Byliśmy na sleep koncercie. Tu najważniejsze było to, żeby szybko zasnąć
My spaliśmy, on grał. To był najdziwniejszy koncert w moim życiu. Sleep koncert. I od razu piszę: kiedyś musicie się na to wybrać.
Powiedz swoim znajomym, że idziecie "spać na koncercie", a pomyślą, że: a) oszalałaś, b) masz już tyle lat, że nie umiesz się bawić na koncercie, c) najpopularniejsze; wykrzykną: "że co????".
I co się dziwić. Pewnie też wybieracie teraz opcję c. Idea sleep koncertów jest mało popularna na świecie, a co dopiero w Polsce. Jeden taki odbył się w Europejskim Centrum Solidarności w ramach festiwalu Solidarity of Arts w Gdańsku. Organizatorzy postarali się o dość nietypowe atrakcje. Nie ma rady, trzeba było sprawdzić, jak to jest spać z grupą kilkudziesięciu nieznajomych ludzi przy dźwiękach klimatycznej elektroniki.
O co chodzi w tych sleep koncertach?
Idea jest w miarę prosta, a stoi za nią Robert Rich. Kalifornijczyk, uznany w świecie muzyk new-age i elektroniki. Tworzył dźwięki do takich filmów jak "Pitch Black" i "Za linią wroga". Od ponad 30 lat eksperymentuje z muzyką koncertując po świecie z różnymi projektami. Do Gdańska przyjechał pokazać, czym są sleep koncerty.
I gdy normalnie jest tak, że największą nagrodą dla artysty jest jednak rozbudzona, podrygująca w tańcu publika, dla niego najważniejsze jest, byś spróbował zasnąć. Jak to wyglądało w praktyce?
Koncert zaczął się chwilę po północy. W ogrodzie zimowym, niemal na całym parterze ECS rozłożone były cienkie materace dla uczestników. Warunki polowe. Kto chciał, mógł zabrać ze sobą dodatkowe koce i poduszki, i co tam pozwala mu czuć się komfortowo podczas wpadania w objęcia Morfeusza.
Gdy już wszyscy umościli się na swoich legowiskach, Robert Rich wyjaśnił, o co biega.
Przyznał, że w większości społeczeństw sen to sprawa bardzo prywatna. Śpimy odseparowani od nieznajomych. W swoich domach, w swoich sypialniach. Z partnerami, rodzinami, czasem ze znajomymi - wiadomo. A przecież są społeczności, w których noce spędza się w dużych grupach. Całe rodziny śpiące jeden obok drugiego w większych pomieszczeniach.
- Gdy śpimy obok nieznajomych, jesteśmy bardziej czujni. Nasze organizmy pracują dynamiczniej. Szybciej oddychamy, szybciej bije nasze serce, nasz mózg jest bardziej aktywny. A co za tym idzie, mamy "aktywniejsze" sny. Ale nie o nie tak naprawdę chodzi - wyjaśnił Rich.
Głęboki relaks, a potem...
Tu mamy zwrot akcji. Nazwa "sleep concert" jest tak naprawdę myląca. Bo wydaje się, że muzyk pomoże publiczności głębiej zapaść się w sen. A jest odwrotnie. Cały eksperyment z muzyką polega na tym, że właściwie nie jesteś w stanie głęboko zasnąć, częściej się budzisz. Co jedni mogą szybko uznać za męczące.
I rzeczywiście tak było. Udało mi się zasnąć dopiero koło 2 w nocy i to na chwilę. Potem budziłam się trochę rzadziej. Za każdym razem byłam półprzytomna. Najciekawsze było to, że gdy tak człowiek leży praktycznie na ziemi, to muzykę odczuwa dosłownie całym sobą, bo dźwięki powodują lekką wibrację powierzchni dookoła. Więc częściowo czujesz, że śnisz, a trochę jednak zdajesz sobie sprawę, że dalej leżysz w ogrodzie zimowym ECS-u.
Rich zafascynowany jest stanem pomiędzy byciem przytomnym a głębokim snem. Dźwięki dobrane są podobno tak, by stymulować te ośrodki w mózgu, które odpowiadają za sen i różne jego fazy.
Posłuchajcie, o co dokładnie chodzi:
Wydawało się, że muzyka Richa w pewien sposób będzie wpływała na sny, na obrazy, które pojawią się w naszych głowach. Nic takiego. Przynajmniej ja nie doświadczyłam niczego niezwykłego. Chodzi jednak przede wszystkim o to uczucie bycia półprzytomnym.
Jak wyjaśnia Rich, taki eksperyment zawsze wygląda inaczej, ludzie inaczej to odbierają. Bo co innego będzie, gdy odsłuchamy muzyki Richa w domu, w bezpiecznej, znanej przestrzeni. A co innego, gdy legniemy wśród obcych ludzi. I ta druga sytuacja jest znacznie ciekawsza dla naszych organizmów, które - zdaniem muzka - pracują wtedy na większych obrotach. Inaczej "wpadamy" w fazy snu.
Muszę przyznać, że choć jest to na dobrą sprawę męczące (nikt nie przespał tych 6 godzin w spokoju!), to równie mocno jest to fascynujące. Najciekawiej byłoby sprawdzić, jak rzeczywiście reagował mózg na wszystkie dźwięki. Ale do tego potrzeba byłoby jeszcze naukowców ze sprzętem na sali.
Obudziłam się tuż przed 6.00. Rich jeszcze w nocy poinstruował nas, że około 6-6.30 będzie nas wybudzał muzyką. Nie mam pojęcia, jak to zrobił. Teoretycznie dźwięki niewiele się zmieniły. Były bardziej energetyczne, ale trudno to porównać do wycia budzika, który jednak jest najskuteczniejszą bronią ze snem po nieprzespanej nocy. Wszyscy obudzili się jak na zawołanie. Magia muzyki w najlepszym wydaniu.
Jeśli kiedyś jeszcze natkniecie się na takie wydarzenie, to koniecznie się zapisujcie. Tylko zabierzcie ze sobą poduszkę. Eksperymenty jednak najlepiej przeżywać w wygodnych warunkach.