Anna Wyszkoni: Trudno mi się zatrzymać. Ciągle mam ochotę na więcej
- Przez ten kawał czasu zaliczałam wzloty i upadki, z których się podnosiłam. Wciąż uważam, że życie jest zaskakujące. Ale w związku z tym myślę – co decyduje o tym, kiedy mówimy "już", a kiedy "dopiero"? - mówi Anna Wyszkoni, która świętuje 25-lecie pracy artystycznej. Wydała właśnie swoje "best of", "Nieznośną lekkość hitu".
Urszula Korąkiewicz: Aniu, pamiętasz jeszcze swój występ w "Szansie na sukces"?
Anna Wyszkoni: Jasne! 1999 rok, co to były za czasy…
Spodziewałabyś się wtedy, że kiedyś to ty będziesz oceniać, jak inni śpiewają twoje piosenki?
Kiedy jechałam do "Szansy na sukces", żeby wystąpić w odcinku z Myslovitz, faktycznie to sobie wyobrażałam. Uwielbiam wizualizować sobie marzenia i dążyć do ich spełnienia. Zawsze byłam w tym konsekwentna, na realizację moich celów poświęcam mnóstwo energii i czasu. Kiedy moje koleżanki chodziły na dyskoteki, ja chodziłam na lekcje śpiewu, miałam próby z zespołem Łzy. Wiedziałam, że w końcu dotrę do momentu, w którym to ja usiądę na tej kanapie.
I to wszystko w momencie tego pamiętnego występu?
Nie nastawiałam się na to, że zaraz po udziale w "Szansie" przyjdzie wielki sukces. Cieszę się, że mogłam zaśpiewać "Długość dźwięku samotności" i że udało mi się wygrać program. To była dla mnie próba sprawdzenia się w wielkim świecie telewizji, chęć zaspokojenia ciekawości, jak show-biznes wygląda od kuchni. I bardzo ciekawe doświadczenie.
Wiem, że wielu utożsamia ten występ z przełomowym momentem w mojej karierze. Ale warto pamiętać, że my ze Łzami już wydaliśmy wtedy drugą płytę z kultową już dziś "Agnieszką". To ona nas wywindowała. To wszystko zbiegło się w czasie, a my wykorzystaliśmy możliwości.
Odczuwaliście, jak rośnie wokół was popularność?
Zależy, z której strony na tę popularność spojrzeć. Byliśmy zespołem, który nie miał wsparcia wielkiej wytwórni fonograficznej ani dużych stacji radiowych. Ale to był świetny czas dla lokalnych stacji. To one nas wypromowały. To działało na plus, byliśmy bliżsi słuchaczom. A jednocześnie otaczała nas mgiełka tajemnicy. Na koncerty ludzi przyciągała ciekawość, co za zespół kryje się za tym hitem "Agnieszka".
Z perspektywy czasu widzę, że popełniliśmy mnóstwo błędów: wizerunkowych, wydawniczych. Nasze płyty, cóż, brzmiały kontrowersyjnie. Można było zrobić to lepiej. Ale… to właśnie było naszą siłą – zawsze działaliśmy organicznie, instynktownie.
A jak z perspektywy czasu oceniasz swój dawny, rockandrollowy wizerunek?
Łapię się za głowę! Jak mogłam tak wyglądać, nosić takie ciuchy i makijaż?! Dziś potrafię z tego żartować. Wiem, że zmieniły się czasy i moda. Ale na moją obronę – zawsze chciałam się wyróżniać. Robiłam to w taki sposób, na jaki pozwalały mi możliwości.
I kiedy nosiłam te wielkie, rozciągnięte swetry i ciężkie glany, wyglądałam, owszem, jak wielka czarna plama, ale przynajmniej z daleka było widać, że idzie Wyszkoni. Nawet kiedy brałam ślub, ludzie przychodzili zobaczyć, czy będę miała martensy. I oczywiście miałam, białe! Nie żałuję tego. A zdjęcia mam na pamiątkę, dla mnie to znak czasów.
