Był z nimi przez wiele lat. Tak pożegnali się z przyjacielem
Willie Garson zmarł 21 września bieżącego roku. Amerykański aktor zyskał ogromną popularność dzięki roli Stanforda Blatcha w serialu "Seks w wielkim mieście". Garson miał też dużo do zagrania w najnowszej części kultowej produkcji, jednak w obliczu jego śmierci producenci musieli zmienić scenariusz.
Urodzony w New Jersey Willie Garson zagrał w ponad 50 kinowych i telewizyjnych produkcjach (wystąpił m. in. w "Dniu świstaka", "Twierdzy", "Zakręconym piątku"). Uważany był za mistrza drugiego planu, ale zapewne nigdy nie zostałby doceniony, gdyby nie rola w serialu "Seks w wielkim mieście".
W kultowej produkcji o czterech przyjaciółkach z Nowego Jorku, Garson wystąpił w 27 odcinkach. Później pojawił się jeszcze w dwóch kinowych produkcjach. Zdaniem większości fanów był najciekawszą drugoplanową postacią serialu. Nie mogło go więc zabraknąć w produkcji "I tak po prostu", która opowiada dalszy ciąg historii bohaterek "Seksu w wielkim mieście".
Trudno się z tym pogodzić. Odeszli w 2021 roku
Niestety, Willie Garson zdążył wystąpić tylko w kilku scenach. Śmierć popularnego aktora zaskoczyła wszystkich. Jego długoletni menadżer John Carrabino ujawnił, że Garson od niedawna chorował na raka trzustki i odszedł bardzo szybko.
Dla widzów "Seksu w wielkim mieście" postać grana przez Willie'ego Garsona pozostanie jednak żywa. Stanford Blatch w "I tak po prostu" wyjechał bowiem do Tokio, aby pokierować karierą początkującej gwiazdy TikToka. Nie było oczywiście możliwości nagrania pożegnalnej sceny z aktorem, więc zastosowano inne rozwiązanie. Carrie Bradshaw (Sarah Jessica Parker) znalazła wiadomość od Stanforda, w której znalazły się również te słowa: "Nie mógłbym ci tego powiedzieć bez płaczu".
Na końcu odcinka "I tak po prostu" producenci umieścili także dedykację: "Pamięci naszego ukochanego Willie'ego Garsona".