Aretha Franklin nie ma łatwego życia. Urodziła jako 12-latka, patrzyła na śmierć najbliższych
Teraz gwiazda ciężko choruje
- Nie jestem gwiazdą, jestem kobietą z sąsiedztwa - powtarzała Aretha Franklin przez prasę okrzyknięta królową soulu i jedną z najznamienitszych gwiazd muzyki amerykańskiej. 12 sierpnia najbliżsi artystki poinformowali, że Franklin - która zajęła pierwsze miejsce w zestawieniu 100 najlepszych piosenkarzy wszech czasów przygotowanym przez magazyn "Rolling Stone" - jest umierająca i poprosili o modlitwę w jej intencji.
O jej problemach zdrowotnych media rozpisywały się już od dawna; wokalistka zmagała się z alkoholizmem i otyłością, a 8 lat temu zdiagnozowano u niej poważną chorobę. Ze sceną pożegnała się w 2017 roku, kiedy z powodu kiepskiego stanu zdrowia musiała odwołać trasę koncertową.
- Wierzymy, że z tego wyjdzie. Najważniejsze, że ona też w to wierzy - powiedział niedawno prasie siostrzeniec gwiazdy, Tim Franklin.
"Pochodziła z muzycznej planety"
W wywiadach często wspominała, że ogromny wpływ na jej twórczość miał ojciec, Clarence LaVaughn "C. L." Franklin, bliski przyjaciel pastora Martina L. Kinga i zaangażowany społecznie kaznodzieja, który miał swój własny program w radiu i prowadził chór gospelowy. Mężczyzna, zachwycony głosem swojej ośmioletniej córki, namówił ją, by zaśpiewała w kościele.
- To on pierwszy dostrzegł moje możliwości i, mimo że bardzo się opierałam, nalegał, żebym uczyła się śpiewu. Do dziś jestem mu za to wdzięczna - wspominała.
Szybko się okazało, że Aretha ma wrodzony talent; rację mieli włodarze wytwórni płytowej, którzy po przesłuchaniu jej utworów nazwali ją "nieoszlifowanym geniuszem".
- Miała w sobie coś z innego świata, odległego i magicznego, którego nikt z nas nie rozumiał. Pochodziła z dalekiej muzycznej planety, na której dzieci rodzą się z uformowanym w pełni talentem - mówił jeden z jej znajomych z dzieciństwa.
Dziewczynka, za przyzwoleniem rodziców, chętnie więc odpuściła szkołę, by jeździć w swoje pierwsze trasy koncertowe z chórem gospel.
Muzyka pomogła jej wyjść z traumy
Do studia nagraniowego trafiła jako czternastolatka (wtedy, dzięki wsparciu ojca, wydała swój pierwszy album "Songs of Faith"); pięć lat później podpisała kontrakt z wytwórnią płytową. Mimo młodego wieku, Franklin była już wówczas mocno doświadczona przez życie. Jej rodzice wcześnie się rozstali, a matka przeprowadziła się do miasta oddalonego o kilkaset kilometrów.
- Sądzę, że wyjazd matki wpłynął na Arethę bardziej niż na pozostałych. Ja miałam wówczas niespełna cztery lata i marną świadomość tego, co się dzieje. Aretha była bardzo nieśmiałym, wycofanym dzieckiem, blisko związanym z matką. Erma, Cecil i ja okazaliśmy się odważniejsi i bardziej niezależni. Mieszkałam z Arethą w jednym pokoju i po zniknięciu matki widziałam, że siostra przez wiele dni wypłakiwała oczy - opowiadała jej siostra Carolyn w książce "Respect. Życie Arethy Franklin".
Śmierć matki
Niedługo potem matka artystki zmarła na atak serca. To wydarzenie odcisnęło na niej bolesne piętno i wyznawała, że bardzo brakowało jej matczynej miłości; jej ojciec spotykał się później z wieloma kobietami, jednak żadna z nich nie zagościła w życiu artystki na dłużej. Zrozpaczona, odcięła się od świata. Jedynym sposobem, żeby nawiązać z nią kontakt, była muzyka.
- Kiedy twoja mama wyprowadza się z domu z powodów, których nie rozumiesz, to jedno. Ale kiedy twoja mama, młoda kobieta, umiera na atak serca, to coś innego. Aretha miała wtedy dziesięć lat. I ta śmierć nadeszła nagle, bez ostrzeżenia. Frank bał się, że Aretha się nie otrząśnie, bo przez wiele tygodni w ogóle się nie odzywała. Zamknęła się w skorupie, z której wyszła dopiero po wielu latach. Pomogła jej oczywiście muzyka. Bez muzyki Aretha nigdy nie wydostałaby się z ukrycia - dodawała znajoma artystki, Ruth Bowen.
Niewypowiedziany ból
Miała zaledwie dwanaście lat, gdy urodziła pierwsze dziecko - ojcem był jej kolega ze szkoły, choć tę informację długo trzymała w tajemnicy. Dwa lata później na świat przyszedł jej drugi syn. Dzieci trafiły pod opiekę babci, a nastolatka zajęła się swoją karierą.