Wizerunek to jedno, a co z samym rock'n'rollem? Wciągnął cię?
A skąd. Naprawdę, ja tylko tak wyglądałam, a byłam bardzo grzeczną dziewczynką! Żartuję, że jestem nudziarą, ale naprawdę nie mam szalonych wspomnień z młodości. Zawsze byłam perfekcjonistką, więc bardzo dbałam o formę wokalną. Po koncercie wolałam iść do hotelu spać, żeby być w dobrej formie na kolejny. Zamiast na imprezę, wolałam iść na lekcję śpiewu. Jakoś nigdy nie kręciło mnie to szalone życie w trasie.
Do tego do 16. roku życia byłam bardzo zdystansowana, wolałam ustawiać się w pozycji obserwatora, niż brylować w tłumie. Zajęło mi kilka ładnych lat, żebym zaczęła się otwierać. I w końcu otworzyłam się na ludzi, na życie, na kolory życia, ale na rock’n’roll? To naprawdę nie było dla mnie.
Zobacz wideo: Anna Wyszkoni o eventach i ściankach: To nie jest mój świat!
W końcu też zdecydowałaś zrezygnować z życia w zespole. Powiedziałabyś dzisiaj, że to był ryzykowny krok?
Och, to odejście było burzliwe i bardzo ryzykowne. Ale nie zastanawiałam się wtedy, co będzie. Myślałam bardziej o tym, że nie mogę tkwić już w tym konkretnym układzie.
Co o tym zdecydowało, co przesądziło?
Zaczęliśmy zjadać własny ogon i się sobą męczyć. Chcieliśmy tworzyć zupełnie inaczej, oczekiwaliśmy czego innego. Ja chciałam współpracować z innymi ludźmi, rozwinąć skrzydła. Wewnętrzny klimat w zespole się zmienił, narosło między nami sporo nieporozumień. Myślę, że w dużej mierze ze stresu, każdy z nas próbował poradzić sobie z tą sytuacją.
Masz żal o to, co się między wami wydarzyło?
Nigdy nie komentowałam tego medialnie, ale uważam, że to, co się działo po rozstaniu, nie było w porządku. Sprawiło, że wymazałam przez to też wiele dobrych wspomnień, a tych przecież nie brakowało. Najbardziej mi żal marki, którą wypracowaliśmy przez 14 lat. Stworzyliśmy coś, co było bardzo ważne dla nas, ale i dla wielu naszych słuchaczy.
Do dzisiaj docierają do mnie opinie, że ludzie słuchają "starych" Łez z sentymentem i tęsknotą. Cieszę się, że te piosenki wywołują dobre wspomnienia. Szkoda, że tak się stało, ale rozpamiętywanie nie leży w mojej naturze. Skupiam się na przyszłości, kolejnych etapach, kolejnych płytach. Przestałam się przejmować tym, co się wydarzyło.
Rozstanie możemy zestawić na osi czasu z wydaniem twojej pierwszej solowej płyty. To było dla ciebie nowe otwarcie?
Musiałam budować wizerunek w zasadzie od nowa. Jednych ciekawiło to, że ta Ania Wyszkoni z Łez zaprezentowała się jako inna kobieta, z zupełnie nowym muzycznym obliczem i twierdzili, że to jest świetne. Ale byli też tacy, którzy przesądzali, że bez zespołu sobie nie poradzę, że to się nie uda. Musiałam przekonać do siebie ludzi. Pokazać, że mogę odkleić od siebie tę łatkę. Bardzo tego potrzebowałam.
Pokazałaś, że Ania Wyszkoni to autorka hitów. Tylko z trzech płyt można ich naliczyć naprawdę sporo.
