Damian Ukeje: Wrodzona krnąbrność nie pozwala mi przejmować się hejtem
- Odkąd zacząłem tworzyć pod własnym nazwiskiem, mam większą wolność w eksperymentowaniu. A muzyka jest dla mnie rodzajem autoterapii – mówi Damian Ukeje.
Urszula Korąkiewicz: Damian Ukeje prezentuje nowy singiel. I... bierze na warsztat Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, śpiewając jego "Bez imienia". Przyznaj, to nieoczywiste zestawienie.
Rzeczywiście, ale muszę też przyznać, że zawsze miałem słabość do polskiej poezji. Sądzę, że znam większość twórczości Baczyńskiego. I w pewnym stopniu czuję pomiędzy nami nić porozumienia. Zawsze czułem ten nieoczywisty mrok, który czai się w jego poezji i w pewnym stopniu rozumiem wizję świata, którą przedstawia. Pomysł, bym się za Baczyńskiego zabrał, wziął się także z tego, że jest jego rok. To była wypadkowa kilku czynników.
A może tak wpłynęła na ciebie pandemia? Wielu artystów wykorzystało izolację na pracę w studiu i niestandardowe projekty.
Pandemia wpłynęła na mnie dwutorowo. W pewnym momencie pojawił się marazm, wynikający w dużej mierze z braku aktywizacji zawodowej. W dodatku rok temu przeszedłem COVID, wprawdzie bezobjawowo, ale to tym bardziej oznaczało przymusowe zamknięcie. Z drugiej strony postanowiłem właśnie twórczo wykorzystać ten czas na nowe projekty. Nie ukrywam, marzy mi się, by zrobić z Baczyńskim coś więcej, np. zagrać poświęcony mu koncert. Ale szczerze mówiąc, nie wiem, czy gdyby nie pandemia, to czy do całego projektu by w ogóle doszło.
Długo kojarzyłeś się z mocnym, rockowym graniem. Projekt taki jak ten jest kolejnym etapem twojego rozwoju? Otwierasz się na różne ścieżki?
Zawsze będzie mnie ciągnęło do ciężkiego brzmienia, tego nie da się ze mnie wyplenić. To zawsze będzie dla mnie wentyl bezpieczeństwa. Ale rzeczywiście, w pewnym momencie z niego zrezygnowałem na rzecz szukania nowych, ciekawych rzeczy. Teraz wolę skupiać się na warstwie lirycznej, rozkładać ten ciężar inaczej, w nieoczywisty sposób. Moje nowe utwory nawet dla tych, którzy znają moją twórczość, będą zupełnie nową sytuacją. Będziemy odkrywać nowe rejony. Odkąd zacząłem tworzyć pod własnym nazwiskiem, mam większą wolność w eksperymentowaniu. Muzyka jest dla mnie rodzajem autoterapii.
W jakim sensie?
Mam skłonności depresyjne, ale nawet w ciężkich chwilach w pewnym momencie pojawia się myśl "stary, przelej to na papier, przekuj w dźwięki". Wiem, że muszę działać. Przecież ktoś ma podobne rozterki, zawsze znajdzie się ktoś, kto zrozumie. Koniec końców, wszyscy mamy podobne przemyślenia, wszyscy przeżywamy miłość, tęsknotę, zawód, szczęście. Jesteśmy tylko ludźmi, a ja staram się o tym opowiedzieć.
Twoja ostatnia płyta, "Uzo", była zapiskiem drogi, twojej ścieżki. Gdzie ta ścieżka teraz prowadzi? Jesteś zadowolony z miejsca, w którym jesteś?
Gdzie prowadzi? Tego jeszcze nie wiem. Dla mnie od samego celu zawsze ważniejsza była droga. A czy jestem zadowolony z miejsca, w którym jestem? Nie, na pewno nie. Bo wiem, co jeszcze chciałbym zrobić i cieszy mnie, że cały czas mam zapał, żeby to robić. To mnie napędza.
Wspominałeś, że lubisz eksperymentować. I sprawdzać, na ile można przesuwać granice. Wciąż masz takie podejście?
Podtrzymuję to. Kiedy chodzi o rozwój, każda droga jest dobra. Jeśli chodzi o mnie, jestem mieszanką i kultur, i kontynentów. Z natury lubię je zderzać, mieszać. Lubię wychodzić ze strefy komfortu, badać nieznane. Za każdym razem, gdy wychodzę z tej bezpiecznej strefy, to to zawsze ma wpływ na mnie i moją twórczość. Uważam to za fascynującą podróż. Wychodzisz tylko z plecakiem, a wracasz z pełnym bagażem.
Cofnijmy się w czasie. Byłeś zwycięzcą pierwszej edycji "The Voice of Poland". Musiałeś walczyć z łatką? A jeśli tak, czy długo cię uwierała?
Trafiłaś w samo sedno. Wywodzę się z rockowego środowiska, zaczynałem od grania w garażowej kapeli, wychodziłem z założenia, że najpierw grasz garażowo, lokalnie, później wychodzisz szerzej. To kierunek, z którym od zawsze się utożsamiałem. I w końcu, po tych etapach, trafiłem do telewizji. Szczerze mówiąc, do samego programu podchodziłem jak do przeglądu muzycznego, takiego jak wiele, w których brałem udział. Ale faktycznie obawiałem się, że ten świat rockowy, który jest bardzo zero-jedynkowy, może mieć z tym problem.
