Andrzej Seweryn wspomina szaloną noc we Francji. "Cały wieczór byłem kobietą" (WYWIAD)
Andrzej Seweryn w rozmowie z Wirtualną Polską wspomina swoje dotychczasowe doświadczenia z dragiem, "przebieraniem się za kobietę" i zdradza, dlaczego artyści poczuli obowiązek wypowiadania się na tematy polityczne.
Piotr Grabarczyk: Pamięta pan swoje pierwsze zetknięcie się ze sztuką dragu?
Andrzej Seweryn: To było w latach 80. w Paryżu i ten mój kontakt z dragiem był wówczas zupełnie nieświadomy. Pierwszy występ, w klubie "Madame Arthur" przy placu Pigalle, którego byłem świadkiem, to był show transwestytów. Fantastyczne striptease’y, które mnie bardzo poruszyły.
30 lat później, w "Chez Michou", zobaczyłem mężczyzn przebranych za kobiety, robiących lipsync do największych przebojów i to było znakomicie zrobione. Nie potrafiłem tego nazwać i nawet nie pamiętam, jakich słów używałem, gdy opowiadałem o tym znajomym. Dziś wiem, że to były drag queens.
Sam Michou, właściciel klubu miał wtedy ponad 80 lat i już nie występował, ale jego wcielenia w Brigitte Bardot były owiane sławą. Wyobrażam sobie, jakie to było wydarzenie i odwaga z jego strony. To były lata 80-te….W 2010 patrzyłem na to, jak na dobre widowisko, nic więcej.
Panu również przyszło wcielać się w kobietę na scenie.
W przedstawieniu "Oni" Witkacego, które reżyserował Andrzej Wajda. To było we Francji - pierwsze przedstawienie, które grałem na Zachodzie i początek mojej 33-letniej pracy za granicą. I znowu, podobnie jak przy oglądaniu tych drag queens, nie było w tym nic nadzwyczajnego, pogłębionego jakąś refleksją. Jestem bowiem aktorem. To granie kobiet jest nam bliższe. Rolę, tworzy również kostium, a więc buty, charakteryzacja, suknia, peruka, biżuteria… Jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Nam jest łatwiej…
Kiedy byłem w Comédie Française, to były lata 2000, graliśmy "Les Fausses Confidances", ostatnie przedstawienie miało miejsce w Marsylii. Zrobiliśmy z kolegą niespodziankę zespołowi, po przedstawieniu zostaliśmy w garderobie i przebraliśmy się za kobiety.
I tak poszliśmy na kolację, na którą byliśmy wszyscy zaproszeni. Szliśmy przez port w Marsylii, z daleka wyglądaliśmy całkiem przekonywująco. I mijający nas mężczyźni dawali temu wyraz, może się pan domyślać, w jaki sposób. Podczas tej kolacji wszyscy wiedzieli, że to są takie nasze żarty i mój kolega, może po godzinie, przestał i zdjął perukę. A ja zostałem do końca. To nie było już tylko takie "a, przebrał się!". To trwało. Cały wieczór "byłem" kobietą. Przedziwne to było przeżycie...
Internauci, nawet ci gratulujący uczestnikom "Drag Me Out", często piszą "gratuluję odwagi!". Dlaczego wcielanie się w kobietę nadal jest tak widziane?
Może jesteśmy za mało tolerancyjni, może za mało luzu mamy w sobie, za mało poczucia humoru, a może za mało otwartości na różnorodność, na to, co inne… To pewnie wszystko jest jakaś prawda.
Drag queen to jest też po prostu jedna z form zabawy, jedna z form życia, jedna z form funkcjonowania w społeczeństwie i każdy ma prawo funkcjonować jak sobie życzy. Może dla osób, który reagują na to "Boże kochany, ale się odważyłeś" albo "co to za wygłupy", drag podważa ich widzenie mężczyzny w patriarchacie?
Wie pan, kiedyś, jakieś 30 lat temu, zagrałem w hinduskiej "Mahabharacie" w reżyserii Petera Brooka. Graliśmy ubrani w tradycyjne kostiumy wojenne, a ich częścią były spódniczki. I ja się obruszałem wtedy, że jak to, mam być wojownikiem w spódniczce?! Dziś już tak nie myślę.
Może ta ewolucja dotyczy też spojrzenia na kobiecość? Że to, co kobiece, niekoniecznie jest już synonimem czegoś słabszego.
Na pewno pod wpływem tego, co się dzieje na świecie w tej sferze, zwyczajnie zacząłem o tym więcej myśleć, zastanawiać się i czytać. Teraz też żyjemy w świecie, który akceptuje kobietę w roli generała czy ministry obrony narodowej.
Ja nigdy nie miałem problemu np. z władzą kobiet. Nieważne, czy to była dyrektorka teatru, dziekan w szkole teatralnej, dyrektorka podstawówki czy szpitala. Nigdy nie przeszło mi przez głowę, że w związku z płcią jej praca jest mniej warta. Wielkie aktorki: Aleksandra Śląska, Antonina Gordon-Górecka, Zofia Mrozowska, Halina Mikołajska - były dla mnie autorytetami intelektualnymi i artystycznymi. A fakt, że kobieta jest mniej wynagradzana za wykonanie tej samej pracy, co mężczyzna, jest dla mnie aberracją i skandalem.