Rzeczywiście, udało mi się wypromować naprawdę sporo piosenek. Musieliśmy poświęcić niemało czasu na to, żeby je wybrać na moje "best of". Musieliśmy zrobić ostrą selekcję, co się znajdzie na głównej płycie "Nieznośnej lekkości hitu", a co będzie bonusami i trafi na drugi krążek. Przy tej okazji naprawdę mogłam się zatrzymać i dotarło do mnie, jak wiele przeszłam, ile wspaniałych wspomnień, spotkań, duetów, inspiracji. I doszłam do wniosku, że za mną naprawdę długa podróż.
A biorąc pod uwagę tę liczbę hitów i jak rozwinęła się twoja kariera, dalej jesteś perfekcjonistką i wymagasz od siebie jeszcze więcej?
Oj, jestem. Walczę z tą cechą od kilku dobrych lat. Zwłaszcza odkąd dostrzegłam, że moja córka jest taka sama. We wszystkim chce być najlepsza, a to, umówmy się, często jest bardzo męczące i utrudniające życie. Tak się nie da. Powtarzam jej i sobie samej, że nikt nie jest perfekcyjny, że warto pozwolić sobie na błędy, odpuścić, spojrzeć z dystansu. Uczę ją tego. A przy okazji i siebie samą.
Co przez tyle lat funkcjonowania na scenie i w show-biznesie cię przytłoczyło?
Nie skupiam się na cieniach. Staram się robić swoje. Ale faktycznie, jest coś, co mnie przytłacza. Ogrom hejtu. Fakt, że każdą wypowiedź da się zmanipulować i fakt, że ludzie z taką łatwością wylewają na siebie tyle żółci. Przestałam czytać komentarze i portale plotkarskie, żeby nie tracić na nie energii. Oczywiście i tak co nieco do mnie trafia. Okej, komuś może się nie podobać mój wygląd czy nowa piosenka, to kwestia gustu i nieszczególnie mnie rusza.
Ale bardzo dotyka mnie, kiedy manipuluje się moimi wypowiedziami. Albo kiedy hejt dotyka moich bliskich. Na szczęście moi rodzice już przyzwyczaili się i radzą sobie z tym, co się dzieje wokół mnie, syn ma własny świat, a córka jest za mała, żeby się tym interesować i rozumieć. A ja skupiam się na tym, co umiem najlepiej. Na tworzeniu muzyki.
Znaczącym momentem w twojej karierze był ten, w którym otwarcie mówiłaś o tym, jak zmagałaś się z nowotworem. To doświadczenie jakoś przewartościowało ci życie?
To ciekawe, ale nigdy nie zmieniły mi się priorytety. Ten moment uświadomił mi tylko, że zawsze miałam mocno ustawione to, co dla mnie najważniejsze. Zawsze byłam skupiona na rodzinie i pracy, którą kocham. Na pewno zdałam sobie też sprawę, jak kruche jest życie i że trzeba się cieszyć każdą chwilą.
Najtrudniejszy był dla mnie powrót do choroby w mediach. Po tym, kiedy już się ze wszystkim oswoiłam, musiałam to przeżywać drugi raz. Skończyło się na wizycie u psychiatry. Ale czułam się w obowiązku to zrobić. Poprosił mnie o to mój lekarz. Stwierdził, że powinnam podzielić się tą historią, tak, żeby inni coś z niej wyciągnęli, żeby zachęcić kobiety do badań.
Jaki był tego efekt, jaki był odzew?
Mój przypadek był specyficzny, nie miałam żadnych objawów, wykryłam to zupełnym przypadkiem. Chciałam na moim przykładzie zwrócić uwagę na potrzebę gruntownych cyklicznych badań. Sama regularnie badam się co roku i jestem dzięki temu spokojna. Ale smutne jest to, że i tak spotykałam się z opiniami, że na chorobie chciałam wypromować płytę. To było przykre. Za to kiedy dostaję wiadomości od osób, które dzięki mnie poszły na badania i zadbały o swoje zdrowie, wszelkie wątpliwości odchodzą w cień. Czuję, że było warto.
Czujesz się artystką spełnioną w związku z twoim jubileuszem?