Zresztą całe jej życie uczuciowe było burzliwe; potem wyznawała, że seks stał się dla niej sposobem na odreagowanie stresu. Z czasem, nie radząc sobie z presją, ratunku szukała również w alkoholu. Pierwsze małżeństwo, mimo przestróg ojca, zawarła w 1961 - i już kilka lat później zażądała rozwodu; przy okazji zdradziła, że mąż stosował wobec niej przemoc. Drugie małżeństwo, choć znacznie spokojniejsze, również nie okazało się udane; potem Franklin nie zdecydowała się już na kolejny ślub, ale przyznawała, że mężczyźni, z którymi się wiązała, rzadko okazywali się godni zaufania.
Śmierć najbliższych
Źle znosiła kolejne rodzinne tragedie - w 1979 roku jej ojciec został postrzelony i zapadł w śpiączkę. Franklin przeprowadziła się do Detroit, by móc się nim opiekować, ale mężczyzna zmarł pięć lat później, nie odzyskując już przytomności. Potem obserwowała, jak odchodzi jej rodzeństwo: brat Cecil zmarł na raka płuc, siostra Carolyn na raka piersi, siostra Erma na raka gardła. Zdruzgotała ją także śmierć Whitney Huston, dla której była "ciocią Ree" i której pomagała w drodze na sam szczyt.
Sama również zmagała się z poważnymi problemami zdrowotnymi. W 2010 roku trafiła do szpitala i przeszła operację, ale zaprzeczała plotkom, jakoby miała raka trzustki. Od tamtej pory stale jednak pozostawała pod opieką lekarzy i choć powtarzała, że czuje się świetnie, coraz częściej zdarzało się jej odwoływać koncerty. Nie pisnęła jednak ani słowem o swoich problemach, nigdy nie lubiła mówić o sprawach prywatnych, nawet z najbliższymi. W wywiadach przedstawiała wyidealizowaną wersję swojego życia, przeinaczała fakty.
Mur
- Nic bardziej by mnie nie uszczęśliwiło, niż gdyby opowiedziała o całym bólu, którego doświadczyła. Ale szczerze mówiąc, nie wydaje mi się, że to zrobi. Zbudowała wokół siebie mur, na który jeszcze nikomu nie udało się wspiąć - mówiła jej siostra Ermie w książce "Respect. Życie Arethy Franklin".
- Konfrontacja z samą sobą była czymś, czego Aretha nie rozumiała i na co nie miała ochoty. Idealizując swoją przeszłość, ukrywała ból - dodawał jej biograf David Ritz. - Czasami ten ból, choć niewypowiedziany, można było dostrzec we łzach, które pojawiały się w jej oczach, gdy milczała, nie odpowiadając na moje pytanie o jakieś rozczarowanie czy stratę. Wiedziałem, że w tych łzach kryją się odpowiedzi.
Hymn kobiet
Była ikoną. W 1987 r. otrzymała swoją gwiazdę w Rock and Roll Hall of Fame, zdobyła 18 nagród Grammy, a utwór "Respect", napisany przez Otisa Reddinga, znalazł się na piątym miejscu utworów wszech czasów magazynu "Rolling Stone" i stał się hymnem kobiet na całym świecie. "Kiedy słuchałam Arethy Franklin, czułam, że nic złego nie może się wydarzyć na świecie", pisała jedna z recenzentek. Dysponowała nie tylko niezwykłym głosem, ale chciała też przekazać światu coś istotnego; miała jasno wytyczony cel, swoją życiową misję.
- Najbardziej dramatyczne doświadczenia życiowe Arethy inspirowały ją do tworzenia najbardziej poruszającej muzyki. Nieszczęście rodziło cudowną kreatywność. Introwertyzm przechodził w ekspresję. Nieśmiała mała dziewczynka zmieniała się w zaskakująco pewną siebie artystkę. Niepokój wypełniający serce Arethy urósł w ciągu następnych lat do ogromnych rozmiarów, podobnie jak jej upór, by tego niepokoju nie wyrażać. Niemy ból skrywał się we wszystkich jej działaniach, ale nie w jej muzyce – tam cudownie przemieniał się w głos wypowiadający wszystkie emocje. Tylko w muzyce mogła wyrazić prawdę - pisał David Ritz.
Kobiety mają moc
Ona sama była zachwycona tym, jak dobrze przyjęto jej utwory, zwłaszcza "Respekt", który uważała za jeden z najważniejszych kawałków w swoim repertuarze.
- My, kobiety, mamy moc. Jesteśmy zaradne. Bezwzględnie zasługujemy na szacunek. Niestety, kobiety, dzieci i starsi ludzie to wciąż najmniej szanowane grupy społeczne - mówiła artystka. - Muzyka motywuje i inspiruje. Kobiety przykładają wielką wagę do tekstów piosenek. Wszystkie możemy się od siebie wiele nauczyć, zainspirować. A jeśli mogę to uczynić dzięki mojej muzyce, to osiągnęłam swój cel.