Celine Dion długo nie mogła się pozbierać. Tuż po śmierci męża, odszedł jej brat
Krytyka matki, gdy związała się z o 26 lat starszym mężczyzną, ciężka choroba i śmierć jej męża - to dopiero wierzchołek góry lodowej. Cios za ciosem. Każdy kolejny dramat odbijał się na niej. Dziś Celine Dion wygląda jak wrak człowieka.
O takiej miłości marzy większość kobiet. Spada jak grom z jasnego nieba i trwa "póki śmierć nie rozłączy". Jedną z tych kobiet, które mogą o sobie powiedzieć "byłam szczęściarą", jest Celine Dion. Nie jest to jednak banalna historia miłosna. Swojego przyszłego męża poznała już w wieku zaledwie 12 lat. On miał wówczas 38. Teoretycznie dzieliła ich przepaść. Szybko jednak nawiązała się pomiędzy nimi nić porozumienia - początkowo, z racji ogromnej różnicy wieku, jedynie na gruncie zawodowym. Muzyczny menadżer Rene Angelil zaprosił młodziutką Celine na przesłuchanie po tym, jak jej brat wysłał mu nagranie z jej pierwszą piosenką.
ZOBACZ WIDEO: Joanna Przetakiewicz o instytucji małżeństwa: Nie wyobrażam, żebym nie była żoną ojca swoich dzieci
Fascynacja, która przerodziła się w miłość
Zafascynowany talentem dziewczynki zaprosił ją do kolejnego etapu castingu. Dion błyskawicznie się spakowała i zjawiła w studiu nagraniowym w Quebecu. Gdy Rene na żywo usłyszał niesamowity wokal, który wydobywał się z kruchej Celine, rozpłakał się. Jeszcze nigdy żadna profesjonalna piosenkarka nie zrobiła na nim takiego wrażenia jak ta skromna 12-latka. Był pewny, że zrobi z niej gwiazdę. Niewiele myśląc, zastawił swój dom, aby sfinansować nagranie pierwszego albumu i zorganizować trasę koncertową po Kanadzie, Europie i Japonii. Dalej kariera jego nowej podopiecznej potoczyła się lawinowo.
W 1988 r. Dion wygrała 33. finał Konkursu Piosenki Eurowizji (reprezentowała Szwajcarię z piosenką "Ne partez pas sans moi"). Miała wówczas zaledwie 20 lat. Międzynarodowa kariera stanęła przed nią otworem. Ale sukces nie przewrócił jej w głowie. Dla niej od zawsze najważniejsza była rodzina i miłość, która właśnie pukała do jej drzwi. To właśnie po zwycięstwie na Eurowizji Rene po raz pierwszy ją pocałował. "To był przełomowy moment w naszej relacji" - mówiła w późniejszych wywiadach.
Angelil był jednak bardzo ostrożny w okazywaniu uczuć. Choć od początku miał dobre intencje, ukrywał swoje uczucie do Celine. Bał się reakcji otoczenia. I słusznie. Matka jego ukochanej nie akceptowała związku córki.
- Kiedy powiedziałam jej, że jestem zakochana w Rene, próbowała wszystkiego, żeby mnie od niego odciągnąć. Chciała, żebym zrozumiała, że ten człowiek był dwukrotnie żonaty, ma trójkę dzieci, jest nieodpowiedzialny. Nasze uczucie było jednak zbyt silne, a potem cała rodzina go pokochała, więc i ona nie miała wyboru - powiedziała piosenkarka w jednym z wywiadów.
Szczęście prysło niczym mydlana bańka
W 1991 r. Celine przyjęła pierścionek zaręczynowy, a 17 grudnia 1994 r. stanęła z ukochanym na ślubnym kobiercu. Ceremonię, która przepychem przypominała współczesne zaślubiny książat na brytyjskim dworze, relacjonowała na żywo kanadyjska telewizja. Dion, która jako młoda mężatka nie posiadała się ze szczęścia, odnosiła też coraz więcej sukcesów na polu zawodowym. Płyty, koncerty i nagrody (jeden z jej największych przebojów "My Heart Will Go On" został nagrodzony Oscarem).
Niestety, sielanka skończyła się w 1998 r. To właśnie wtedy lekarze postawili jej mężowi diagnozę: rak krtani. Załamana Dion z dnia na dzień zerwała wszystkie zobowiązania i zawiesiła prężnie rozwijającą się karierę. Liczyło się dla niej wyłącznie zdrowie Rene. Otoczyła go troską i zapewniła najlepszą opiekę lekarską.
Po dwóch latach nierównej walki z chorobą małżonkowie odetchnęli z ulgą. Wspólnie pokonali nowotwór. Chcąc podziękować Bogu za tę dobrą wiadomość, po raz drugi stanęli na ślubnym kobiercu, odnawiając przysięgę małżeńską. Niestety, kolejny dramat miał się rozegrać już za kilka miesięcy.
Cios za ciosem
Dion wróciła do koncertowania, Rene do swoich obowiązków menedżerskich. Życie na świeczniku i, wydawać by się mogło, niekończących się trasach koncertowych, dało im w kość. Nie potrafili zostawić pracy za drzwiami. Często odreagowywali w domu problemy zawodowe. Zawsze jednak starali się łagodzić konflikty i dusić kłótnie w zarodku.