W miarę jedzenia apetyt rośnie. Oczywiście, zdarzają mi się momenty wyczerpania i potrzebuję odpoczynku. Przerwy są ważne. Ale kiedy zaczynam się rozpędzać, trudno mi się zatrzymać. Mam ochotę na wszystko, działam bardzo intensywnie, uwielbiam koncerty i spotkania z ludźmi. I nie mam przesytu.
A jak zadziałało na ciebie ostatnie przymusowe zatrzymanie?
Wraz z przyjściem pandemii miałam poczucie rozczarowania i złości, bo ktoś mi zabrał moje normalne życie. Okres izolacji był dla mnie bardzo męczący. Jestem pocovidowa i zaszczepiona, ale najbardziej negatywnie wpłynęło na mnie to, co się działo wokół. W końcu przyzwyczaiłam się do tej stagnacji, marazmu.
Przychodziły mi do głowy różne pomysły. Łącznie z takim, że może już czas się zawinąć i zacząć robić coś innego. Zrobiłam nawet kurs projektowania wnętrz, który sprawił mi mnóstwo frajdy. Miałam nawet moment obawy, że nie będę umiała wrócić na scenę. Ale potem przyszedł jeden koncert, drugi… Kiedy wchodziłam na scenę i zaczynałam śpiewać pierwsze dźwięki, to wiedziałam, że właśnie to jest moje życie.
To stwierdzenie możemy nazwać puentą tych 25 lat na scenie?
Poniekąd tak. To jest naprawdę kawał czasu, wzloty i upadki, z których wciąż się podnosiłam. Wciąż uważam, że życie jest zaskakujące. Ale w związku z tym myślę – co decyduje o tym, kiedy mówimy "już", a kiedy "dopiero"? Bo mi się cały czas wydaje, że dopiero tyle za mną, tyle chcę jeszcze zrobić! A z drugiej strony, wiele osób dziwi się, że mój syn to już 20-latek. Jak to się stało, kiedy to minęło?
Czyli zamiast podsumowania jest głód odkrywania?
Cały czas się uczę czegoś nowego. A poza tym świat cały czas się zmienia, doszły nowe technologie, nowe brzmienia, social media. To wszystko musiałam poznawać, a to nie był naturalny proces jak u młodszych wykonawców. Ale to ekscytujące. To dla mnie naprawdę fajny moment. Bo z jednej strony mam już doświadczenie, świadomość siebie i tego, co chcę robić, a z drugiej tyle przede mną do odkrycia! To sprawia, że naprawdę chcę więcej.
A czego nowego spodziewać się po Ani Wyszkoni? Kolejnego wcielenia? Przecież oprócz "best of" maluje się na horyzoncie nowa płyta.
Wychodzę z założenia, że artysta powinien zaskakiwać. Inaczej się znudzi, słuchaczom i samemu sobie. I sama uwielbiam się zmieniać, eksperymentować. Na każdej płycie byłam inna. Na pierwszej bardzo delikatna, kobieca, eklektyczna, na drugiej melancholijna, na trzeciej z kolei – zadziorna i znowu bardziej rockowa. Po drodze zdarzyło mi się nagrać płytę z kolędami, a teraz wydaję to podsumowanie.
Staram się śledzić trendy w muzyce i za nimi nadążać. Na przykład "Skrable", mój najnowszy singiel, jest mocno taneczny, ale dlatego, że był tworzony z myślą o letnim klimacie. Zmiana to dla mnie naturalny proces, więc myślę, że te moje nowe utwory najzwyczajniej… zaskoczą. Nie każdemu musi się to spodobać, ale żeby tworzyć, przede wszystkim ja muszę się przy tym dobrze bawić. A ja nie chcę się dać określić, wrzucić do jednego worka. Nie chcę się ograniczać.
"Nieznośna lekkość hitu", album (także w wersji dwupłytowej), zbiór największych przebojów w dorobku Anny Wyszkoni, ukazał się nakładem wytwórni Universal Music Polska. Premiera 29 października 2021.