wyczuwały, kiedy ojciec ma gorszy nastrój i starały się mu nie przeszkadzać. Nie dzielili się z nim swoimi problemami. Kiedy uczyły się grać na instrumentach, często je krytykował.
- Mierzył nas swoją miarą, a żadne z nas nie było tak utalentowane jak on – wspomina Katarzyna.
Byli przyćmieni popularnością ojca
Dziećmi zajmowała się w dużej mierze ich matka. Pomagała odrabiać im lekcje, gotowała, dbała, by niczego im nie brakowało. Jednak muzyk wiedział, jak wkupić się w ich łaski. Zawsze po przyjeździe do domu kupował im prezenty. Czasem zabierał je na spacery, jednak nie zawsze kończyły się one przyjemnie.
- Chodzenie z nim po mieście nie było przyjemne. Czuliśmy się jak kaczuszki, które idą za przywódcą stada, kaczorem, który rozdawał autografy. Nie wiadomo było, czy nas nie zgubi na tym spacerze – mówiła Katarzyna w rozmowie z tygodnikiem.
Miłość pod płaszczykiem sławy
Po latach jednak wszystko się zmieniło. Wodecki zaczął zabiegać o kontakt z dziećmi. Spędzał z nimi coraz więcej czasu. Każdemu z osobna poświęcał tyle samo uwagi. Gdy rodzeństwo założyło wreszcie swoje rodziny, muzyk oszalał na punkcie wnuków. Często powtarzał, że czuje do nich to, czego nie miał czasu poczuć do córek i syna. Podkreślał również, że nie jest łatwo z nim żyć. Choć był pracoholikiem, jeden dzień w roku traktował wyjątkowo. Miał zasadę, że nigdy nie grał w Boże Narodzenie.
- On był jednak dość konserwatywny, totalnie przywiązany do tradycji, domu, do nas. To właśnie on nauczył mnie, że rodzina jest zawsze najważniejsza - wspominała Katarzyna w rozmowie z "Newsweekiem".
Dopiero po śmierci Wodeckiego zrozumiała, że straciła prawdziwego przyjaciela, który zawsze troszczył się o najbliższych.