- Były napięcia, nigdy nie jest łatwo być mężem i żoną, tym bardziej, kiedy pracuje się ze sobą, kiedy dochodzi stres związanym z koncertami, trasami podróżowaniem. Było ciężko. Każde małżeństwo musi nauczyć się jak utrzymać swój związek. Śmiejemy się, żartujemy razem. Chcemy, żeby nasze małżeństwo trwało wiecznie. Trzeba rozmawiać ze sobą, żeby cały czas czuć się jak podczas miesiąca miodowego - mówiła Dion.
Lekiem na kryzys w związku okazały się narodziny pierwszego syna. Rene Charles przyszedł na świat w 2001 r. i od razu stał się oczkiem w głowie sławnych rodziców. W 2010 r., po kilkunastu próbach zajścia w ciążę przez in vitro, para powitała na świecie bliźniaki: Eddy'ego i Nelsona. Małżonkowie nie posiadali się z radości. Nie mieli wówczas pojęcia, że los szykuje dla nich kolejną próbę.
W 2013 r. Rene trafił do szpitala. Powód? Nawrót raka. Celine znów nie wahała się ani chwili. Ponownie zawiesiła karierę, by móc cały swój czas i energię poświęcić mężowi. Starała się również, by jej dzieci w żaden sposób nie odczuły braku ojca. Niestety, z każdym dniem stan zdrowia Angelil się pogarszał. Przez trzy lata lekarze określali jego stan jako ciężki. Był karmiony przez sondę i wymagał całodobowej opieki. Gdy Celine usłyszała, że jej mężowi zostało już tylko kilka dni życia, zaczęła z nim rozmawiać o śmierci. Spokojnie ustalili, jak ma wyglądać życie piosenkarki, gdy zabraknie go przy jej boku.
- Wiele razy pytaliśmy lekarzy, ile czasu mu zostało. Trzy tygodnie? Trzy miesiące? Rene wolałby wiedzieć, ale wciąż odpowiadają, że nie znają odpowiedzi. Pytałam go: "Boisz się? Rozumiem. Powiedz mi o tym". I wtedy Rene odpowiedział: "Chcę umrzeć w twoich ramionach”. "Ok, w porządku. Będę z tobą, umrzesz w moich ramionach" - wspominała w wywiadzie dla "USA Today".
Póki śmierć nie rozłączy
Angelil zmarł nad ranem 14 stycznia 2016 r. O jego śmierci poinformowała sama Dion.
"Rene Angelil zmarł dziś rano w swoim domu w Las Vegas po długiej walce z rakiem. Rodzina prosi o poszanowanie ich prywatności w tych chwilach" - brzmiało oficjalne oświadczenie.
Piosenkarce zawalił się cały świat. Choć była przygotowana na najgorsze, nie mogła się pozbierać po śmierci ukochanego męża. W pewnym momencie poczuła jednak, że nie może się całkowicie załamać. Ma przecież troje dzieci, które jak nigdy potrzebują jej wsparcia. Zaraz po śmierci ukochanego, gdy myślała że już nic gorszego nie może jej spotkać, dowiedziała się o pogarszającym stanie zdrowia jej brata - Daniela. Niestety, mężczyzna zmarł na raka krtani (tak jak Rene) dwa dni po jej mężu.
Natłok tragedii w życiu spowodował, że wokalistka nie miała siły, żeby pojawić się na pogrzebie brata. Sytuacji nie ułatwiał fakt, że Celine Dion była pod nieustannym ostrzałem paparazzi. Nie mogła w spokoju przeżyć żałoby.
Dajcie jej spokój
Niedawno media obiegły zdjęcia przeraźliwie wychudzonej piosenkarki. Choć w przeszłości nie należała do grona kobiet, które mają problem z wagą, to jeszcze nigdy nie była aż tak szczupła. Zapadnięte policzki, wystające obojczyki, kościste ramiona, nogi jak patyczki. Pojawiły się głosy, że być może ostatnie zdjęcia pokazują Dion w niefortunnym świetle i przerażająca chudość to jedynie wrażenie. Większość osób jest jednak święcie przekonana, że wokalistka zmaga się z poważną chorobą. Gdy plotki dotarły do samej gwiazdy, postanowiła zabrać głos w sprawie.
- Jeśli coś mi się podoba, to nie muszę się z tego tłumaczyć. Nie zawracaj sobie tym głowy. Nie rób zdjęcia. Jeśli ci się to podoba, to jestem tu dla ciebie. Jeśli nie, to zostaw mnie w spokoju - wyznała wyraźnie oburzona z dziennikarzem ITV, Danem Woottonem.
Trzeba przyznać: ma rację. Po pierwsze, ma pełne prawo do tego, aby wyglądać, jak chce. Jej sprawa. Po drugie, kilkanaście dni temu przeżywała trzecią rocznicę śmierci ukochanego męża i brata. Z pewnością nie były to dla niej łatwe dni. Być może do tej pory nie uporała się z żałobą po stracie najbliższych. Nic nam do tego. Po drugie, jeśli rzeczywiście zmaga się z chorobą, która niszczy jej organizm, dajmy jej w spokoju się z nią uporać. Ostatnie, czego teraz potrzebuje, to tabunów paparazzi podążających za nią krok w krok i niekończących się pytań wścibskich dziennikarzy i fanów. Niejeden z nas by się załamał. Ona znów staje na scenie i pokazuje, że jest niezniszczalna. Zamiast hejtować, wspierajmy. Zamiast wytykać, pomóżmy. Słowa mogą ranić. I to całkiem dosłownie.