Kiedyś rozmawiałem o tym z Piotrem Najsztubem i on stwierdził, że taką prawdziwą sprawiedliwością dziejową nie byłaby pełna równość płci, a nadejście matriarchatu. To tak à propos tego, że nigdy nie miał Pan problemu z władzą kobiet.
Musielibyśmy precyzyjnie nazwać, co to miałoby oznaczać. Weźmy na przykład prawo. Prawo zostało stworzone przez mężczyzn i nie może być doskonałe, choćby w tak delikatnej sferze jak w sprawie gwałtu. Mówię to być może pod wpływem sztuki, którą moja córka gra w Teatrze Polonia, a która jest tej kwestii poświęcona.
Prawo stworzone przez mężczyzn to prawo, w którym w takich sytuacjach, zadaje się pytania: "Dlaczego nie krzyczała? Dlaczego się nie biła?". Teraz wyobraźmy sobie prawo stworzone przez wrażliwość i doświadczenia kobiet w tej sprawie. Nie mówię już nawet o tej całej dzisiejszej debacie w sprawie aborcji. Tutaj kobieta musi być w centrum, a jej dobro absolutnie zagwarantowane. Szukam definicji matriarchatu…
Wiele osób w matriarchacie widzi świat bez wojen.
Jeśli matriarchat oznacza pokój, to zawsze będę go popierał!
Ta oczekiwana zmiana dzieje się często małymi krokami. Przy okazji "Drag Me Out" wspomina się o misyjności tego programu. Myślał Pan o tym programie w takich kategoriach?
Biorę w nim udział po to, żeby dołożyć jakąś tam cegiełkę do pracy nad tym, żebyśmy byli społeczeństwem jeszcze bardziej otwartym. My wszyscy. Bardziej otwarci na to, co inne, żebyśmy potrafili korzystać z tego, co inne. Żebyśmy potrafili współistnieć z ludźmi, którzy kochają inaczej, którzy poruszają się inaczej, ubierają się inaczej i żyją inaczej.
Jest tyle zła dookoła nas, tyle gwałtów, morderstw, kłamstw, złodziejstwa… Niszczymy ziemię tak, że ciężko jest już oddychać, dzieci umierają z głodu i wycieńczenia. A my się oburzamy tym, że dwóch mężczyzn się kocha. To nie jest normalne, wszystko nam się po prostu pomieszało. Jeśli miłość między dwoma mężczyznami lub dwiema kobietami, ktoś widzi jako zagrożenie funkcjonowania społeczeństwa, to mnie to zasmuca. Nie zgadzam się z tym.
Nasz program ma na pewno charakter edukacyjny i brawo dla TVN, że pokazuje prawdziwych ludzi ukrytych za efektownym kostiumem, ekspresyjnym, cudownym makijażem, czy prowokującym krzykliwym tańcem. Ludzi z ich radościami, cierpieniami, z ich codziennością.
A czego Andrzej Seweryn może nauczyć się od drag queens?
Kiedy patrzę na sztukę drag, to patrzę na akt artystyczny. Mogę mieć swoje preferencje, otwartość na tę sztukę mnie ich nie pozbawia. Na pewno podziwiam dyscyplinę, energię… Cudowne charakteryzacje. Co jeszcze biorę dla siebie? Że to jest dla mnie zachęta do obserwowania kobiet, ludzi, świata, odmienności. Drag pokazuje mi odmienność.
Udział w tym show, biorąc pod uwagę nastroje społeczne, to również jakaś deklaracja polityczna. Wierzy pan, że jako osoba publiczna ma taką moc zmieniania świata?
Oczywiście nie wierzę, nie jestem aż tak naiwny. W ostatnich ośmiu latach tendencje antydemokratyczne nie tylko władzy, ale i części naszego społeczeństwa ujawniły się w sposób tak gwałtowny, że wiele naszych aktów artystycznych stawało się i staje aktami politycznymi, m.in. ten program. Przyszedł czas, który wymagał od wielu z nas zajęcia stanowiska w sprawach dla społeczeństwa bardzo ważnych. Dla jednych to była sprawa konstytucji, dla drugich to była sprawa wymiaru sprawiedliwości, dla innych sprawa osób LGBT+. W ten sposób mamy możliwość dokładania małej cegiełki do budowy lepszego społeczeństwa, nic więcej, cegiełka…
Ale czy ze szkodą dla artystów? Ktoś może powiedzieć, że idąc do teatru czy na film i widząc danego aktora, chce widzieć czystą kartkę, która zostanie dopiero zapisana, a nie cały szereg skojarzeń, nie tylko politycznych.
Trudno… Ja niczego nie żałuję.
Piotr Grabarczyk dla Wirtualnej Polski