I miał?
Nie byłem wcześniej bardzo znany w tym światku, więc tak, szerokiemu gronu jawiłem się początkowo jako telewizyjny produkt, który w dodatku chce wmówić ludziom, że wie, co to rock and roll. Spotykałem się z zespołem ze ścianą, z opiniami, że to, co robimy, nie jest szczere i prawdziwe. Ale to tym bardziej napędzało mnie, żeby robić swoje. Znałem i znam naszą wartość. Przełom, po którym naprawdę wiele się zmieniło, nastąpił w momencie, kiedy zagraliśmy na dużej scenie na Woodstocku w 2013. Głosy, że jesteśmy produktem i wymysłem, przestały się pojawiać. A poza tym, nauczyłem się nimi nie przejmować. Powiem więcej, wrodzona krnąbrność mi na to nie pozwala.
Da się uodpornić na hejt?
Ja na co dzień przez moją karnację spotykałem się z jakimiś zarzutami, dziwnymi tekstami. Przed laty pod względem agresji czy hejtu na tle rasowym naprawdę było w Polsce trudniej. Nieraz wracają do mnie retrospekcje związane z moim tatą – nie było go specjalnie dużo w moim życiu w dzieciństwie – ale kiedy już był, byłem wielokrotnie świadkiem okropnych sytuacji, także przemocowych, wynikających tylko i wyłącznie z powodu koloru jego skóry. Na mnie też to się odbiło. Miałem multum niefajnych sytuacji. Od prób buntowania przez skinheadów, ataków nożownika na imprezach… było tego naprawdę sporo. Ale od lat na szczęście z tego typu zachowaniem się nie spotykam.
Czasy się zmieniły, świadomość jest większa, ale do ideału wciąż daleko.
Oczywiście, to wciąż zdumiewające, że zdarzają się ekstremalne sytuacje czy znajduje się miejsce na wykwit radykalnych opinii w dyskusji społecznej. Ale to margines. W takim zwykłym, codziennym społecznym życiu jest inaczej. Cieszę się, że zaczynamy rozumować i wpajać dzieciom to, że inne nie znaczy gorsze. Inne znaczy po prostu inne. Ta niechęć brała się przecież ze strachu przed nieznanym.
Co cię drażni dzisiaj?
To sprawa mocno indywidualna. Mam wielu znajomych o różnych odcieniach skóry i nawet między sobą mieliśmy niejeden spór na temat różnego rodzaju zwrotów czy sytuacji społecznych. Weźmy reanimację sławetnego hitu "Makumba" zespołu Big Cyc i dyskusji, jaką wywołała. Powstała nawet burza w social mediach na temat wartości niesionych w tej piosence.
A co ty o nich sądzisz?
Są tacy, którzy twierdzą, że ociepliła wizerunek osób ciemnoskórych w naszym kraju. No cóż… mogę mówić tylko za siebie i nie wypowiadam się o warstwie artystycznej. Ale hasło Makumba towarzyszyło mi od momentu premiery piosenki przez przynajmniej jakieś kolejne dziesięć lat. Słyszałem to słowo, nie kłamię, jakieś 30 razy dziennie. Czasami było rzucane tylko z pogardą, czasami z nienawiścią, a czasem towarzyszyło przemocy. Fakt, pewnie gdyby nie Makumba, byłoby zastąpione innym słowem. Nie można patrzeć jednostronnie.
Muzycy w całej tej dyskusji twierdzą, że nie mieli złych zamiarów i że żadna z wersji piosenki nie niesie negatywnych treści.
Wierzę, że nie musieli mieć wcale złych zamiarów. Ale jeśli jesteśmy inteligentnymi, wrażliwymi ludźmi, a za takich uważam twórców tej piosenki, to musimy brać pod uwagę to, jaki wpływ będą miały słowa padające w piosence i brać pod uwagę, że zawsze jest druga strona medalu. Nie chcę się wypowiadać źle na temat kolegów z branży ani nikogo innego. Mówię tylko za siebie – ja w tej piosence nie znalazłem pozytywu ani ocieplania wizerunku. Ale uporałem się z tym i dzięki temu uodporniłem. Dziś nikt nie jest w stanie mnie obrazić. Zrozumiałem, że wszystkie niekonstruktywne zaczepki nie świadczą o mnie ani nie są moim problemem.
Wróćmy do muzyki. Jeśli chodzi o twoją nową płytę, o której wspomniałeś, możemy już zdradzić, czego się po niej spodziewać?
Sięgam do swoich muzycznych korzeni – na pewno do bluesa, w którym będzie sporo pazura i brudu. Na pewno będzie w tym więcej mięsa, niż na „Uzo”. Stwierdziłem, że muszę się odciąć od mainstreamu, poszukać swojej drogi, sięgnąć w głąb siebie. Zacząłem słuchać naprawdę starych nagrań, np. Niemena „Helsinki 1973”. W tych brzmieniach była prawda w każdym dźwięku i słowie. I to też na pewno będzie słyszalne na moim nowym wydawnictwie. Gwarantuję.