Anna Dymna wyznaje w wywiadzie, jak okrutne wiadomości dostaje od internautów
Dymna wyznaje, że dostaje przykre wiadomości od Polaków. W jednym z maili przeczytała: "Nie żryj tyle, zapyziały misiu". To niestety nie koniec. Aktorka skomentowała te słowa. W poruszający sposób opowiedziała też o zmarłym mężu.
Anna Dymna to ulubienica polskich widzów. Rozkochała w sobie tłumy, a filmy z jej udziałem przeszły do historii popkultury. Aktorka od lat prowadzi fundację i z wielką miłością i szacunkiem opowiada o osobach, którym niesie pomoc. Wydaje się więc, że Dymnej nie można absolutnie nic zarzucić. Niestety okazuje się, że nawet ona musi mierzyć się z niesprawiedliwym hejtem. A dotyczy on wyglądu legendy polskiego kina.
Zobacz: Anna Dymna - chcę jeszcze narozrabiać
Aktorka przyznała w rozmowie z "Pani", że musi często wykazywać się wielką odwagą, żeby wyjść na ulice.
- Kiedyś pewna pani stwierdziła: "Jezu, ale się pani gruba zrobiła, taka wstrętna". Dostaję też anonimowe maile o treści: "Nie żryj tyle, zapyziały misiu". Jeszcze inna pani wysłała mi list o treści: "Ja sobie nie życzę, żeby pani się starzała, żeby pani miała wiszący podbródek. Proszę coś z tym zrobić, pani ma obowiązki wobec widzów". Ludzie potrafią być okrutni - wyznaje.
Na komentarze dotyczące jej wyglądu odpowiada wyjątkowo dyplomatycznie. A przede wszystkim z klasą, której brakuje osobom, piszącym jej te wiadomości.
- Mogłabym zrobić sobie różne operacje, tam powysysać, tu podciąć i naciągnąć. Ale wtedy źle czułabym się w swoim ciele. Zresztą gdybym była wiecznie piękna, gdyby wciąż mężczyźni się za mną oglądali, to żal byłoby odchodzić. A jak nikt już nie będzie na mnie patrzył, będę mogła przeminąć bez goryczy - mówi Dymna.
- Mam kłopoty ze stawami, z nogami, kręgosłupem... jak wielu ludzi w moim wieku. Ale wchodzę na scenę i zapominam o świecie, wydziela się adrenalina i nie czuję bólu. Kaziu Kutz mówił, że w tym zawodzie trzeba mieć wrażliwość księżniczki i odporność k...wy. Miał rację. Nieraz skręciłam nogę, zerwałam ścięgno czy bark mi się rozpadł, ale i tak trzeba było zacisnąć zęby i grać - przyznaje.
Życie po tragedii
W tym samym wywiadzie aktorka z poruszający sposób opowiedziała o swoim zmarłym mężu - Wiesławie.
Był artystą, scenarzystą filmowym i satyrykiem. Należał do artystycznej bohemy Krakowa. Niestety, ze wspomnień Anny Dymnej wynika, że nadużywał alkoholu.
- Oczywiście było trudno, gdy pił, ale czasem myślę, że na jego miejscu być może też bym piła. Artyście o jego wrażliwości w tamtych czasach trudno było przetrwać - czytamy w rozmowie.
- Wiesiek był niepokorny, więc co chwila lądował na przesłuchaniach, potem znajdowałam go pobitego i nieprzytomnego pod drzwiami naszego mieszkania. Życie z nim było ciągłym balansowaniem nad przepaścią (...) Trzy dni z Dymnym trzeźwym rekompensowały mi cały miesiąc picia, kiedy gdzieś znikał i musiałam go szukać - dodała.
Dymna przyznała, że mimo problemów wiele zawdzięczała mężowi. I podkreśliła, że bardzo kochał życie. Opowiada o nim ciepło nawet po tak wielu latach, choć teraz przecież jest w związku z innym.
Wiesław Dymny zmarł na zawał serca w 1978 r. - Wtedy świat mi się zawalił. Nie miałam gdzie mieszkać, ale nie mogłam wrócić do rodziców, bo kiedy mama mnie przytulała i próbowała pocieszać, to ja się w środku rozpadałam - wspomina aktorka.
Dymna swoją historią życiową mogłaby obdzielić przynajmniej kilka osób. Choć przeżyła wielką tragedię, udało jej się pozbierać. Co ciekawe, w pokochaniu życia na nowo pomógł jej... wypadek samochody, w którym prawie zginęła. Miała liczne złamania, połamane żebra, leżała jakiś czas sparaliżowana w szpitalu, a lekarze nie dawali jej wielu szans. Wtedy cieszyła się tylko z tego, że żyje. - Pomyślałam że gdyby Wiesiek mnie zobaczył, to kopnąłby mnie w tyłek i kazał się wziąć w garść - komentuje Dymna.
Wszystkim życzymy takiej pogody ducha!